To miała być bitwa, jakich wiele toczyło się na polach średniowiecznej Europy. W październiku 1066 r. angielski król Harold II wyruszył na czele swoich wojsk w stronę kanału La Manche, aby stawić czoło normańskiej armii, która po raz kolejny chciała zagrozić królestwu. Był przekonany, że zwycięży i zmusi najeźdźców, by wracali, skąd przypłynęli. Prowadził ze sobą kilka tysięcy świetnie uzbrojonych rycerzy, którzy byli pewni, że w wojennym rzemiośle przewyższają napastników.
Historia nie dawała podstaw do optymizmu. Od prawie trzech wieków, czyli od 789 r., kiedy ich przodkowie musieli po raz pierwszy stawić opór normańskim najeźdźcom, agresorzy nie zawsze łamali sobie zęby na angielskich mieczach. Król Harold liczył, że tym razem tak się stanie. Tym bardziej że w ciągu najbliższych dni spodziewał się powrotu okrętów wojennych, które wysłał do Londynu po zapasy żywności, broni i amunicji dla swojej armii. Sam postanowił zbudować obóz warowny na wzgórzu w pobliżu wsi Hastings i tam czekać na nieprzyjaciela. Sądził, że wódz Normanów albo zda sobie sprawę z tego, że dalej nie przejdzie, i zawróci, albo – wbrew wszelkim naukom wojennym – zaatakuje obóz na wzgórzu, wykrwawi się i poniesie klęskę. Pomylił się. Nie mógł przewidzieć, że pod Hastings rozegra się bitwa, którą historycy zaliczą do tych rozstrzygających o losach świata, ale to nie on będzie zwycięzcą. Nie mógł też przewidzieć, że zginie w tym starciu i nie będzie mu dane oglądać klęski swojej armii i upadku ojczyzny.
Anglia od prawie trzystu lat była głównym celem normańskich wypraw łupieżczych. Normanowie, lud wywodzący się z północnej Skandynawii, w połowie VIII w. zaczęli rozszerzać swoje panowanie na sąsiednie tereny i z czasem podporządkowali sobie Danię i leżące w jej pobliżu wyspy na Bałtyku. Z czasem jednak przestało im to wystarczać. Kroniki zanotowały, że po raz pierwszy Normanowie dotarli do brzegów Anglii w 789 r. i od tamtej pory tak bardzo upodobali sobie tę zieloną niegościnną ziemię, często nawiedzaną przez deszcze, że kolejni ich władcy próbowali ogniem i mieczem przyłączyć ją do swojego królestwa. W 793 r. zaatakowali i złupili chrześcijański klasztor na wyspie Lindisfarne. Kilkanaście lat później na Wyspy Brytyjskie najechała armia normańska tworzona przez wojowników z terenów dzisiejszej Danii. Przerażony ich postępami król Anglii postanowił negocjować warunki pokoju i tak doszło do zawarcia bardzo nietypowego traktatu. W 878 r. król Alfred I podpisał porozumienie, które dawało Normanom prawo do utworzenia na ziemiach anglosaskich własnego państwa o nazwie Danelaw.
Okazało się jednak, że to dopiero początek problemów. Normanowie nie poprzestali na małym państwie i zaczęli powiększać jego terytorium przez kolejne podboje. Aby zapobiec wyniszczającym wojnom i najazdom, część mieszkańców wysp zdecydowała się uznać panowanie Duńczyków. W ten sposób w 1013 r. duński król Swen Widłobrody został władcą Anglii, co rozpętało małą wojnę domową (część możnowładców nie chciała uznać obcego monarchy za prawowitego). Swen musiał więc przez kolejne lata walczyć zbrojnie o utrwalenie władzy, a walkę tę dokończył dopiero jego syn Kanut. Ten władca, który był wnukiem księcia Polan Mieszka I, przez kilka miesięcy rywalizował o królestwo z Edmundem Żelaznobokim. Wyszedł z walki jako zwycięzca, ale bez honoru: najpierw namówił głównego sojusznika Edmunda, by przeszedł z wojskiem na jego stronę (co zapewniło mu militarne zwycięstwo), następnie kazał otruć Edmunda, a potem ściąć jego byłego nielojalnego stronnika. Dopiero gdy to się stało, objął władzę i sprawował ją niepodzielnie aż do 1035 r.
Dobry gospodarz
Kanut, który zyskał przydomek Wielki, zapisał się w historii Anglii jako dobry administrator i jeszcze lepszy gospodarz. Podzielił państwo na cztery hrabstwa, z których każde zostało podzielone na gminy. Głównym zadaniem jego administracji było sprawne ściąganie podatków. Aby jednak nie były one zbyt dokuczliwe, król odesłał większość swoich żołnierzy do Danii, przez co zniknęła konieczność ich utrzymywania. Pieniądze pobierane w niskich podatkach przeznaczył na rozwój miast, dróg i zapewnienie spokoju wewnętrznego (jego strażnicy brutalnie rozprawiali się z rozbójnikami grasującymi po drogach, rabusiami i złodziejami). Równocześnie pozostawił prawie nietknięte zwyczaje i tradycje angielskie. Te reformy sprawiły, że kraj szybko został odbudowany z wojennych zniszczeń i przez dwie dekady rozwijały się handel, sztuka i rzemiosło. Jednocześnie – co było novum w ówczesnej Europie – Kanut stworzył silną władzę samorządową. Earlowie, którzy zarządzali hrabstwami, mieli nawet prawo do posiadania własnego wojska, co musiało prowadzić do rywalizacji między nimi. Przy monarsze funkcjonowały natomiast witany, czyli rada starszych, zalążek późniejszego parlamentu. Ich celem było doradzanie władcy w najważniejszych sprawach. Król, co również było wówczas nietypowe, uważał, że władza, aby była dobrze sprawowana, musi współdziałać z przedstawicielami ludu, dlatego powinna być ograniczona. Twierdził, że on jako monarcha podlega tylko „królowi królów", czyli Chrystusowi, a jego ziemska władza niewiele znaczy. Jeden z kronikarzy opisał pewne zdarzenie: któregoś dnia Kanut pojechał z najbliższymi współpracownikami i strażnikami nad morze i krzyczał do fal, aby się cofnęły, a do wiatru, aby zamilkł. Oczywiście ani wiatr, ani morze nie posłuchały. Monarcha wskazał to jako dowód na to, że król nie jest wszechwładny, a nad nim jest potęga i władza Boga.