Dla kogo splendor zwycięzcy

Lato 1944 roku wyryło się w krótkiej historii Trzeciej Rzeszy serią bolesnych wydarzeń. Gdy na froncie wschodnim sowiecki walec miażdżył kolejne linie obronne Wehrmachtu, na zachodzie podczas bitwy o Normandię wojska aliantów zadały druzgocącą klęskę elitarnym dywizjom Hitlera. We wrześniu alianci byli już w Belgii i Holandii oraz zbliżyli się do przedwojennej granicy niemiecko-francuskiej

Publikacja: 27.11.2009 08:00

Gen. Eisenhower i marszałek Montgomery podczas narady sztabowej, jesień 1944 r.

Gen. Eisenhower i marszałek Montgomery podczas narady sztabowej, jesień 1944 r.

Foto: AKG/East News

Rozmiary normandzkiego zwycięstwa zaskoczyły rządy i dowództwo sprzymierzonych. Szybkość, z jaką alianckie dywizje osiągały zamierzone cele, znacznie wyprzedzała pierwotne plany przeprowadzenia kampanii we Francji. W sztabie gen. Eisenhowera, głównodowodzącego wojskami alianckimi na zachodzie Europy, dotarcie do linii Sekwany i Loary zakładano na koniec października 1944 roku. Tymczasem już 26 sierpnia z wolności cieszył się Paryż, a 3 września żołnierze brytyjskiej Gwardii Królewskiej wkroczyli do Brukseli. Dzień później angielscy pancerniacy wyzwolili Antwerpię, 5 września zaś amerykańskie dywizje gen. Pattona zdobyły Nancy i utworzyły przyczółki na Mozeli.

Aliancki pościg za pobitymi Niemcami miał jednak swoje złe strony. Wraz ze zbliżaniem się do granic Rzeszy dramatycznie wydłużały się linie zaopatrzenia sprzymierzonych. Większość magazynów z paliwem, amunicją i żywnością znajdowała się ciągle na plażach Normandii. Porty głębokowodne u północnych wybrzeży Francji i Belgii zostały zniszczone bądź były bronione przez Niemców. Z kolei francuski transport kolejowy nie działał ze względu na zniszczenia dokonane przez alianckie lotnictwo jeszcze przed inwazją. W tej sytuacji główny ciężar dostarczania niezbędnych do walki materiałów spoczywał na transporcie drogowym, który nie mógł obsłużyć wszystkich armii sprzymierzonych.

Taki rozwój wypadków zmusił Eisenhowera do podjęcia nowych decyzji strategicznych i skupieniu głównego wysiłku na jednym odcinku operacyjnym. Zadanie to okazało się trudne ze względu na ostre spory pomiędzy dowódcami grup armii, marszałkiem Montgomerym i gen. Bradleyem, którzy domagali się skoncentrowania środków na rzecz własnych pasów natarcia. Brytyjsko-amerykańska gra toczyła się o to, na kogo spłynie splendor ostatecznego zwycięstwa nad chwiejącymi się Niemcami.

Chcąc pogodzić obie strony, Eisenhower przyjął tzw. strategię szerokiego frontu, polegającą na sukcesywnym naciskaniu wroga na wszystkich odcinkach.

[srodtytul]„Market-Garden” – wielka klapa Montgomery’ego[/srodtytul]

Marszałek Montgomery nie zamierzał rezygnować z pierwszeństwa w prowadzeniu działań zaczepnych. Dzięki poparciu Londynu wpłynął na swojego amerykańskiego przełożonego i na początku września uzyskał od „Ike’a”, jak potocznie nazywano Eisenhowera, zgodę na przeprowadzenie śmiałej operacji powietrznodesantowej o kryptonimie „Market-Garden”. Jej celem było uchwycenie przepraw na rzece Waal oraz dolnym Renie, a następnie wyjście szerokim łukiem poprzez niziny Holandii na tyły ufortyfikowanej linii Zygfryda, rozciągającej się wzdłuż granicy francusko-niemieckiej. Montgomery był tak bardzo zdeterminowany, że zlekceważył doniesienia wywiadu o obecności w rejonie planowanego lądowania brytyjskich spadochroniarzy pododdziałów II Korpusu Pancernego SS, którego dywizje leczyły rany po klęsce w Normandii.

Trwająca od 17 do 28 września operacja „Monty’ego” okazała się kompletnym fiaskiem. Nacierające ku mostom na Renie dywizje brytyjskie okazały się nieodpowiednio przygotowane do takiej operacji. Pancerniakom udało się przebić tylko do dwóch przepraw w Eindhoven i Nijmegen zdobytych przez amerykańskich spadochroniarzy ze 101. i 82. Dywizji Powietrznodesantowej. Jednak główny i najdalszy cel – most w Arnhem – okazał się poza zasięgiem Brytyjczyków. Za błędy Montgomery’ego najwyższą cenę przyszło zapłacić angielskiej 1. Dywizji Spadochronowej, która straciła 75 proc. stanu. Jej losu nie mogła odmienić polska 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego zrzucona w rejon walk w drugiej fazie operacji.

Wrześniowa porażka Montgomery’ego doprowadziła do przywrócenia tymczasowo zawieszonej strategii szerokiego frontu i wkrótce alianckie dywizje wznowiły działania na pozostałych odcinkach. Jednak niemiecki opór wyraźnie stężał, a pościg sprzymierzonych zamienił się w mozolny marsz, który w połowie listopada zatrzymał się na umocnieniach linii Zygfryda. Zmęczone trwającymi od czerwca walkami dywizje alianckie potrzebowały wytchnienia i wkrótce działania ofensywne zastygły prawie na całym froncie.

Informacje wywiadu oraz rozpoznanie frontowe wskazywały, że nieprzyjaciel nie jest zdolny do przeprowadzenia działań zaczepnych, a jego głównym zmartwieniem jest zachowanie możliwości obronnych. W tej sytuacji w sztabie Eisenhowera rozpoczęto planowanie ofensywy na drugą połowę grudnia. Jej celem było pobicie głównych wojsk wroga na lewym brzegu

Renu i zajęcie dwóch najważniejszych niemieckich ośrodków przemysłowych – Zagłębia Ruhry i Saary.

[srodtytul]Hitler szykuje ripostę[/srodtytul]

Gdy alianci przekonani o załamaniu morale Wehrmachtu szykowali się do zadania Rzeszy ostatecznego ciosu, w kwaterze głównej Hitlera od dwóch miesięcy trwały gorączkowe przygotowania do ofensywy, która w zamyśle dyktatora miała odwrócić losy wojny.

Wódz Niemiec nosił się z zamiarem wyprowadzenia zwrotu zaczepnego na zachodzie jeszcze podczas bitwy o Normandię. Termin ofensywy uzależniano od pogody, która wyłączyłaby z akcji dominujące nad polem walki lotnictwo alianckie.

W drugiej połowie września powstały pierwsze zręby planu natarcia. Przygotowania były objęte najściślejszą tajemnicą. Początkowo w pracach brało udział tylko kilku najbardziej zaufanych oficerów. Dopiero 24 października, dziesięć dni przed planowanym rozpoczęciem ofensywy, zarys ataku przedstawiono dowództwu frontu zachodniego. Głównodowodzący wojsk niemieckich na froncie zachodnim (OB „West”) feldmarszałek von Rundstedt oraz dowódca Grupy Armii „B”, której oddziały miały wykonać operację, feldmarszałek Model byli zaszokowani rozmiarami ofensywy.

Oddziały 6. i 5. Armii Pancernej, osłaniane od południa przez dywizje 7. Armii Polowej, miały przełamać aliancką obronę w Ardenach, po czym już drugiego dnia natarcia sforsować Mozę na odcinku Namur – Liége, aby po kolejnych czterech dniach dotrzeć do ujścia Skaldy i Antwerpii. Gdyby manewr się powiódł, stojąca Niemcom na drodze amerykańska 1. Armia gen. Hodgesa zostałaby rozbita, a co ważniejsze, znajdujące się w Belgii i Holandii siły brytyjsko-kanadyjskiej 21. Grupy Armii zostałyby odcięte od armii amerykańskich we Francji. Osamotnione dywizje „Monty’ego” miały być pobite w kolejnej bitwie.

Według Hitlera taki rozwój wypadków zmusiłby aliantów do podjęcia rozmów pokojowych i rezygnacji z bezwarunkowej kapitulacji Niemiec. W najgorszym wypadku cios zadany sprzymierzonym w Ardenach miał zamrozić ich działania na zachodzie na kilka miesięcy, co dałoby czas na skoncentrowanie większości niemieckich środków bojowych na wschodzie i zatrzymanie marszu Armii Czerwonej na Berlin.

W teorii założenia dyktatora były słuszne, problem w tym, że wyczerpana Rzesza nie miała dość sił, aby zrealizować ów misterny plan. Do operacji w Ardenach skoncentrowano ok. 30 dywizji, w tym 12 pancernych i grenadierów pancernych. Mogły one wykonać swoje zadania co najwyżej we wstępnej fazie natarcia. Do zajęcia Antwerpii i odcięcia wojsk „Monty’ego” – nie wspominając już o ich pobiciu – potrzebne były siły co najmniej dwukrotnie większe, no i dłuższy czas złej pogody, uniemożliwiającej loty alianckim samolotom. Kolejnym problemem był brak wystarczających zapasów materiałów pędnych – liczono, że uda się zdobyć alianckie składy paliw.

Niemieccy marszałkowie nie mieli złudzeń co do powodzenia planów Hitlera. Popierali ideę zwrotu zaczepnego na zachodzie, proponowali jednak ograniczenie obszaru działania. Rundstedt i Model, realnie oceniający możliwości Wehrmachtu, wyszli z koncepcją ofensywy na mniejszą skalę, zgodnie z którą armie Modela miały uderzyć na styku pomiędzy siłami brytyjskimi i amerykańskimi, a następnie okrążyć i pobić dywizje 1. Armii Hodgesa, nie przekraczając Mozy.

Hitler zdecydowanie odrzucił propozycje marszałków i żądając bezwzględnego posłuszeństwa, wyznaczył termin ofensywy na 14 grudnia. Zrezygnowany Rundstedt bezceremonialnie wyraził niezadowolenie, wysyłając na kolejne narady sztabowe swego szefa sztabu. Stary Prusak zaszył się w kwaterze, zostawiając kierowanie „tą poronioną operacją”, jak to określił po wojnie, Modelowi.

[srodtytul]Rejon „wypoczynkowy” US Army[/srodtytul]

Wybór miejsca niemieckiego ataku nie był przypadkowy. W sztabie Eisenhowera górzysty masyw Ardenów, gęsto porośnięty lasami, uznawano za teren nienadający się do prowadzenia działań ofensywnych na dużą skalę. Przekonanie to umacniała w alianckich dowódcach zimowa pora roku, która w zależności od pogody zamieniała wąskie i kręte drogi w błotniste grzęzawiska bądź zlodowaciałe ślizgawki. Dlatego ten odcinek frontu traktowano jako rejon „wypoczynkowy”. W okolicznych miasteczkach instalowano kina, teatry, lokale taneczne, a nawet bary z piwem mające umilić czas odpoczywającym żołnierzom US Army.

W 85-kilometrowym pasie planowanego przez Hitlera natarcia znajdowały tylko cztery amerykańskie dywizje piechoty z V i VIII Korpusu 1. Armii. Dwie z nich (99. i 106.) przybyły niedawno na front i nie miały większego doświadczenia w walce. Dwie kolejne (2. i 28.) miały za sobą długi szlak bojowy.

Żołnierze 28. DP zostali skierowani w rejon Ardenów na regenerację sił po krwawych walkach o las Hürtgen, gdzie ich formacja poniosła 50 proc. strat! Na tyłach znajdowała się rozrzucona w trzech grupach bojowych nieostrzelana 9. DP.

Mając do obsadzenia zbyt szeroki front, dowódcy korpusów Hodgesa rozciągnęli swoje dywizje do granic możliwości, przyjmując z konieczności płytką obronę w tylko jednym rzucie taktycznym. W połowie grudnia nikt z wyższych oficerów sprzymierzonych nie przeczuwał zbliżającej się ofensywy wroga, a amerykańscy żołnierze z utęsknieniem wyczekiwali bożonarodzeniowych prezentów i paczek od bliskich za oceanem.

[srodtytul]Przerwany sen Amerykanów[/srodtytul]

Rankiem 16 grudnia spokojny sen amerykańskich żołnierzy w Ardenach przerwała potężna kanonada setek niemieckich dział i moździerzy. Ostrzał nie trwał długo, ale jego skutki okazały się bolesne – zerwane linie łączności, zniszczone bądź mocno poturbowane punkty dowodzenia utrudniły zdezorientowanym Amerykanom komunikację pomiędzy poszczególnymi dywizjami i pułkami. Na pierwszej linii zapanował chaos, który spotęgowało rychłe pojawienie się niemieckich kolumn pancernych.

Zaskoczeni widokiem wroga Amerykanie szybko wzięli się w garść i zaczęli stawiać zdecydowany opór. Sprawił on wiele problemów idącym w północnym pasie natarcia dywizjom 6. Armii Pancernej gen. SS Seppa Dietricha. Już w pierwszym dniu ofensywy mające dokonać przełamania w rejonie wzgórz Elsenborn trzy niemieckie dywizje piechoty trafiły na twardą obronę oddziałów 2. i 99. DP. Stojąca z tyłu 12. DP. SS nie mogła wyprowadzić swych czołgów w przestrzeń operacyjną i traciła cenny czas. Pod koniec dnia esesmani wsparli natarcie piechurów, ale ich wściekłe ataki zostały odparte celnym ogniem amerykańskich dział przeciwpancernych. Lepiej wiodło się Niemcom na południowym skrzydle 6. Armii, gdzie grenadierzy pancerni z 1. DP. SS przy wsparciu strzelców 3. DS. znaleźli lukę w amerykańskiej obronie, i rozjeżdżając posterunki 14. Dywizjonu Rozpoznawczego ruszyli z impetem ku Mozie.

Pomimo sukcesu sytuacja dywizji Dietricha na koniec pierwszego dnia ofensywy nie była zbyt pomyślna. Jego oddziały wybiły zaledwie 15-kilometrowy korytarz, przez który ciężko było wprowadzić do walki duże masy wojsk. W kolejnych dniach największe zamieszanie na amerykańskich tyłach będzie siać poruszająca się na szpicy wydzielona grupa bojowa ppłk. SS Jochena Peipera (ok. 100 czołgów i pojazdów pancernych).

5. Armia Pancerna gen. Manteuffla również działa ze zmiennym szczęściem. Na prawym skrzydle dywizje 66. Korpusu Armijnego okrążają dwa pułki amerykańskiej 106. DP. Po dwóch dniach walk i próbie wyrwania się z kotła jankesi złożą broń. 7 tys. Amerykanów trafi do niewoli, co dla opinii publicznej w Waszyngtonie będzie prawdziwym szokiem. Ich ofiara nie pójdzie jednak na marne, bowiem Niemcy nie zdążą na czas uchwycić skrzyżowania w St. Vith.

W tym czasie w centrum dywizje 58. Korpusu Pancernego gen. Krügera przełamują słabą obronę przeciwnika na styku 106. i 28. DP, po czym mkną w kierunku miasteczka Houffalize, skąd w następnych dniach skierują się poprzez Laroche na Marche i Hotton.

Na lewym skrzydle 5. Armii Pancernej atakuje 47. Korpus Pancerny gen. Lüttwitza, mający w swoim składzie dwie doborowe dywizje Wehrmachtu (2. DP. i DP. „Lehr”). Dzięki heroicznej obronie amerykańskiego 110. pułku z 28 DP wspartego pułkową grupą bojową 9. DP. oddziały Lüttwitza tracą dwa dni w walkach o odblokowanie dróg wiodących do Bastogne.

Na południowym odcinku 7. Armia gen. Branderberga powoli przemieszcza swoje dywizje piechoty na zachód, osłaniając lewą flankę Manteuffla.

Pierwsze dwa dni bitwy w Ardenach brutalnie zweryfikowały nierealne oczekiwania Hitlera. Pomimo uzyskania włamania w kilku miejscach o łącznej szerokości ok. 40 km i głębokości od 20 do 30 km niemieckie dywizje znajdowały się daleko od wyznaczonych celów. Do mostów na Mozie, które miały zostać zdobyte już 17 grudnia, niemieckie szpice miały w prostej linii od 50 do 80 km. Co gorsza, dwa ważne węzły komunikacyjne w St. Vith i Bastogne pozostawały w rękach Amerykanów, co wkrótce zaważyło na losach ofensywy.

[srodtytul]Reakcja aliantów[/srodtytul]

Szok i niedowierzanie. Te dwa słowa najlepiej opisują stan psychiczny na wszystkich szczeblach alianckiego dowodzenia na wieść o niemieckim uderzeniu przez Ardeny.

Wieczorem 16 grudnia ani Eisenhower, ani Bradley nie mieli pełnego rozpoznania sytuacji, obaj jednak zgadzali się, że bez względu na rozmiar niemieckiej operacji należy zareagować. Nie mając do dyspozycji żadnego dużego odwodu operacyjnego, Eisenhower improwizował. Na zagrożone skrzydła 1. Armii Hodgesa rzucił niezaangażowane na froncie oddziały 9. Armii gen. Simsona, 3. Armii gen. Pattona oraz 18. Korpusu Powietrznodesantowego. Do St. Vith szybkim marszem ruszyła 7. DPanc., natomiast w rejon Bastogne posłano sławne „Krzyczące Orły” ze 101. DPDes. oraz pułki 10. DPanc.

Gen. Hodges, na którego zwalił się niemiecki pancerny walec, próbował ratować sytuację własnymi środkami. By wzmocnić południową flankę obrońców Elsenborn i zabezpieczyć zagrożone przez grupę Peipera drogi na Liége, skierował na linię Stoumont – Stavelot – Malmedy oddziały elitarnej 1. Dywizji Piechoty. Wkrótce żołnierzy sławnej „Big Red One” (Wielkiej Czerwonej Jedynki) wsparli żołnierze równie renomowanej 30. Dywizji. W kolejnych dniach w rejon walk dotarły także czołgi 3. DPanc.

W wyniku decyzji Eisenhowera i Hodgesa na północnym odcinku niemieckiej ofensywy 17 i 18 grudnia zapanował totalny bałagan. Gdy czołówki

Peipera próbowały przebijać się na Liége, na tyłach esesmanów znalazły się kolumny 7. DPanc. jadące do St. Vith. Amerykańscy pancerniacy w ostatniej chwili wsparli obrońców miasta z resztek dwóch pułków 28. i 106. DP oraz 275. Pułku Artylerii Pancernej. Wkrótce od północy miasto zostało odcięte przez drugi rzut 1 DPanc. SS, a od wschodu i południa atakowały je dywizje 66. Korpusu z 5. Armii Manteufella.

Kombinowane zgrupowanie amerykańskie wokół St. Vith będzie się bronić do 21 grudnia, zmuszając Dietricha do wczesnego wprowadzenia do walki II Korpusu Pancernego SS, który zgodnie z planem miał zostać uruchomiony dopiero po przekroczeniu Mozy.

19 grudnia sztab Eisenhowera ma już pewność, że celem ofensywy wroga jest Antwerpia. „Ike” nakazuje wzmocnienie obrony północnego skrzydła kolejnymi dywizjami ściąganymi z wszystkich odcinków frontu. Południowe skrzydło wrogiego wybrzuszenia ma jak najszybciej zaatakować 3. Armia gen. Pattona. Operacja ta wymaga ogromnego wysiłku logistycznego – pokonania przez czołgi i piechotę zmotoryzowaną ponad 100 km po wąskich i zaśnieżonych drogach. Mimo to Patton w trzy dni dokonuje niemal cudu. Zmienia front dwóch swoich korpusów i kieruje je pod Bastogne, skąd 22 grudnia ma ruszyć jego przeciwnatarcie.

[srodtytul]Kryzys ofensywy[/srodtytul]

Pomiędzy 19 a 21 grudnia szukająca wolnych dróg na Liége grupa Peipera wikła się w zaciekłe walki w okolicach Stoumont. Wkrótce esesmani zostają odcięci przez nadchodzące od południa pułki 82. DPDes. Po dwudniowych próbach przebicia się na wschód, wobec braku paliwa i amunicji Peiper rozkazuje porzucić ciężki sprzęt i na czele 800 grenadierów pieszo przedziera się do 1. DPanc. SS.

Tymczasem na południe od 6. Armii Dietricha dywizje 5. Armii poszerzają wyłom w amerykańskiej obronie i z determinacją prą na zachód. Jednak już 21 grudnia marsz 58. KPanc. gen. Krügera zostaje zatrzymany na linii Hotton i Marche. Najpierw szpice 116. DPanc. ścierają się z oddziałami amerykańskiej 3. DPanc. Kiedy Niemcy próbują obejść przeciwnika od południa, ich czołgi trafiają na przybyłą w ostatniej chwili 84. Dywizję Piechoty. Pomimo zaciekłych ataków żołnierze Krügera nie posuną się do przodu już do końca bitwy.

Na północ od 58. KPanc. przełamania próbuje jeszcze Dietrich, którego II Korpus Pancerny SS po odrzuceniu Amerykanów spod St. Vith szuka wolnej przestrzeni do dalszego natarcia. Znajduje ją w okolicy Manhay, gdzie po upadku St. Vith linię frontu próbują utworzyć oddziały 7. DPanc. i 82. DPDes. Zanim udaje im się tego dokonać, esesmańskie czołówki rozjeżdżają rozproszone stanowiska Amerykanów. 24 grudnia szpice 2. DPanc. SS „Das Reich” zdobywają miasteczko. W obronie 1. Armii znowu zieje spora luka. Na szczęście dla aliantów niebo nad Ardenami zaczyna się przejaśniać i do akcji wkraczają pierwsze eskadry alianckich myśliwców bombardujących. Dzień później w wyłom dociera amerykańska 75. DP i kryzys zostaje zażegnany. Losy bitwy pod Manhay próbuje jeszcze odmienić 9. DPanc. SS. 26 grudnia oddziały Dietricha zostają ostatecznie zatrzymane.

Także na południu Niemcom idzie jak po grudzie. 19 grudnia niemieckie czołgi docierają w końcu pod Bastogne, które stało się amerykańską twierdzą. Obrona „Krzyczących Orłów” z 101. DPDes. okazuje się jednak zbyt mocna i gen. Manteuffel nakazuje obejście miasta. Rozpoczyna się trwające siedem dni oblężenie. Niemcy rzucają do walki ostatnie odwody – 9. DPanc. i 15. DGren. Panc. Amerykanie bronią się do upadłego. Wreszcie alianckie samoloty hamują impet napastników.

Ostatnią nadzieją Hitlera na osiągnięcie Mozy pozostaje 47. Korpus Pancerny gen. Lüttwitza. 24 grudnia DPanc. „Lehr” dociera do Rochefort, a czołówki 2. DPanc. osiągają Celles ok. 25 km od rzeki. To jednak wszystko na co stać Niemców.

Dzień później do kontrataku rusza zwana szatanami na kółkach amerykańska 2. DPanc. gen. Harmona oraz pododdziały brytyjskiej DPanc. Gwardii. Rozciągnięta na długości 30 km niemiecka 2. DPanc. przez trzy dni toczy zażarte walki o przetrwanie. Przewaga jakościowa niemieckich Pz.Kpfw IV i panter nad amerykańskimi shermanami nie odmieni losu bitwy. Na odsiecz kolegom idą pułki z dywizji „Lehr”, ale pogoda działa na niekorzyść pancerniaków Wehrmachtu. W powietrzu znowu królują alianckie myśliwce szturmowe. Starcie pod Celles kończy się klęską Niemców. Lüttwitz traci 80 wozów bojowych i prawie 4 tys. grenadierów.

26 grudnia wódz Trzeciej Rzeszy rozkazuje swym wykrwawionym oddziałom przejść do obrony. Ofensywa w Ardenach dobiega końca.

[srodtytul]Odwrót Niemców[/srodtytul]

Decyzja Hitlera o wstrzymaniu ofensywy nie oznaczała końca bitwy w Ardenach. Już 22 grudnia – a więc jeszcze w momencie kryzysu pod Manhay – 3. Armia gen. Pattona rozpoczęła kontruderzenie na południowym odcinku frontu. Jej najważniejszym zadaniem było odblokowanie oblężonego Bastogne oraz wyjście na wschód od miasta na tyły niemieckich grup pancernych wysuniętych w kierunku Mozy.

Obrona 7. Armii gen. Branderberga jest jednak mocna i amerykańskie dywizje wikłają się w przewlekłe walki u podstaw wybrzuszenia. Trudne warunki pogodowe utrudniają zmagania obu stronom. Próbując wykonać rozkazy swoich dowódców, przemarznięci i grzęznący po pas w śniegu żołnierze Pattona i Branderbergera ścierają się w kontratakach. 26 grudnia górę biorą Amerykanie – grupa bojowa 4. DPanc. wybija cienki korytarz do Bastogne.

Paradoksalnie, ich długo oczekiwany sukces doprowadza do kolejnego kryzysu bitwy. Zaniepokojony postępami Pattona Hitler nakazuje przerzucenie na południowy odcinek większości jednostek pancernych 6. Armii Dietricha, które wymuszają na Amerykanach ponowne przejście do defensywy.

2 i 3 stycznia 1945 roku trwają szaleńcze natarcia I i II Korpus Pancernego SS mające zlikwidować amerykański worek pod Bastogne. Jest to jednak już ostatni niemiecki zryw w Ardenach. Do akcji znów wchodzą alianckie „Jabos”. Niemieckie czołgi i grenadierzy pancerni drepczą w miejscu.

W tym czasie na południe od Ardenów rusza zaskakujące uderzenie ostatnich rezerw Hitlera w Alzacji. Celem ataku jest przełamanie obrony 7. Armii amerykańskiej i wyjście od południa na tyły wojsk Pattona. Natarcie nie ma jednak szans powodzenia. Kolejna mrzonka wodza Rzeszy po kilku dniach pęka jak bańka mydlana.

Jakby tego było mało, na północy rusza w końcu kontruderzenie dywizji Hodgesa i Montgomery’ego. 9 stycznia Patton wznawia natarcie od południa.

10 stycznia Hitler daje za wygraną. Pretorianie Dietricha dostają rozkaz odwrotu za Ren, skąd w następnych dniach zostają skierowani na front wschodni, by powstrzymać potężną ofensywę sowiecką znad Wisły.

Pozostałe w wybrzuszeniu dywizje 5. i 7. Armii powoli cofają się pod naporem aliantów. 16 stycznia oba skrzydła sprzymierzonych łączą się pod Houffalize. Do końca miesiąca cała Grupa Armii „B” feldmarszałka Modela zostaje wypchnięta z powrotem za linię Zygfryda.

[srodtytul]Hitler bez nadziei[/srodtytul]

Niemiecka ofensywa w Ardenach okazała się kompletną porażką. Przy stracie ok. 80 tys. zabitych, rannych i zaginionych oraz 600 wozów bojowych (ok. 320 bezpowrotnie) uzyskano niewielki sukces operacyjny, który nie dał oczekiwanych korzyści strategicznych. Straty aliantów były zbliżone. Ci dysponowali jednak ogromnymi rezerwami ludzkimi i materiałowymi, dzięki czemu szybko uzupełnili braki w szeregach.

O niepowodzeniu Hitlera zadecydowały nie tylko nierealne oczekiwania wobec własnych wojsk, ale także sposób dowodzenia po stronie aliantów. W przeciwieństwie do dowódców

Wehrmachtu, których swoboda w podejmowaniu decyzji była ograniczona wolą Hitlera, Eisenhower dostał od polityków wolną rękę i mógł odpowiednio rozporządzać swoimi siłami.

Elastyczność i intuicja, jakie wykazali dowódcy amerykańscy w momencie zagrożenia, stanowiły ważny element toczonej bitwy. Tworzenie pod presją czasu doraźnych zgrupowań bojowych, które w ostatnim momencie zagradzały drogę niemieckim szpicom pancernym, to dobrze odrobione lekcje z walk w Afryce Północnej, we Włoszech i w Normandii.

Na minus alianckich sztabowców można zaliczyć niepodjęcie próby zamknięcia niemieckich wojsk w kotle, kiedy ich dywizje znajdowały się w wybrzuszeniu pomiędzy Mozą a linią Zygfryda. Odwagi do snucia takich planów starczyło tylko Pattonowi. Ale podczas wojny Ameryka miała tylko jednego „Starego Georga”.

Podnoszony przez niektórych badaczy historii argument czasu uzyskanego przez Niemców dzięki ofensywie jest chybiony. Gdyby dyktator Trzeciej Rzeszy nie zdecydował się na operację w Ardenach, Wehrmacht dysponowałby o wiele większymi środkami w bitwie, którą sprzymierzeni musieli stoczyć o przełamanie linii Zygfryda.

Dysponując świeżymi odwodami na linii Renu, niemieccy dowódcy mogliby o wiele swobodniej reagować na alianckie włamania. Nie zmieniłoby to wyniku wojny, ale wyczerpanie tak dużych sił przeciwnika zajęłoby sprzymierzonym o wiele więcej czasu, niż miało to miejsce w lutym i marcu 1945 roku.

Z punktu widzenia Hitlera nie miało to oczywiście większego znaczenia. Zyskanie kilku dodatkowych miesięcy nie uratowałoby jego skóry. Mógłby zachować władzę i życie tylko wówczas, gdyby alianci zachodni wycofali się z wojny, ale zimą 1944 roku był to cel nieosiągalny. Los arcyzbrodniarza był już przesądzony.

[i]Aleksander Socha, politolog, historyk, zajmuje się historią wojskowości[/i]

Rozmiary normandzkiego zwycięstwa zaskoczyły rządy i dowództwo sprzymierzonych. Szybkość, z jaką alianckie dywizje osiągały zamierzone cele, znacznie wyprzedzała pierwotne plany przeprowadzenia kampanii we Francji. W sztabie gen. Eisenhowera, głównodowodzącego wojskami alianckimi na zachodzie Europy, dotarcie do linii Sekwany i Loary zakładano na koniec października 1944 roku. Tymczasem już 26 sierpnia z wolności cieszył się Paryż, a 3 września żołnierze brytyjskiej Gwardii Królewskiej wkroczyli do Brukseli. Dzień później angielscy pancerniacy wyzwolili Antwerpię, 5 września zaś amerykańskie dywizje gen. Pattona zdobyły Nancy i utworzyły przyczółki na Mozeli.

Pozostało 97% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem