Emsland, niewielki region na północy Niemiec, tuż przy holenderskiej granicy. Pod koniec wojny wraz z kanadyjską armią aliancką dotarli tam polscy pancerniacy generała Maczka, najsilniejsza jednostka polska, jaka walczyła na frontach II wojny światowej. Jeden z pułków 12 kwietnia 1945 r. wyzwolił 15 obozów jenieckich skrytych na morenowych nizinach emslandzkich w Oberlangen. Jakież było zdumienie polskich żołnierzy, gdy oprócz włoskich czy francuskich jeńców na spotkanie wybiegły im setki Polek. „Jedna piękniejsza od drugiej. A tyle ich było, ile pszczół" – wspomniał dowódca płk Stanisław Koszutski. W obozie przebywało wtedy 1745 kobiet, w tym dziewięcioro niemowląt urodzonych za drutami. Wszystkie – najmłodsze w wieku 15 lat, najstarsze po 60-tce, wśród nich: nauczycielki, lekarki, studentki i uczennice – należały do Armii Krajowej. W stopniu oficerskim lub podoficerskim jako sanitariuszki, kurierki, kolporterki, minerki czy łączniczki, część jednak z bronią w ręku w drużynach bojowych walczyły w powstaniu warszawskim. Po kapitulacji Niemcy przyznali powstańcom prawa kombatanckie. Ku swojemu zaskoczeniu musieli objąć nimi także żołnierki z AK. Wyposażone w te same prawa kombatanckie co mężczyźni trafiły do oficerskiego obozu jenieckiego w Oberlangen. Absolutny precedens w latach II wojny. W konsekwencji musiały w obozie chodzić w spodniach, gdyż asortyment odzieżowy z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża przewidywał zaopatrzenie dla jeńców wojennych, czyli mężczyzn. „Chodziłyśmy w spodniach, wygodnych i ciepłych, ale w gaciach", zapamiętała jedna z kombatantek.
To o nich przed ponad dekadą nakręcił film „Konspiratorki" niemiecki reżyser Paul Meyer. Jego bohaterki na taśmie filmowej opowiadają o pięciomiesięcznym pobycie w Stalagu VIC w Oberlangen, od grudnia 1944 do kwietnia 1945 r. O tym, jak świętowały Wigilię roku 1944, organizowały między pryczami wieczory recytatorskie i wykłady z historii czy filologii polskiej, jak przerzucały się przez druty puszkami z francuskimi jeńcami z sąsiedniego obozu bądź – w ciszy pustkowia Oberlangen, wolne wprawdzie od huku bomb i drżenia o życie w powstańczej Warszawie, ale z dala od domu – załamywały się. Meyer wyczarował jednak coś więcej, bo opowieść, w której kobiety kreślą portret całej powstańczej generacji. Wyrosłej w cieniu rozlepionych afiszów z nazwiskami rozstrzelanych Polaków, rysowanych karykatur Hitlera i konspiracyjnej nauki w gimnazjum. Ba, reżyser dokumentuje, jak bardzo podziemna walka z niemieckim okupantem, wraz z jej apogeum w powstaniu warszawskim, określiła późniejsze życie konspiratorek z szeregów AK.
Weźmy np. Zofię Książek-Bregułową, łączniczkę z powstania, którą wybuch bomby lotniczej pozbawił wzroku, ale nie bezgranicznej miłości do teatru. We wrześniu 1939 r. przyjechała z rodzinnych Kielc do Warszawy, by studiować w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Po wojnie do końca życia jako niewidoma grała na deskach teatru. 13 lat po powstaniu przeszła operację – musiano ciąć mostek – i spod mostka wyciągnięto odłamek bomby wielkości paznokcia.
Inaczej wojenne przeżycia ścigały powojenną aktorkę Alinę Janowską, która podczas okupacji pobierała naukę tańca u prof. Janiny Mieczyńskiej i randkowała ze wspaniałym chłopakiem. Kiedy ten ginął w powstaniu, ona chyłkiem przeprowadzała żołnierzy AK po labiryncie tajnych przejść wykutych między domami. Po wojnie dręczyły ją koszmary senne: śniło się jej, jak biega ze schyloną głową na podkurczonych nogach między domami – „niczym kret, ale dzięki temu po wojnie, jak się znalazłam w obcym mieście, poruszałam się bez mapy", powiedziała Meyerowi.
Reżyser kilkukrotnie spotykał się z nieżyjącymi już dziś obiema konspiratorkami z AK. Z Polską nie miał nic wspólnego. Poza tym, że urodził się w roku zakończenia wojny, a po dekadzie w jednym z miasteczek morenowego Emsland natknął się na „piękną Polkę sprzedającą w sklepie tekstylnym". Absolutna egzotyka w epoce żelaznej kurtyny, jaka po zakończeniu wojny odgradzała blok radziecki z Polską od Europy Zachodniej. Jak to było możliwe? Nie wszystkie kombatantki z obozu w Oberlangen wróciły do komunistycznego po 1945 r. kraju. Dopiero jednak, kiedy Meyer skończył socjologię i został wykładowcą na Uniwersytecie we Freiburgu, jako dziecko niemieckiej rewolty kulturowej 1968 r., tak zresztą, jak cała generacja młodych Niemców zbuntowana przeciwko wojennemu pokoleniu ojców, zaczął drążyć dręczące go w latach dzieciństwa zagadnienie: co robiły „piękne Polki" po wojnie w Republice Adenauera, z którą PRL nie utrzymywało stosunków dyplomatycznych?