Bez kobiet nie byłoby powstania warszawskiego

W szeregach Armii Krajowej istniały kobiece grupy bojowe i minerskie. Kobiety przeważały w pionie ochrony zdrowia i edukacji, zdominowały też służby informacyjne i szpiegowskie – mówi Paul Meyer, niemiecki reżyser najbardziej empatycznego w Niemczech filmu o żołnierkach z powstania warszawskiego.

Aktualizacja: 01.08.2020 16:56 Publikacja: 30.07.2020 20:00

W czasie powstania warszawskiego kobiety – konspiratorki z AK – pełniły m.in. funkcję sanitariuszek

W czasie powstania warszawskiego kobiety – konspiratorki z AK – pełniły m.in. funkcję sanitariuszek i łączniczek

Foto: CZESŁAW GERWEL „ORŁOŚ”/MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

Emsland, niewielki region na północy Niemiec, tuż przy holenderskiej granicy. Pod koniec wojny wraz z kanadyjską armią aliancką dotarli tam polscy pancerniacy generała Maczka, najsilniejsza jednostka polska, jaka walczyła na frontach II wojny światowej. Jeden z pułków 12 kwietnia 1945 r. wyzwolił 15 obozów jenieckich skrytych na morenowych nizinach emslandzkich w Oberlangen. Jakież było zdumienie polskich żołnierzy, gdy oprócz włoskich czy francuskich jeńców na spotkanie wybiegły im setki Polek. „Jedna piękniejsza od drugiej. A tyle ich było, ile pszczół" – wspomniał dowódca płk Stanisław Koszutski. W obozie przebywało wtedy 1745 kobiet, w tym dziewięcioro niemowląt urodzonych za drutami. Wszystkie – najmłodsze w wieku 15 lat, najstarsze po 60-tce, wśród nich: nauczycielki, lekarki, studentki i uczennice – należały do Armii Krajowej. W stopniu oficerskim lub podoficerskim jako sanitariuszki, kurierki, kolporterki, minerki czy łączniczki, część jednak z bronią w ręku w drużynach bojowych walczyły w powstaniu warszawskim. Po kapitulacji Niemcy przyznali powstańcom prawa kombatanckie. Ku swojemu zaskoczeniu musieli objąć nimi także żołnierki z AK. Wyposażone w te same prawa kombatanckie co mężczyźni trafiły do oficerskiego obozu jenieckiego w Oberlangen. Absolutny precedens w latach II wojny. W konsekwencji musiały w obozie chodzić w spodniach, gdyż asortyment odzieżowy z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża przewidywał zaopatrzenie dla jeńców wojennych, czyli mężczyzn. „Chodziłyśmy w spodniach, wygodnych i ciepłych, ale w gaciach", zapamiętała jedna z kombatantek.

To o nich przed ponad dekadą nakręcił film „Konspiratorki" niemiecki reżyser Paul Meyer. Jego bohaterki na taśmie filmowej opowiadają o pięciomiesięcznym pobycie w Stalagu VIC w Oberlangen, od grudnia 1944 do kwietnia 1945 r. O tym, jak świętowały Wigilię roku 1944, organizowały między pryczami wieczory recytatorskie i wykłady z historii czy filologii polskiej, jak przerzucały się przez druty puszkami z francuskimi jeńcami z sąsiedniego obozu bądź – w ciszy pustkowia Oberlangen, wolne wprawdzie od huku bomb i drżenia o życie w powstańczej Warszawie, ale z dala od domu – załamywały się. Meyer wyczarował jednak coś więcej, bo opowieść, w której kobiety kreślą portret całej powstańczej generacji. Wyrosłej w cieniu rozlepionych afiszów z nazwiskami rozstrzelanych Polaków, rysowanych karykatur Hitlera i konspiracyjnej nauki w gimnazjum. Ba, reżyser dokumentuje, jak bardzo podziemna walka z niemieckim okupantem, wraz z jej apogeum w powstaniu warszawskim, określiła późniejsze życie konspiratorek z szeregów AK.

Weźmy np. Zofię Książek-Bregułową, łączniczkę z powstania, którą wybuch bomby lotniczej pozbawił wzroku, ale nie bezgranicznej miłości do teatru. We wrześniu 1939 r. przyjechała z rodzinnych Kielc do Warszawy, by studiować w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Po wojnie do końca życia jako niewidoma grała na deskach teatru. 13 lat po powstaniu przeszła operację – musiano ciąć mostek – i spod mostka wyciągnięto odłamek bomby wielkości paznokcia.

Inaczej wojenne przeżycia ścigały powojenną aktorkę Alinę Janowską, która podczas okupacji pobierała naukę tańca u prof. Janiny Mieczyńskiej i randkowała ze wspaniałym chłopakiem. Kiedy ten ginął w powstaniu, ona chyłkiem przeprowadzała żołnierzy AK po labiryncie tajnych przejść wykutych między domami. Po wojnie dręczyły ją koszmary senne: śniło się jej, jak biega ze schyloną głową na podkurczonych nogach między domami – „niczym kret, ale dzięki temu po wojnie, jak się znalazłam w obcym mieście, poruszałam się bez mapy", powiedziała Meyerowi.

Reżyser kilkukrotnie spotykał się z nieżyjącymi już dziś obiema konspiratorkami z AK. Z Polską nie miał nic wspólnego. Poza tym, że urodził się w roku zakończenia wojny, a po dekadzie w jednym z miasteczek morenowego Emsland natknął się na „piękną Polkę sprzedającą w sklepie tekstylnym". Absolutna egzotyka w epoce żelaznej kurtyny, jaka po zakończeniu wojny odgradzała blok radziecki z Polską od Europy Zachodniej. Jak to było możliwe? Nie wszystkie kombatantki z obozu w Oberlangen wróciły do komunistycznego po 1945 r. kraju. Dopiero jednak, kiedy Meyer skończył socjologię i został wykładowcą na Uniwersytecie we Freiburgu, jako dziecko niemieckiej rewolty kulturowej 1968 r., tak zresztą, jak cała generacja młodych Niemców zbuntowana przeciwko wojennemu pokoleniu ojców, zaczął drążyć dręczące go w latach dzieciństwa zagadnienie: co robiły „piękne Polki" po wojnie w Republice Adenauera, z którą PRL nie utrzymywało stosunków dyplomatycznych?

Po nitce do kłębka zaczął odkrywać nieznane Niemcom z RFN obrazy kampanii wrześniowej 1939 r., okupacji, polskiego państwa podziemnego, wielowymiarowego dramatu powstania warszawskiego i pobytu polskich żołnierek AK w obozie w Oberlangen. „Dla mnie jako Niemca", mówi Meyer, spotkanie twarzą w twarz z polskimi konspiratorkami z AK „otworzyło niepowtarzalną możliwość, by w filmie oddać perspektywę tych kobiet, które powiedziały NIE terrorowi okupanta. Dla których zbrojny opór był imperatywem sumienia" i które do końca życia zatrzymały w sobie obrazy „Niemców pędzących ulicą Kredytową przed czołgami ludność cywilną" lub „sięgających kostek trupów Polaków na podwórkach przy ulicy Leszno w dniu 4 sierpnia".

Ręką Niemca został stworzony film, który w pełni odzwierciedla polską wrażliwość na lata okupacji niemieckiej. Dokument pokazywały w Niemczech prestiżowe kanały: od Arte, poprzez kanały telewizji publicznej, po pokazy specjalne w kinach miast niemieckich. Jednak w chwili, kiedy generacja wojenna, w tym pokolenie konspiratorek, odchodzi na wieczną wartę, należałoby zatroszczyć się w polsko-niemieckim dialogu o to, by film trafił do niemieckich szkół. Dla zachowania nad Renem pamięci o wojnie i okupacji niemieckiej w Polsce, skoro film Paula Meyera posiada edukacyjny potencjał większy niż wszystkie uczone publikacje – choć też wielce pożyteczne – razem wzięte.

