4 czerwca 2019: Przymknięte oczy kibica

Sport w PRL przysparzał krajowi więcej splendoru niż niejedna gałąź gospodarki. Władza dbała o niego bardziej niż po 1989 r.

Aktualizacja: 04.06.2019 20:18 Publikacja: 04.06.2019 00:01

Wyścig Pokoju to jedna z tych imprez sportowych, które najbardziej straciły na upadku komunizmu. Na

Wyścig Pokoju to jedna z tych imprez sportowych, które najbardziej straciły na upadku komunizmu. Na zdjęciu: pierwszomajowy etap w 1989 roku

Foto: fot. Peter Jordan

Powojenna Polska nie mogła rywalizować z Zachodem w żadnej dziedzinie przemysłu. Była zbyt biedna. Obronił się sport. Paradoksalnie dlatego, że wtłoczono go w radziecki system zarządzania, nawet czasami stawiając Rosjan na czele klubów lub związków sportowych. W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zlikwidowano w Polsce związki sportowe. Funkcjonowały, ale jako sekcje Głównego Komitety Kultury Fizycznej, utworzonego na wzór scentralizowanej organizacji „fizkultury i sporta" w ZSRR.

Pozostawali jednak ludzie, widzący w sporcie tradycyjne, uniwersalne wartości, pragnący po prostu wychodzić na areny i zwyciężać, wykorzystując warunki stworzone przez władzę ludową. Chcieli korzystać z życia, a im ciężej trenowali, tym większą mieli szansę wyjazdu za granicę i zrobienia przy okazji interesu na przemycie. Nawet najbardziej znani polscy sportowcy, medaliści olimpijscy i rekordziści świata zajmowali się wywożeniem wódki, kryształów, za których sprzedaż przywozili do kraju płaszcze ortalionowe czy końcówki do długopisów.

Sport w PRL polegał na powszechnym zakłamaniu. Z definicji amatorski, na najwyższym poziomie stawał się tzw. amatorstwem państwowym. Najlepsi sportowcy utrzymywali się z pensji z pracy, do której nie chodzili. Mieli etaty w zakładach patronujących klubom – kopalniach, hutach, stoczniach, a nawet w jednostkach wojskowych oraz w milicji.

Ponieważ w igrzyskach olimpijskich mogli brać udział wyłącznie amatorzy, Polski Komitet Olimpijski raz na cztery lata wysyłał do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego certyfikaty amatorstwa i moralności polskich olimpijczyków. W MKOl wszyscy wiedzieli, że to fikcja, ale nie zamierzali protestować, bo byłaby to walka z systemem, a na to nie można było sobie pozwolić.

Ogromne sukcesy Polski na igrzyskach olimpijskich wynikały więc nie tylko z wyższości naszych talentów czy polskiej myśli szkoleniowej, ale i faktu, że rywalizowaliśmy z prawdziwymi amatorami. Oni w swoich krajach sami musieli się przygotowywać do startu. U nas robiło to państwo, tylko nieoficjalnie.

Kibice o tym wszystkim wiedzieli, ale kibica interesuje tylko zwycięstwo i jest gotowy przymknąć oczy na okoliczności, w jakich do niego dochodzi. Kochaliśmy bokserów, lejących na ringu reprezentantów Związku Radzieckiego, siatkarzy, piłkarzy, kolarzy i lekkoatletów.

Ale dopiero Edward Gierek zorientował się, że na sporcie można zbić kapitał polityczny. Stąd jego spotkania z reprezentacją piłkarzy Kazimierza Górskiego, grad medali i nagród dla najpopularniejszych. Ostatnia publiczna aktywność Gierka to spotkanie z polskimi olimpijczykami przed igrzyskami olimpijskimi w Moskwie. W Polsce zaczynał się już wtedy festiwal Solidarności.

Sportowiec, zwłaszcza ten, który wygrywał z orzełkiem na piersi, zawsze był w Polsce lubiany, popularny i rzadko się zdarzało, że ktoś krytykował Irenę Szewińską, Kazimierza Deynę czy Zbigniewa Bońka za to, że zwyciężając, umacniali system komunistyczny.

Symbolicznym przejściem z systemu PRL do nowej Polski stały się okoliczności meczu piłkarskiego Anglia – Polska 3 czerwca 1989 roku na Wembley. Ambasada polska w Londynie wydała z tej okazji w przeddzień meczu bankiet. Piliśmy wino, rozmawiając częściej o wyborach, czekających nas nazajutrz po meczu, niż o nim samym (przegraliśmy 0:3). Pracownicy ambasady byli wstrzemięźliwi w ocenach, ale inni, z dziennikarzami włącznie, sobie nie żałowali. Każdy chciał zmian. Piłkarzom już kilka lat wcześniej uchylono bramę do zachodnich klubów, ale to było mało. Roman Kosecki, zawodnik wojskowej Legii, nosił w klapie amerykańskiej kurtki opornik i głośno zachęcał do głosowania na Solidarność.

Nazajutrz po meczu poszliśmy na wybory. W radości ze zwycięstwa nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy, że ich wynik zakończył historię polskiego sportu, jaką znaliśmy. Skończyły się lewe etaty w klubach, co podcięło gałąź, na której opierał się sport, a przede wszystkim futbol. W pierwszej fazie transformacji miejsce niekompetentnych działaczy partyjnych zajęli równie niekompetentni biznesmeni w białych skarpetkach. Najobrotniejsi w nowych warunkach, czasami pospolici oszuści.

Od kiedy sport zaczął podlegać regułom gry rynkowej, najbiedniejsi odpadali. Kluby padały jak inne przedsiębiorstwa. Najzdolniejsi (Robert Kubica, Agnieszka Radwańska) dochodzili do sukcesów dzięki materialnemu zaangażowaniu rodziców. Zmniejszyła się rola klubów jako odpowiednika szkół. Sportowi wyczynowemu towarzyszą wielkie pieniądze. Państwo stoi nieco z boku, chociaż z szacunkiem należy przyjąć rozmaite inicjatywy, podejmowane przez ministra sportu Witolda Bańkę. Niejako w imieniu państwa sportowcy są finansowani przez spółki Skarbu Państwa i banki (Orlen, KGHM, Tauron, Lotos, PGE, PZU, Totalizator Sportowy, PKO BP). Lewe etaty zostały zastąpione oficjalnymi stypendiami. Czy jest to działanie koniunkturalne, to już inna sprawa. Sport zawsze był dobrym nośnikiem propagandy. Dochodzą do tego inicjatywy prywatnych przedsiębiorców, widzących w inwestowaniu w sport wymierne korzyści. Jest prawie tak jak na Zachodzie.

Polska w czasach PRL był sportową potęgą. Ale nie takie sportowe potęgi upadały. Funkcjonujemy w miarę możliwości. Była Irena Szewińska i Józef Szmidt, są Anita Włodarczyk i Tomasz Majewski. Był Ryszard Szurkowski – są Rafał Majka i Michał Kwiatkowski. Byli złoci medaliści Huberta Wagnera – są mistrzowie świata trenerów Stephane'a Antigi i Vitala Heynena. Nie mieliśmy w przeszłości takich skoczków narciarskich jak Adam Małysz, który stał się bohaterem masowej zbiorowości, i Kamil Stoch. Swojego pierwowzoru nie miała Justyna Kowalczyk.

Tylko z piłką nam średnio wychodzi. Robert Lewandowski wychował się na Mazowszu, ale nie stać dziś na niego żadnego polskiego klubu. Nawet przy choćby dyskretnej pomocy państwa.

Powojenna Polska nie mogła rywalizować z Zachodem w żadnej dziedzinie przemysłu. Była zbyt biedna. Obronił się sport. Paradoksalnie dlatego, że wtłoczono go w radziecki system zarządzania, nawet czasami stawiając Rosjan na czele klubów lub związków sportowych. W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zlikwidowano w Polsce związki sportowe. Funkcjonowały, ale jako sekcje Głównego Komitety Kultury Fizycznej, utworzonego na wzór scentralizowanej organizacji „fizkultury i sporta" w ZSRR.

Pozostało 92% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Historia
Zabójca ze STASI skazany. Zastrzelił Kukuczkę
Historia
Historia analizy języka naturalnego, część II
Historia
Czy Niemcy oddadzą traktat pokojowy z Krzyżakami
Historia
80 lat temu przez Dulag 121 przeszła ludność Warszawy
Historia
Gdy macierzyństwo staje się obowiązkiem... Kobiety w III Rzeszy