Wmontowani w akademię

Partyjni kacykowie się cieszyli, że młodzież wyżywa się na koncertach, a nie na demonstracjach. Z drugiej strony – młodzi fani chłonęli rocka, który był bodźcem do buntu. Także wobec ustroju - pisze Krzysztof Feusette, dziennikarz „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 19.02.2008 00:10 Publikacja: 18.02.2008 00:45

Wmontowani w akademię

Foto: Forum

Jednym z największych polskich przebojów rockowych pozostaje piosenka „Przeżyj to sam” nagrana przez grupę Lombard w 1983 roku. Słowa Andrzeja Sobczaka wyraźnie nawiązywały do stanu wojennego:

„Widziałeś wczoraj znów w dzienniku/Zmęczonych ludzi wzburzony tłum/I jeden szczegół wzrok Twój przykuł/Ogromne morze ludzkich głów/A spiker cedził ostre słowa/Od których nagła wzbierała złość/I począł w Tobie gniew kiełkować/Aż pomyślałeś: milczenia dość...”.

I choć nie padają tu słowa, które młodzież wypisywała wtedy na murach – „Precz z komuną” czy „Sowieci do domu!” – bardziej rozgarnięte nastolatki wiedziały, kim jest „spiker” i dlaczego od jego słów „nagła wzbierała złość”.

Mimo to nikt się oficjalnie Lombardu nie czepiał, nie trzeba było, jak w przypadku Jacka Kaczmarskiego, szukać jego piosenek w radiach Wolna Europa czy Głos Ameryki. Funkcjonowała niepisana umowa, którą dobrze ujmuje refren ówczesnego hitu Sztywnego Pala Azji: „Nie wolno wznosić się za wysoko”. Dla muzyka złamanie tego zakazu oznaczało zniknięcie z estrady i anten radiowych, czyli zmianę fachu.

– W 1983 roku wystąpiliśmy po raz pierwszy w Jarocinie – wspomina Muniek Staszczyk, lider T. Love.

– Istniała wtedy w Polsce oficjalna scena rockowa – takie zespoły, jak Maanam, Lady Pank, Lombard, Republika... Puszczano ich w radiu, mieli dostęp do studiów nagraniowych. My mieliśmy status sceny alternatywnej, czegoś trochę poza państwowym monopolem. Nie mieliśmy szans na płytę. Co prawda, podziemne wydawnictwo Nowa zaproponowało nam wydanie kasety, ale nie chcieliśmy. Nie cierpieliśmy komuny chronicznie, ale Nowa za bardzo nam pachniała Kościołem.

Paradoksem było to, że wszystkie grupy ówczesnego offu – Kult, Izrael, Dezerter, Armia, T. Love – skupiły się przy klubie Hybrydy, którego szefem był Sławek Rogowski. Miał mocno czerwone plecy, ale zrobił kilka dobrych rzeczy. Robert Brylewski wymyślił festiwal Róbrege i Rogowski pomógł go zorganizować. Nie wpuszczał tam żadnej cenzury, ubecji, nie dawał się wtrącać swoim czerwonym kolegom.

I tak w środku Warszawy odbywał się festiwal bez milicji, na którym wszyscy palili marihuanę i grały zespoły spoza oficjalnego obiegu. Czy to był wentyl? Wentylem na moje oko było radio i lista przebojów Trójki. Tam na początku lat 80. pojawiło się dużo muzyki młodzieżowej, której przedtem nie było. W 1985 roku ruszyła lista przebojów w Rozgłośni Harcerskiej Pawła Sity, gdzie puszczano muzykę opozycyjną do tego, co proponował w Trójce Niedźwiecki. Ale może to też był wentyl?

– Były naciski na listę, rzadko, ale były – twierdzi Marek Niedźwiecki. – Puściliśmy np. piosenkę „Praktyczny kolor”, która mówiła o tym, że wszystko jest szare. To się nie podobało „na górze” i zdjęliśmy ją – tyle że ona i tak by spadła po tygodniu, to nie był żaden przebój. Z Maanamem było tak, że kiedy Kora nie chciała zaśpiewać w Sali Kongresowej dla ZSMP czy dla jakiejś radzieckiej delegacji, zespół został zakazany.

Tak naprawdę to im dało jeszcze większą popularność. Maanam miał wtedy u nas trzy piosenki. Wymyśliłem, że zamiast nich będę puszczał werble, którymi zaczyna się „To tylko tango”, wielki przebój Kory. Miało nie być Maanamu, nie było, ale wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Krążyła też anegdota o „Mniej niż zero” Lady Pank. Ktoś znalazł pismo urzędowe z lat 80. mówiące o tym, że utwór nawiązuje do śmierci Grzegorza Przemyka i w związku z tym należy go „metodami operacyjnymi” z listy usunąć. Ja nie czułem żadnych nacisków, więc rozgrywało się to gdzieś poza mną. Jeśli prześledzi się historię tego hitu na liście, widać, że wszedł szybko, trochę pobył, a potem naturalną koleją rzeczy wyleciał. Bardzo rozbawił mnie komentarz pewnego dziennikarza, który napisał pod tymże urzędowym pismem: „... no i piosenka spadła”. A co, miała być do dzisiaj?

– Teoria wentyla została sformułowana w latach 80. XX wieku – twierdzi dziennikarz muzyczny Robert Leszczyński. – Komunistyczna władza zgadzała się np. na istnienie festiwalu w Jarocinie jako wentyla bezpieczeństwa społecznego. Młodzież miała się wyżywać na festiwalu rockowym, a nie w starciach z milicją. Oczywiście wentyl nie mógł rzucać się w oczy, dlatego prowincjonalny Jarocin był idealny.

Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji w Jarocinie, który później przyjął nazwę Festiwal Muzyków Rockowych, powstał w 1980 roku z inicjatywy Waltera Chełstowskiego. Długo był największym festiwalem muzyki rockowej w państwach Układu Warszawskiego.

– Chyba w 1983 roku poinformowano mnie, że wszystkie teksty piosenek trzeba już teraz składać w cenzurze – wspomina Chełstowski. – Zadzwoniłem do zespołów, żeby przywiozły spisane teksty. Niektóre mam do dzisiaj. Są rozczulające, odręcznie wykaligrafowane okrągłymi literkami na kartkach ze szkolnych zeszytów. Złożyliśmy te materiały u cenzora. Nikt się tym specjalnie nie przejmował. Rok później cenzorzy już przyjechali do Jarocina słuchać koncertów. Teksty obrabiali na miejscu i do mnie trafiały wszystkie ingerencje. Oczywiście przed złożeniem tekstów do cenzury wyjmowałem te ostrzejsze. Choć politycznych było mało, to jednak na każdym festiwalu kilka grup miało kłopoty. Były to głównie zespoły punkowe i nowofalowe. Mówiłem im: oficjalnie muszę was poinformować, że tych tekstów śpiewać nie wolno, ale śpiewajcie, co chcecie, bo nikt was ze sceny nie zdejmie. Cenzorzy mieszkali w hotelu Jarota. Było to idealne miejsce do słuchania tego, co się działo na dużej scenie. Prowadziliśmy z nimi grę. Gdy pojawiał się zespół, który miał w tekstach cenzorskie ingerencje, to ktoś z organizatorów szedł do ich pokoju z piwem albo kanapkami i z nimi gadał. Byli tego świadomi. Jeśli chodzi o SB, pamiętam śmieszną historię. Pewnego dnia lecę wściekły przez stadion do konsolety. Jeden z miejscowych milicjantów pyta mnie, co się stało. „Nie włączyłem nagrywania” – mówię. „Nie martw się” – on na to. – „Od nas sobie odegrasz”.

Chełstowski twierdzi jednak, że teoria wentyla to bzdura. – Władza się tą muzyką prawie nie interesowała – mówi. – W Polsce nie było aż takiego reżimu jak w Czechosłowacji czy NRD. Działały przecież kabarety. Jedyną osobą z władz, która przyjechała kiedykolwiek do Jarocina, był minister do spraw młodzieży, prezydent Aleksander Kwaśniewski. Chciał zobaczyć, jak to wygląda.

A wyglądało różnie. Czasem zabawnie. Jak podczas koncertu słynnego Bufeta – wokalisty z Rzeszowa, który w połowie lat 80. swój utwór „Generał” („Generale, my tej wojny nie boimy się wcale”) musiał – na żądanie cenzury – odpowiednio zapowiedzieć. Bufet: – A teraz utwór, który znacie: „Generał”. Widownia: – Uuuu!

Bufet: – Ale muszę wam powiedzieć, że bohaterem tego utworu nie jest, jak myślicie, generał Jaruzelski, tylko generał Pinochet. Widownia: – Uuu! (gwizdy, okrzyki: „Bufet, nie ściemniaj!”). Bufet: – Ale serio, to generał Pinochet! Widownia: – Jaruzelski!!! Bufet: – Pinochet! Widownia: – Jaruzelski!!! Do kompromisu nie doszło. Dziś wiemy z materiałów IPN, że do najważniejszego rockowego festiwalu władze przygotowywały się starannie. Wysyłano zapytania do jednostek milicji i SB na terenie całego kraju o to, czy ktoś ze znanych im działaczy opozycyjnych zamierza przyjechać. Agentura SB miała na imprezie mocno rozbudowaną siatkę. Osobowe źródła informacji oraz tajni współpracownicy byli też umieszczani w środowisku samych muzyków. Grali i donosili. Często pochodzili z zespołów, które uchodziły za antykomunistyczne.

Dariusz Dusza, kompozytor, gitarzysta i tekściarz, który w 1981 roku założył punkrockową grupę Śmierć Kliniczna, jest przeciwny uprawianej przez niektórych muzyków martyrologii i kombatanctwu. – Na temat Jarocina pojawiło się dużo mitów, legend i bzdur – mówi. – Kiedyś oglądałem film nakręcony przez telewizję francuską, który był poświęcony rockowi w Polsce. Niegdysiejsze polskie naczelne zespoły popowe twierdziły, że one to prawie w okopach siedziały. Artyści, jak to artyści, gadają głupoty i przedstawiają fałszywy obraz z cyklu „Polska walczy”. A te zespoły, owszem, były w okopach, ale głównie orbisowskich hoteli. Zarabiały wtedy dobre pieniądze, dużo grały, mieszkały w fajnych hotelach. O Jarocinie też się różnie mówiło: że to esbecki wentyl bezpieczeństwa, że impreza sterowana. A z drugiej strony, że manifest kontrkultury. Prawda jest pośrodku.

– Śpiewając w stanie wojennym „Chcemy bić ZOMO” albo „Nie bój się tego Jaruzelskiego”, sprawialiśmy ludziom dużo radości – wspomina Grzegorz Markowski z Perfectu. – Natomiast to był odpór nie tyle przeciw ustrojowi, ile przede wszystkim – przeciwko chamstwu PZPR, takich ludzi jak Świrgoń, facetów od kultury, których po prostu nie znosiłem, którzy nas ciemiężyli i psychicznie, i fizycznie. Nie miało to wiele wspólnego z polityką, to był biologiczny odpór totalitarnej organizacji, jaką była PZPR. Niektórzy twierdzą, że byliśmy wentylem. Ale mówią to także o Janie Pietrzaku. Sądzę, że nie zajmowaliśmy aż tak wysokiej pozycji w umysłach kacyków i oni się Perfectu specjalnie nie bali. Dawaliśmy poczucie pewności siebie ludziom w latach 80., kiedy stało ZOMO z pałami. Dawaliśmy poczucie solidarności, żeby ludzie do końca nie zgłupieli, żeby wierzyli w siebie i mieli ochotę to przetrwać, złapać dystans. Żeby im się jeszcze chciało spotykać w domach, zapalić świeczki w oknach. Natomiast nigdy nie nazwałbym się styropianowcem.

Muniek Staszczyk: – Wstydzę się jednego naszego występu w Katowicach. W 1987 roku wszystkie zbuntowane zespoły z Hybryd: Kult, Armia, Dezerter, T. Love, wystąpiły na Festiwalu Kultury Studentów PRL w Spodku. Tę imprezę nagrał nam Sławek Rogowski. Na widowni siedzieli Messner i Rakowski. Nie wiedzieliśmy, że będą. Wmontowano nas w j... ną akademię. Zrobili nas jak dzieci. Kazik śpiewał tam piosenkę „Po co nam wolność”. Czułem się, jakbym czekał na tej scenie z wypiętą dupą.

dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog

Muzyka rockowa była w latach 80. czymś bardzo ważnym dla młodego pokolenia. Można mówić o pewnego rodzaju przyzwoleniu władz dla jej obecności w stacjach radiowych i na imprezach masowych. Ale przyzwolenie to nie wynikało z dobrej woli rządzących, a raczej z wymuszenia dokonanego przez społeczeństwo. Młodzież zawsze próbowała łokciami stworzyć sobie w peerelowskiej rzeczywistości nieco więcej swobody. W latach 80. taką sferą wolności stała się muzyka. To było pokolenie, które nie mogło pamiętać, jakich środków władza jest w stanie użyć wobec niepokornych jednostek. Nie znało lat stalinowskich, nie miało doświadczeń związanych z Marcem ’68. W tej sytuacji najlepszą formą reakcji była dla rządzących sprawdzona metoda represyjnej tolerancji. Pewnej granicy zespoły rockowe przekroczyć nie mogły, z drugiej strony – władza wiedziała, że przykręcenie śruby może być dla niej niebezpieczne.

Jednym z największych polskich przebojów rockowych pozostaje piosenka „Przeżyj to sam” nagrana przez grupę Lombard w 1983 roku. Słowa Andrzeja Sobczaka wyraźnie nawiązywały do stanu wojennego:

„Widziałeś wczoraj znów w dzienniku/Zmęczonych ludzi wzburzony tłum/I jeden szczegół wzrok Twój przykuł/Ogromne morze ludzkich głów/A spiker cedził ostre słowa/Od których nagła wzbierała złość/I począł w Tobie gniew kiełkować/Aż pomyślałeś: milczenia dość...”.

Pozostało 96% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem