Żadna diabelska sztuczka nie była mu obca. Porwać krewniaka, obojętne – bliższego czy dalszego – a nawet brata rodzonego, nawet biskupa, było dlań ulubionym przedsięwzięciem. Stosował zamykanie w lochu, tortury i szantaż, by uzyskać nienależne mu pieniądze, ziemie i inne dobra. Aby powiększyć własną domenę, najeżdżał włości sąsiadów, nie bacząc, że nie są rywalami piastowskiego rodu, ale rodu tego członkami. W tych haniebnych wojenkach korzystał z niemieckich najemników.Kiedy brakowało mu pieniędzy na żołd dla knechtów i raubritterów spod ciemnej gwiazdy, pożyczał, gdzie się dało. Gdy nie mógł spłacić długów, znów sięgał po wypróbowane sposoby porwań i grabieży. Najemnicy zresztą rabowali również na własną rękę, na ogół kupców na rogatkach, jeszcze bardziej uzasadniając przydomek chlebodawcy. Na dłuższą metę groźniejsze było krojenie piastowskiej ojcowizny na kawałki i nadawanie ich zaciężnym Niemcom oraz sprzedanie znacznej części ziemi lubuskiej, która szybko wpadła w ręce odwiecznych naszych wrogów z Brandenburgii.Miał też zamiłowanie do skazywania na śmierć z najbardziej błahego powodu. Po prostu lubił patrzeć na różnorodne metody pozbawiania życia człowieka, co w jego czasach nie było może niczym szczególnym, inni możni starali się jednak przynajmniej zachowywać pozory sprawiedliwości. Każe to przypuszczać, że upodobanie do turniejów rycerskich, które pierwszy wprowadził na naszych ziemiach, również wynikało z ochoty oglądania uczestników wyrzucanych z siodeł, obalanych wraz z końmi, ranionych mieczami i toporami, wreszcie dorzynanych niemiłosiernie za pomocą, nomen omen, mizerykordii.Dlaczego poświęciliśmy zeszyt owemu księciu? Po pierwsze – był spadkobiercą wielkich Henryków śląskich. Po drugie – władał okresowo znaczną częścią polskich ziem. Po trzecie wreszcie – stanowi doskonały punkt w porównawczej skali osiągnięć i osobowości innych naszych władców. To zero w skali Kelvina. Po prostu czort.
Maciej Rosalak