Dzieci mało potrzebne

Był czas, gdy małymi dziećmi i podrzutkami zajmowały się towarzystwa dobroczynne, utrzymywane głównie z datków. A kiedy wykarmiły, to wysyłały na wieś, by wychowywali je włościanie. Spory o to, kto ma płacić za żłobki i przedszkola, toczą się do dziś.

Publikacja: 24.09.2011 11:20

Rok 1932. Tu spędzały czas dzieci pracowników Łazienek – wzór dla podobnych placówek organizowanych

Rok 1932. Tu spędzały czas dzieci pracowników Łazienek – wzór dla podobnych placówek organizowanych w mieście

Foto: NAC

Po ostatniej wojnie nowe władze postanowiły zajmować się wszystkim, likwidując niemal całą społeczną inicjatywę. Wielkim sukcesem była „narada robocza kierowniczek warszawskich żłobków" w roku 1951, którą z satysfakcją odnotowały gazety.

Zobacz galerię zdjęć

Wyższym stopniem socjalistycznej pomocy w wychowaniu najmłodszych był natomiast żłobek – wagon tramwajowy przekazany w grudniu 1949 r.  przez robotników wrocławskich robotnikom warszawskim. „Polska Zbrojna" podała, że został on odbudowany w najwyższym standardzie, to znaczy miał ponad 30 łóżeczek oraz bieżącą wodę. Na trasie „między Gocławkiem a dworcem Wschodnim (...) będzie służył do przewożenia dzieci robotniczych do żłobków fabrycznych".

Ponieważ później media o nim już nie wspominają, inicjatywa prawdopodobnie okazała się lekko chybiona. Inna sprawa, że odbudowa takiego wozu we Wrocławiu nasuwa podejrzenia, iż jeździł on w tym charakterze podczas wojny; innymi słowy – pomysł był nie nasz, a narodowo-socjalistyczny.

Bałagan po cesarzu

Pierwszą warszawską instytucją zajmującą się niemowlętami był Dom Podrzutków założony przez księdza Baudouina w latach 30. wieku XVIII.

A potem przyszły  czasy napoleońskie, kojarzone dziś ze wspaniałymi bitwami i powiewającymi sztandarami. Tymczasem był to okres  powszechnej nędzy, bezrobocia i takiego nieszczęścia, iż powołano w roku 1814 Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności. Wspierało ono między innymi szpitale w szczytnym dziele pomocy. Stołeczne gazety informowały w 1823 r., iż „podle urzędownie złożonego władzy wyższey wykazu, znayduie się obecnie w Szpitalu Dzieciątka Jezus – dzieci 1308".

Minęło niecałe 40 lat i w domu podrzutka tegoż szpitala przebywało już 3095 maluchów. A nie było to dobre miejsce. Dzieci marły jak muchy. „Gazeta Warszawska" podała w roku 1860, że „śmiertelność w domu podrzutków była w samym zakładzie 26 na 100, a po wsiach 13 na 100". Oznaczało to, że lepiej było oddać niemowlaka chłopom, niźli do szpitala.

Opieką nad ubogimi najmłodszymi zajmowało się przeważnie starsze rodzeństwo, krewni lub sąsiedzi. A gdy ktoś nie miał czasu, pieniędzy albo ochoty do tego, to się dziecka pozbywał. Żłobkami zwano początkowo miejsca dla podrzucania najmłodszych.

Z „Kuriera Warszawskiego"  można się dowiedzieć, iż niegdyś „żłobek to właściwie »koło« ruchome, w które matka wkładała niemowlę i dawała sygnał, a już z przeciwnej strony wyjmowała dziecię siostra miłosierdzia (...) żadnych formalności, żadnych utrudnień". Podobno system ten zatwierdzony był dekretem królewskim z wieku XVIII. W połowie XIX w. pojawili się reformatorzy, którzy go zlikwidowali, nakazując jawne oddawanie potomstwa, podpisywanie dokumentów etc. „Wychodzili z założenia, że Warszawa wzrasta, a z nią rozluźnienie obyczajów i liczba dzieci oddawanych do przytułków". Należy więc ograniczyć łatwość  pozbywania się noworodków, bo wiadomo, że jak coś trzeba wykonać jawnie, to i wstyd pohamuje.

A poza tym naiwnie sądzono, że jak trudniej będzie dzieci oddawać, to i mniejsza ochota powstanie do ich płodzenia. „A skutki? Okazały się wręcz opłakanemi. Przedewszystkiem nowy system nie wpłynął na poprawę obyczajów (...) matki nie składają »do koła«, lecz podrzucają je na ulicy, skąd zabiera je policja. Od 1-go stycznia do 1-go października r.b. było takich faktów 166". No i oberpolicmajster warszawski baron Nolken poczynił odpowiednie starania u jenerała-gubernatora – „koło" przywrócono.

Prawdziwy żłobek

Jak już wspomniałem, pieniądze pochodziły głównie z datków indywidualnych, od organizacji religijnych, a także z kasy miejskiej i państwowej. Działalność tę poszerzono w roku 1856, organizując prawdziwe żłobki i rodzaj przedszkoli. Stworzono je między innymi „dla ubogich dzieci w wieku lat od 3 do 6, aby w zastępstwie rodziców zarobkiem zajętych lub o swoje dzieci mniej dbających, udzielać tam macierzyńskiej opieki". A to kosztowało i „hrabina Ermancia Uruska pierwsza dała na ten cel rubli srebrem 2000. A więc w 1858 roku powstał żłobek przy ul. Jerozolimskiej. Przynoszono tam dzieci dziennie 17. W 1860 r. hr. Aleksandra Kossakowska ofiarowała rs. 4500 na przytułki. Dwa otwarto na Tamce i na Wielkiej".

Co dalej działo się z tymi dziećmi, które przeżyły? Otóż według „Dziennika Warszawskiego",  w połowie wieku XIX  oddawano je na wieś, „bo i świeże powietrze". Najwięcej brali chłopi, gdyż – jak napisał reporter – „ludzie to dobrzy". Nieco mniej przygarniali obywatele ziemscy. A szpital – w tym wypadku Dzieciątka Jezus – dawał kilkadziesiąt kopiejek miesięcznie na wyżywienie.

Jak wynika z relacji prasowych, miejsc opieki było wciąż mało, powstawało po kilka rocznie, jednak część likwidowano, głównie z powodów finansowych, a dzieciaki, gdy nie znaleziono dla nich miejsca, wracały na ulicę. Kroniki wypadków z tamtych lat pełne są informacji o tym, że trzy-, czteroletnie dzieci  wpadały pod dorożki albo tramwaje.

Z  czasem żłobki przekształcały się, a raczej rozbudowały w przedszkola i ochronki, przy czym pod tymi nazwami kryła się pożyteczna, ale zróżnicowana działalność. Pojawiły się też ogródki jordanowskie – protoplaści obecnych placów zabaw, a na działkach, których mieliśmy coraz więcej, wytyczano „zagonki dla dzieci".

Żywcem z Mrożka

Po ostatniej  wojnie nowa władza bardzo starała się o sukcesy, przypisując sobie cudze zasługi.

I tak zachwycano się wielką liczbą punktów opieki, w tym nawet całotygodniowych (!), że zapomniano, iż już w 1927 r. poprzednia władza zadekretowała obowiązek zakładania żłobków przy fabrykach.

Retoryka propagandowa dochodziła do absurdu. Tytuł z gazety „Wieczór", rok 1948 – „Jak susły śpią sieroty pod pstrymi kołderkami. W dobrym żłobku smakuje im nawet marchew". Aż dziw, że nie zauważył tego Sławomir Mrożek. Po dwóch latach czytelnicy dowiedzieli się: „Od kilku dni jest czynna »przechowalnia« dzieci w gmachu Sądów na Lesznie" („Express Wieczorny"). Natomiast „Kurier Codzienny" ekscytował się: „Matko! Czekając na rozprawę, oddaj swą pociechę do Izby Dziecka".

Do końca lat 80. instytucje państwowe prowadziły żłobki oraz przedszkola. Organizacjom  religijnym czasami utrudniano działalność, bo mogły ideologicznie zarazić niewinne duszyczki. Istniał wszakże jeden żłobek, do którego nikt nie chciał trafić – to była izba wytrzeźwień.

Po ostatniej wojnie nowe władze postanowiły zajmować się wszystkim, likwidując niemal całą społeczną inicjatywę. Wielkim sukcesem była „narada robocza kierowniczek warszawskich żłobków" w roku 1951, którą z satysfakcją odnotowały gazety.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 96% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem