Atak przeprowadzili 10 lutego 1982 r. Po godz. 17 już było ciemno. Najpierw poleciały butelki z farbą. Białą i czerwoną. Drukarską, niezmywalną, z Holandii. Potem pełne benzyny, pękate flaszki po ptysiu. Na koniec dwa koktajle Mołotowa trzymane w pudełkach kartonowych po alkoholu. Mieli uciekać ulicą Corazziego. – Tam był taki wąski przesmyk, obok od zawsze budowanego Błękitnego Wieżowca. I w tym miejscu miałem rzucić kolejny koktajl Mołotowa, by odciąć pogoń – tłumaczy Nieszczerzewicz, który nosił pseudonim Prut.
Cała akcja była drobiazgowo zaplanowana. „Piłsudczycy” – bo tak samych siebie nazywali – mówili do siebie tylko pseudonimami. Do dziś nazwiska trzech z pięciu członków „zamachu” są nieznane. Jednego z nich – Marka Marciniaka – „Prut” zwerbował w kolejce do popularnego kiedyś lokalu Iglo na Nowym Świecie. Kontaktowali się przez kartki przyklejone plastrem do spodu ławki w kościele św. Anny. Drugi albo trzeci rząd od końca po prawej stronie. Na wzór AK operowali „piątkami”, nikt nie znał zbyt wielu członków organizacji. Rzuty butelkami do celu ćwiczyli nad Wisłą. – Pamiętam, że wszystko stanęło. Ludzie, samochody, autobusy – wspomina akcję „Prut”. – Stałem pod palącym się pomnikiem. Z domowej roboty kominiarką na twarzy i biało-czerwoną opaską na ramieniu. Później biegłem po pasach na drugą stronę ulicy. Byłem tak wyszkolony, że nawet w takim momencie wybrałem pasy!
Emil miał dokumentować akcję i sprawdzić, czy wszystkim udało się uciec. Marciniakowi się nie udało. Został zatrzymany w dramatycznych okolicznościach, przygwożdżony samochodem do ściany. Już miał przeskakiwać przez płot, za którym byłby bezpieczny. Siedział kilka miesięcy, był torturowany. Nikogo nie wydał. Po akcji spiskowcy unikali wzajemnych kontaktów.
[srodtytul]Wracaj albo skacz![/srodtytul]
Trzy tygodnie po akcji, Emil udał się na „robotę”. – 1 marca 1982 r. rano, około godziny 9, do moich drzwi ktoś zadzwonił. Przede mną stał chłopiec, którego widziałam po raz pierwszy. Przedstawił się, że jest od ciotki Kryśki z Wałowej i nazywa się Krzysztof Kownas. Powiedział, że przychodzi, aby w imieniu Emila zawiadomić, iż nie ma go w szkole, bo poszedł „na robotę” i będzie w domu dopiero za trzy dni – relacjonuje Krystyna Barchańska. Kownas był kolegą Szymona Pochwalskiego, z którym Emil miał drukować bibułę Adama Michnika „Będę krzyczał”.
Drukarnia mieściła się na 13. piętrze wieżowca przy rogu ulic Kijowskiej i Targowej. Owego trzeciego dnia w mieszkaniu pojawili się funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. „Upewniwszy się, że to ktoś dobija się do drzwi, po sekundzie wahania dostałem się na balkon. Tak jak stałem, zacząłem przeskakiwać z balkonu na balkon, wciąż jednak na tym samym poziomie. Na którymś z nich przykucnąłem, trzęsąc się cały, mniej z zimna, a bardziej ze strachu. (...) Wychyliłem się przez barierkę, zerknąłem na tamten balkon i wtedy... »Jest mam go!