Co skłoniło niemieckiego reżysera do nakręcenia filmu o polskim ruchu oporu w latach niemieckiej okupacji?

Z entuzjazmem wszedłem w samo jądro protestu studenckiego lat 60. XX w. A ten w RFN zaczął się od sprzeciwu pokolenia 20-latków wobec nazistowskiej generacji ojców. Zazdrościliśmy rówieśnikom z innych krajów, że ich ojcowie nie dali się uwieść narodowemu socjalizmowi, że tworzyli w ich krajach ruchy oporu, a dla swoich dzieci mogli być wzorem. W III Rzeszy wykluły się wprawdzie gniazda oporu przeciwko Hitlerowi: pierwsze – w ruchu robotniczym, drugie – w kręgu konserwatywnych oficerów. Ale ten pierwszy szybko został rozbity, natomiast drugi był absolutnie niedemokratyczny.

Ale dlaczego wybór padł na polski ruch oporu? Podziemna konspiracja istniała w niemal każdym kraju okupowanym przez niemiecką III Rzeszę.

Ruch oporu w Polsce był wyjątkowy, odróżniał się od pozostałych trzema istotnymi elementami. Po pierwsze był najliczniejszy w Europie, po drugie oprócz ramienia militarnego posiadał ramię cywilne, które miało chronić polską kulturę i język narodowy, ale też biologiczną egzystencję Polaków przed rasistowską polityką niemieckiego okupanta. I wreszcie, po trzecie, zarówno militarny, jak i cywilny pion były organicznymi częściami polskiego państwa podziemnego. Dalsze istnienie polskiego państwa po zajęciu go przez obydwu okupantów, III Rzeszę i Związek Radziecki, było szalenie ważne, skoro po wrześniu 1939 r. Niemcy Hitlera i Rosja Stalina oświadczyły, że Polska na zawsze znika z mapy Europy. To w żadnej mierze nie odnosiło się do innych okupowanych przez Hitlera krajów. Taka Belgia choćby: rząd został w niej obalony, król schronił się na emigracji, ale państwo istniało nadal. Ciągłość istnienia państwa polskiego, wraz z funkcjonującym parlamentem, rządem i Armią Krajową, choć w konspiracyjnym podziemiu, miało zaprzeczyć dążeniu okupantów do wymazania Polski raz na zawsze, i udokumentować okupację kraju przez dwa obce państwa.

A co z tym wspólnego mają kobiety?

Bez kobiet nie byłoby ani państwa podziemnego, ani powstania warszawskiego. Były niezbędne.

Stanowiły 20–25 proc. członków państwa podziemnego i 10 proc. składu osobowego Armii Krajowej. W jej szeregach istniały kobiece grupy bojowe i minerskie. Kobiety przeważały w pionie ochrony zdrowia i edukacji, zdominowały służby informacyjne i szpiegowskie jako telegrafistki, kurierki i przewodniczki po kanałach. Jeszcze przed wojną uzyskały prawo do pełnienia pomocniczej służby wojskowej. Podobnie było we wszystkich krajach okupowanych przez III Rzeszę. Ale w 1941 r. komendant przyszłej AK uznał, że „kobiety pozostające w czynnej służbie wojskowej w okresie konspiracji są żołnierzami znajdującymi się w obliczu nieprzyjaciela". W lutym 1942 r. zrównano służbę kobiet ze służbą wojskową mężczyzn. Na czele tego pionu stała Maria Witek, podległa bezpośrednio Komendzie Głównej Armii Krajowej. W skład KG AK jako pełnoprawny członek wchodziła Hanka Karasiowa „Janina-Bronka", zawiadująca w AK pionem łączności. Kobiety nosiły takie same jak mężczyźni mundury, stopnie i obowiązywał je ten sam kodeks wojskowy czy ceremoniał. Polskie żołnierki i oficerki to był ewenement w latach II wojny światowej.

