Nie tak dawno, sącząc piwo na Chmielnej, byłem świadkiem następującego zdarzenia – ulicą pełną przechodniów gnał cyklista, potrącając ludzi. W końcu przewrócił dziecko i wtedy zatrzymało go paru panów, w tym ojciec malucha, po czym solidnie sponiewierało, przy aplauzie zebranej publiczności.
Wtedy to przypomniała mi się historyjka z roku 1911, którą już w varsavianach zamieszczałem, bo choć tragiczna, to pyszna. Otóż „dwóch szalonych sportsmanów jadących na jednym rowerze (a więc tandemie – przyp. R.J.) najechało na 80-letnią staruszkę, raniąc jej ręce i nogi (...) ma ona wysadzone oba oczy i jak dotychczas nie widzi (...) lekkomyślni młodzieńcy nie posiadali ani dzwonka, ani trąbki ostrzegawczej". Ponieważ nie udzielili poszkodowanej pomocy i na dodatek próbowali przekupić stójkowego, zostali aresztowani.
Zabójca
Wielokrotnie słyszałem o przypadkach śmiertelnego rozjechania przechodniów przez bezmyślnych cyklistów, ale wkładałem je między bajki, bo co innego potrącenie, a co innego pozbawienie życia. Aliści w „Kurierze Warszawskim" z 1930 r. natrafiłem na taki passus – „Jak wiadomo, ofiara ostatniego przejechania, ś.p. księżna M. Radziwiłłowa, osoba znana, ogólnie szanowana i wielka działaczka społeczna, zmarła w klinice wskutek obrażeń. Pani J.H., matka znanego bakteriologa, uległa przed kilku tygodniami podobnemu wypadkowi, który na szczęście nie zakończył się tak tragicznie. Tym razem udało się sprawcę schwytać. Zapytany o powód szybkiej jazdy, nie umiał dać odpowiedzi".
„Rowerzyści, zamiast jechać powoli przy chodniku, pędzą gdzie i jak się da. Wypadają nagle zza rogu, bezszelestnie, z szybkością bolida (...) należałoby z całą energią pohamować te »wyczyny sportowe«, zupełnie niepożądane na ulicach miasta, a grożące śmiercią lub kalectwem mieszkańcom". To nie moje słowa, a felietonisty „Kuriera Warszawskiego" sprzed 80 lat. Coś się od tamtej pory zmieniło?
A miało być tak pięknie
Pierwsze dwu- i trzykołowe pojazdy pojawiły się u nas w latach 60. wieku XIX. Początkowo zwano je... samochodami, adaptując potem obce nazwy – welocyped i bicykl. Dopiero na przełomie stuleci zjawił się w Polsce rower, przejęty z nazwy własnej angielskiej firmy produkującej dwukołowce. Później budowała ona samochody, a stosunkowo niedawno splajtowała. Ale jeszcze na ulicach widać auta z logo Rover, a obok jeżdżą ludzie na rowerach, ale już innych firm.