To była najstaranniej przygotowana konstytucja w dziejach Polski. Co prawda, przeciwnicy obozu rządzącego nazywali ją „autorytarną", a nawet „faszystowską", ale de facto dawała ona prezydentowi węższe uprawnienia, niż miał prezydent arcydemokratycznych Stanów Zjednoczonych ameryki. W odróżnieniu od swojej nieudanej poprzedniczki – konstytucji marcowej – nie była wyrazem zgniłych politycznych kompromisów. Zespół kierowany przez profesora Stanisława Cara doszlifował ją niezwykle precyzyjnie. „Myślą przewodnią twórców konstytucji było znalezienie złotego środka między dwiema zasadami – wolności obywatela i autorytetu władzy. Po raz pierwszy w dziejach Polski stworzono podstawy dla władzy mocnej. Zrywając z przekleństwem tych przerostów, które – przez bezrząd i anarchię – wtrąciły dawną Rzeczpospolitą do grobu, zachowywano wszystko, co w przeszłości narodowej było zdrowe, silne, piękne" - pisał o konstytucji kwietniowej emigracyjny historyk Władysław Pobóg-Malinowski.
Konstytucja, nazwana „kwietniową", została podpisana przez prezydenta Mościckiego i członków rządu 23 kwietnia 1935 r. w Sali Rycerskiej Zamku Królewskiego w Warszawie. Ciężko chory marszałek Piłsudski złożył na niej swój podpis kilka dni wcześniej. Była ona jego testamentem politycznym. O ile antysanacyjna opozycja głosowała w Sejmie i Senacie przeciwko projektowi konstytucji, a później samą konstytucję mocno krytykowała, to jednak się do niej stosowała. Na jesieni 1939 r. znajdujący się w konstytucji kwietniowej przepis o wyznaczaniu następcy prezydenta uratował ciągłość państwową II RP. Po nowelizacji, zwiększającej uprawnienia rządu kosztem prezydenta, konstytucję kwietniową jako swoją traktował rząd Sikorskiego, rząd Mikołajczyka i legalne władze II RP, które funkcjonowały na emigracji aż do 1990 r. Konstytucja kwietniowa była wówczas symbolem tego, że są na świecie Polacy, którzy nie pogodzili się z jałtańskim bezprawiem.
Dziedzictwo duraczówki
W Dzienniku Ustaw wydanym Angers 2 grudnia 1939 r. znajduje się Dekret z dnia 30 listopada 1939 r. o nieważności aktów prawnych władz okupacyjnych podpisany przez prezydenta Władysława Raczkiewicza i kontrasygnowany przez premiera Władysława Sikorskiego. Artykuł 1. tego Dekretu mówi: „Wszelkie akty prawne i zarządzenia władz, okupujących terytorium Państwa Polskiego, jeżeli wykraczają poza granicę tymczasowej administracji okupowanym terytorium, są, zgodnie z postanowieniami IV-tej Konwencji Haskiej z 1907 r. o prawach i zwyczajach wojny lądowej, nieważne i niebyłe". Artykuł 8. mówi zaś: „Obywatel polski, który dobrowolnie będzie pomagał władzom okupacyjnym do wykonywania aktów, wskazanych w artykule 1-5, podlegnie karze do 10 lat więzienia oraz grzywnie lub konfiskacie całego mienia". Dekret ten odnosił się nie tylko do okupacji niemieckiej, ale również sowieckiej, słowackiej i litewskiej. A także drugiej sowieckiej okupacji po 1944 r., czyli również do aktów prawnych będących fundamentami ustrojowymi tzw. PRL.
Akty prawne przyjmowane w pierwszych latach stalinowskiej Polski nie miały nawet nikłego cienia legalności. Sejm nie funkcjonował przecież aż do 1947 r. Powstały wówczas Sejm Ustawodawczy został wybrany w sfałszowanych wyborach, odbywających się pod kontrolą Sowietów. Owo fasadowe zgromadzenie uchwaliło 19 lutego 1947 r. tzw. małą konstytucję. Jej artykuł 1. mówił: „Do czasu wejścia w życie nowej Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej Sejm Ustawodawczy, jako organ władzy zwierzchniej Narodu Polskiego i w oparciu o podstawowe założenia Konstytucji z dnia 17 marca 1921 r., zasady Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z dnia 22 lipca 1944, zasady ustawodawstwa o radach narodowych oraz reformy społeczne i ustrojowe, potwierdzone przez Naród w głosowaniu ludowym z dnia 30 czerwca 1946 r. – postanawia, co następuje, o ustroju i zakresie działania najwyższych organów Rzeczypospolitej Polskiej".
Prawnicze ABC mówi, że jeśli uchwala się nową ustawę, to należy zamieścić w niej klauzule derogacyjne, czyli przepisy wskazujące, które akty prawne przestają obowiązywać w części lub w całości po wprowadzeniu nowej legislacji. W małej konstytucji z 1947 r. tych klauzul nie ma. Komunistyczni prawnicy nie zadali sobie nawet trudu, by odwołać jakimkolwiek aktem prawnym konstytucję z 1935 r. Po prostu uznali ją za „nieistniejącą" i odwołali się bezpośrednio do konstytucji marcowej z 1921 r. oraz Manifestu PKWN, który nie był aktem ustawodawczym, tylko polityczną deklaracją marionetkowej instytucji kolaboracyjnej, która nawet przez Sowietów nie była oficjalnie uznawana za polski rząd (tylko za „komitet"). To niechlujstwo można łatwo wytłumaczyć fatalnym poziomem kadr prawniczych stalinowskiej Polski. Za sądzenie i pisanie ustaw brali się wówczas półanalfabeci po kilkutygodniowych kursach prawniczych. Gdy w 1948 r. uruchomiono Centralną Szkołę Prawniczą im. Teodora Duracza, różni złośliwcy szybko skojarzyli nazwisko patrona tej placówki z rosyjskim słowem „durak" („dureń").