Dlaczego historię konspiracji i powstania ubrał pan w kostium historii obozu w Oberlangen?

Stalag VIC był prawdopodobnie pierwszym obozem jenieckim dla kobiet od czasów Amazonek. W umowie kapitulacyjnej, która kończyła powstanie warszawskie, ustalono, że kobiety członkinie AK otrzymają status konspiratorek. W ten sposób uzyskały prawo pobytu w niewoli, określone konwencją genewską, w obozie jenieckim. A to stworzyło im możliwość, by funkcjonowanie kobiecego obozu zorganizować według zasad konspiracji. Przeniosły całą strukturę konspiracyjną z okresu okupacji i powstania – czyli wojskową hierarchię, samodzielne zarządzanie wewnętrzne, system tajnej edukacji. Oberlangen stał się mikrokosmosem całej konspiracyjnej struktury z powstania! Ponadto obóz w Oberlangen był jedynym miejscem dla 1702 kobiet, w którym znalazły się razem, w jednym miejscu. W powstaniu czy podczas okupacji działały rozproszone.

Ale i pana wątek biograficzny wplótł się w finalne dzieło – film o polskich żołnierkach z AK.

Urodziłem się w 1945 r. w niewielkim Papenburgu (Emsland). Pod koniec 1945 r. władze okupacyjne strefy brytyjskiej ściągnęły do Emsland i Fryzji Wschodniej wszystkich Polaków i Ukraińców z podległej im strefy i oddały ją we władanie 1. Dywizji Pancernej generała Maczka, by ta zastępczo przejęła funkcję brytyjskiej armii. Sporo Polek pochodziło z obozu w Oberlangen. Po wojnie nie chciały one powrócić do rządzonego przez komunistów satelickiego kraju Stalina. Pozostały więc w okolicy, by gdzieś tak po 1947 r. systematycznie emigrować do Wielkiej Brytanii, USA, Kanady czy RPA. W połowie lat 50. tysiące Polaków posiadało status „displaced persons". Jako 10-letni dzieciak spotykałem więc w Papenburgu Polki. Moja ciocia, właścicielka sklepu tekstylnego, zatrudniła jedną z nich. Nazywała się Ania. Jako dzieciaki przepadaliśmy za nią. W naszych oczach jawiła się ze swoimi słowiańskimi rysami i pięknym biustem jako modelka, ponadto była bardzo miła i mówiła z miękkim akcentem niemieckim. Nieustannie szukaliśmy jej męża, bo sami nie mogliśmy się z nią ożenić... Pewnego dnia zniknęła bez słowa – wyjechała do Szwecji.

W jaki sposób dotarł pan do konspiratorek, uczestniczek powstania warszawskiego?

W 2000 r. dowiedziałem się, że kombatantki z Oberlangen świętują w Warszawie 55. rocznicę wyzwolenia obozu. Pojechałem więc z niewielkim teamem filmowym do Warszawy, kręciłem zdjęcia z uroczystości i spotkałem się z przewodniczącą grupy kombatantek z Oberlangen Wandą Piklikiewicz. Pani Wanda poznała mnie ze swoimi koleżankami. Około 50 proc. „dziewczyn z Oberlangen", rozproszonych po całym świecie, przyjechało wtedy do Warszawy. Utrzymywały ze sobą kontakty, w tym także z tymi, których w Warszawie w 2000 r. zabrakło. Po zmianie ustrojowej w Polsce 1990 r. spotykały się na corocznych uroczystościach ku czci powstania warszawskiego. Tak więc i ja zjawiałem się do 2007 r. każdego 1 sierpnia w Warszawie, nawiązując kontakty z coraz większą grupą z Oberlangen. Także z mężami kombatantek. Drugim kluczowym miejscem pozyskiwania informacji, szczególnie materiału filmowego, były obydwa polskie instytuty w Londynie. Jeden z nich, Institute for Undergrund Studies, znajdował się w rękach kombatantek z Oberlanegen. W krótkim czasie, porządkując chronologicznie i rzeczowo materiał do filmu, mogłem sięgać do puli kontaktów według poszczególnych zagadnień. Jeśli akurat montowałem materiał o zamachu na gen. Kutscherę, szukałem bezpośrednich uczestniczek wydarzenia. I te się znajdowały.

Ale czy były gotowe na to, by spotkać się z niemieckim reżyserem? Wszystkie przeszły przecież przez piekło wojny rozpętanej przez Niemców, wszystkie przeżyły dramat powstania, bestialsko zdławionego niemiecką ręką, w końcu wszystkie też wylądowały w niemieckim obozie jenieckim. Jak jako Niemiec zdobywał pan ich zaufanie?

Istotnie, to było wyzwanie. Korzystaliśmy najpierw z rekomendacji Wandy Piklikiewicz, potem ten krąg autorek listów polecających się rozszerzał. Mimo to z początku na rozmowę wybieraliśmy neutralne miejsca. Dopiero później kombatantki zapraszały nas do swoich domów – to był już probierz ich zaufania wobec naszych uczciwych zamiarów. Prawdziwym asem w rękawie okazała się też moja asystentka Yvonne Engist, która na uniwersytecie we Freiburgu nauczyła się płynnie mówić po polsku. Niektóre z bohaterek filmu pytały mnie, czy Yvonne w ogóle mówi po niemiecku. Po jakimś czasie nasze niemieckie pochodzenie nie odgrywało już żadnej roli.

Jak zareagowano na film?

Niemiecka publiczność – z dużym zainteresowaniem. Wielu moich rodaków do tej pory myliło powstanie warszawskie z o rok wcześniejszym powstaniem w warszawskim getcie. Ich zdziwienie dotyczyło i samego powstania warszawskiego, i istnienia polskiego państwa podziemnego. Polacy reagowali natomiast bardzo emocjonalnie. Czemu trudno się dziwić, skoro niemal każda rodzina miała babcię czy ciocię pamiętającą lata okupacji niemieckiej.

Generacja wojenna schodzi z areny dziejów. Jak można utrzymać pamięć o polskim państwie podziemnym i powstaniu warszawskim w młodym pokoleniu?

Polakom przyjdzie to łatwiej niż Niemcom, ponieważ państwo podziemne miało modelowy charakter pewnego wzorca. Można sobie nawet wyobrazić, że ruch oporu w rządzonych dziś terrorystycznymi metodami krajach może sporo zaczerpnąć z polskiej konspiracji lat wojny. Natomiast mit założycielski powojennych Niemiec zamyka się w pojęciu Auschwitz. A imperatyw do ciągłej gotowości do przejęcia odium nazistowskiej, morderczej przeszłości przodków przez młode pokolenia Niemców nie generuje w nich większej chęci do rozpamiętywania okresu nazistowskiego, raczej wyzwala sprzeciw.

Jak to usytuować w obecnych relacjach polsko-niemieckich?

Pamięć o bolesnej przeszłości polsko-niemieckiej powinna zostać odgrodzona od bieżącej polityki i urzeczowiona. Dla dobra sąsiedzkich relacji dobrze by było eksponować także pozytywne wydarzenia z przeszłości, jak choćby podziw w Niemczech dla Polaków okresu powstania listopadowego 1830/31 czy fascynację polskim ruchem Solidarności. W Niemczech panuje bowiem mocno zakorzenione przekonanie, że bez zrywu w Gdańsku nie doszłoby do zjednoczenia Niemiec.

Historia
Co naprawdę ustalono na konferencji w Jałcie
Historia
Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?
Historia
Dlaczego we Francji zakazano publicznych egzekucji
Historia
Most powietrzny Alaska–Syberia. Jak Amerykanie dostarczyli Sowietom samoloty
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Historia
Tolek Banan i esbecy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń