Reklama
Rozwiń
Reklama

Śmiertelne pułapki drednotów

Potężne pancerniki z początku XX stulecia przypominały ślepego Jana Luksemburskiego pod Crécy. Zadawały straszliwe ciosy, ale większość z nich – w ciemno

Publikacja: 19.12.2008 05:52

Śmiertelne pułapki drednotów

Foto: bridgeman art library

Porównanie drednota do wojowniczego króla Czech nie jest, oczywiście, ścisłe. Pancerniki brytyjskie i niemieckie – jak ponad dziesięć lat wcześniej japońskie i rosyjskie – strzelały dość celnie, jeśli dowódcy prowadzący ogień i manewrujący okrętem wyraźnie widzieli przeciwnika. Ale kiedy cel był oddalony, a zwłaszcza gdy niknął za horyzontem, stawali się bezradni. Według dzisiejszych standardów, w dobie elektronicznego, precyzyjnego kierowania ogniem na dalekie odległości, wielkie okręty z I wojny światowej można uznać właśnie za ślepe.

Ciekawie pisze na ten temat autor zeszytu Krzysztof Kubiak, komandor Marynarki Wojennej zresztą. Opisuje też straszliwy efekt trafień z tych nawodnych baterii dział największego kalibru, kiedy okręty podpływały wystarczająco blisko siebie. Po obu stronach aż 25 z nich poszło na dno.

Ciekawe jest również zestawienie strat ludzi. Otóż zginęło łącznie ponad 8,5 tysiąca marynarzy brytyjskich i niemieckich, a tylko nieco ponad tysiąc zostało rannych. Piszę „tylko”, bo proporcje zabitych i rannych w działaniach lądowych bywają zazwyczaj odwrotne.

Świadczy to o piekielnej pułapce, w jaką zamieniał się trafiony okręt. Pociski o średnicy około 30 centymetrów wystrzeliwały wówczas na lądzie naprawdę nieliczne działa najcięższej artylerii. Trudno było je dowozić w pobliże frontu, ustawiać w polu, zmieniać stanowiska ogniowe, a wreszcie ładować pociski ważące 400 kilo każdy. Na morzu, kiedy już zwodowano stalowego kolosa i ustawiono na nim artyleryjskie wieże, wszystko to przebiegało znacznie łatwiej. Ale teraz wyobraźmy sobie los ludzi, gdy taki pocisk największego kalibru rozrywał się na ich pokładzie...

Fala uderzeniowa i odłamki rozrywały marynarzy, przygniatała ich stal obalonych konstrukcji, płonęli w ogniu ogarniającym okręt i detonującym jego zapasy amunicji oraz paliwa. Od czasów starożytnych wiadomo, że największym wrogiem załóg okrętów i statków jest ogień, co może wydać się paradoksem, bo przecież dookoła jest mnóstwo wody. Ale marynarze jednostek trawionych czy to tzw. greckim ogniem w antyku, czy prochem i smarami ery najnowszej, na ogól nie mogli użyć owej wody ani do gaszenia pożaru, ani do ucieczki.

Reklama
Reklama

Zwłaszcza zimne nawet latem i wzburzone odmęty Morza Północnego – wraz z pożarem na pokładzie – czyniły z tonących niszczycieli, krążowników i pancerników śmiertelne pułapki. Spłonąć lub utonąć – oto alternatywa, przed którą stanęły w dziejach tysiące marynarzy.

Porównanie drednota do wojowniczego króla Czech nie jest, oczywiście, ścisłe. Pancerniki brytyjskie i niemieckie – jak ponad dziesięć lat wcześniej japońskie i rosyjskie – strzelały dość celnie, jeśli dowódcy prowadzący ogień i manewrujący okrętem wyraźnie widzieli przeciwnika. Ale kiedy cel był oddalony, a zwłaszcza gdy niknął za horyzontem, stawali się bezradni. Według dzisiejszych standardów, w dobie elektronicznego, precyzyjnego kierowania ogniem na dalekie odległości, wielkie okręty z I wojny światowej można uznać właśnie za ślepe.

Reklama
Historia
Pamiątki Pierwszego Narodu wracają do Kanady. Papież Leon XIV zakończył podróż Franciszka
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Materiał Promocyjny
Manager w erze AI – strategia, narzędzia, kompetencje AI
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Materiał Promocyjny
eSIM w podróży: łatwy dostęp do internetu za granicą, bez opłat roamingowych
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama