Prawdziwa wojna zaczęła się dla niego 23 maja 1915 roku, po wypowiedzeniu przez Austro-Węgry wojny Włochom. Tego dnia o godzinie 20 austrowęgierska flota wyszła z portu w Poli. Okrętem dowodzącym był krążownik „Novara" dowodzony przez komandora Horthy'ego, późniejszego regenta i faktycznego dyktatora Węgier w latach 1920 – 1944. Bogumił Nowotny, kapitan „Scharfschutze", otrzymał rozkaz płynięcia do Porto Corsini, gdzie jego kontrtorpedowiec miał wejść do 9-kilometrowego kanału wiodącego do Rawenny, zniszczyć stojące tam okręty oraz magazyny i składy amunicji.
Bitwa w kanale trwała od 3.20 do 4.30 i była to – zanotował we „Wspomnieniach" Nowotny (Wydawnictwo Finna, Gdańsk 2006) – najgorętsza godzina w jego życiu. Chcąc zapewnić okrętowi swobodę manewrowania, postanowił rufą wprowadzić „Scharfschutze" do kanału: „Manewrowanie tyłem w nocy, w niespełna dwadzieścia pięć metrów szerokim i trzy i pół metra głębokim kanale, w nieprzyjacielskim kraju, było sprawą bardzo ryzykowną. Omyłka lub minimalny błąd w komendzie wystarczyłyby, aby »Scharfschutze« osiadł na mieliźnie i może tkwiłby tam aż po dzień dzisiejszy".
Manewr się udał, ale przy nabrzeżu cumowały jedynie dwa statki żaglowo-motorowe, kapitańską uwagę zwrócił też budynek z kopułą ze stacją semaforową. I właśnie w kierunku tej stacji otworzył ogień. Wtedy z koszar, odległych o kilometr od brzegu kanału, wybiegł 100-osobowy oddział włoski, a z zamaskowanych rowów strzeleckich rozpoczęto ostrzał okrętu z broni maszynowej. Sytuacja stała się jeszcze bardziej niebezpieczna, gdy odezwała się bateria znajdująca się na północ do kanału, do której przyłączyły się dwie inne baterie lądowe.
„Ze względów czysto strategicznych było wskazane – wspominał Bogumił Nowotny – abym jak najszybciej rozpoczął odwet. To zrozumiałe, że okręt torpedowy o cienkich burtach stalowych nie był w stanie podjąć walki z twierdzą lądową. Mimo to, ufając swemu szczęściu, postanowiłem prowadzić nadal tę prawie beznadziejną walkę, chociaż odradzali mi to oficerowie. Cała sytuacja była zresztą zwariowana. Gdyby ktoś zastanowił się bliżej nad nią, to uznałby ją za śmieszną. Żeby pozostawać w kraju nieprzyjacielskim, walcząc z rowami strzeleckimi i bateriami lądowymi? Tego jeszcze nie było!".
Szczęście, widać, sprzyjało tego dnia napastnikom. Choć pokład okrętu znajdował się pod ciągłym ogniem, „Scharfschutze" nie poniósł żadnych strat. Dowódca zapamiętał za to, jak „silny pęd powietrza zrzucił do kanału oficera torpedowego Conte degli Alberti. W pierwszej chwili przypuszczaliśmy, że jakiś odważny włoski marynarz ma zamiar zaatakować nasz kontrtorpedowiec. Niewiele brakowało, bym wydał rozkaz zgładzenia go, gdyż panował jeszcze mrok. Na szczęście w ostatniej chwili rozpoznano, że to nasz Alberti. Rzucono mu linkę, zdołał się jej uczepić i wydostać na pokład. Takim sposobem jako jedyny z naszej marynarki wojennej wziął kąpiel w wodzie Królestwa Włoch".
Śmierć poniosła natomiast większość Włochów idących w sukurs obronie portu i – jak pisał Nowotny – „oczyściliśmy brzeg z nieprzyjacielskich żołnierzy. Strzelano jeszcze z rowu strzeleckiego, chociaż już znacznie słabiej. Cały czas kierowaliśmy tam ogień ciągły z siedmiocentymetrowych armat".
W czasie odwrotu „Scharfschutze" zatopił dwa stojące przy brzegu żaglowce, które nieoczekiwanie włączyły się do walki. Widocznie – spekulował pamiętnikarz – „gdy wrogowie zauważyli, że się oddalamy, wówczas nabrali otuchy i rozpoczęli ostrzał. Zdradzieckie zachowanie niezwykle mnie oburzyło, tym bardziej że załogi składały się z osób cywilnych. Obydwa statki tak długo ostrzeliwaliśmy z naszych armat, aż zostały prawie doszczętnie zniszczone".