Fryderyk zalewał Rzeczpospolitą fałszywą monetą, którą bił zrabowanymi w Saksonii stemplami menniczymi. Bez rozterek nakazywał niszczyć nasz kraj swym wojskom. Porywał poddanych polskiego króla i siłą czynił z nich pruskich żołnierzy. A nade wszystko był głównym architektem I rozbioru polsko-litewskiego państwa, zabierając mu pomorskie włości, czyli pozbawiając na półtora wieku dostępu do morza.
Dla Niemców zaś, zwłaszcza tych, którzy czują się spadkobiercami Prus, jest monarchą rzeczywiście wielkim, twórcą siły państwa, które po stuleciu zjednoczy niemiecką Rzeszę. Do tej pory z uwielbieniem podkreśla się pozorne paradoksy w życiu owej postaci. W młodości buntuje się przeciw koszarowemu drylowi zaprowadzonemu przez ojca, aby później uczynić pruską armię najsprawniejszą machiną wojenną w Europie. Osobiście dowodzi w najgorętszych bitwach, a w przerwach między wojnami prowadzi filozoficzne dysputy z Wolterem. Sprawnie włada szpadą, a równocześnie potrafi nie tylko grać na flecie, ale i komponować utwory na ten instrument.
Ów król filozof, muzyk, pisarz i poeta wstaje szarym świtem i od razu przystępuje do rzetelnej pracy na stanowisku najwyższego urzędnika państwowego. Obowiązki absolutnego władcy oświeconego traktuje bowiem ogromnie serio, czym zyskuje uznanie swych jakże ceniących porządek poddanych. Państwo jest dobrem nadrzędnym, działanie na jego rzecz stanowi najświętszy obowiązek każdego z mieszkańców, wszelkie sposoby odniesienia zwycięstwa nad sąsiadami oraz możliwie najgłębszego ich osłabienia i pognębienia są usprawiedliwione. Do takich wniosków dochodzi w swych teoretycznych rozważaniach, a następnie z ogromnym powodzeniem wciela je w życie.
Nic dziwnego, że Fryderyk II zaskarbił sobie podziw, wdzięczność i miłość kolejnych pokoleń Niemców. Do jego zagorzałych wielbicieli, a także wiernych i nader pojętnych naśladowców, należał też autor „Mein Kampf” i „Rozmów przy stole”, który sto kilkadziesiąt lat później poczynił w Europie jeszcze większe podboje niż pruski król. Ale nie miał tyle szczęścia co „stary Fryc”. Otóż gdy w kwietniu 1945 roku Sowieci szykowali się do szturmu Berlina, zmarł ich wielki sojusznik Roosevelt. Jak w 1762 roku caryca Elżbieta. Ale następny prezydent USA Truman nie przypominał Piotra III i nie rozerwał koalicji. Kolejny cud domu brandenburskiego na szczęście nie nastąpił.