Sarmaci przeciw królom

Granica między obywatelską niezgodą a buntem jest cienka. Po jej drugiej stronie jest krew

Publikacja: 20.07.2013 01:01

Lisowczyk – symbol polskiej szlachty, jej odwagi i przywar

Lisowczyk – symbol polskiej szlachty, jej odwagi i przywar

Foto: East News/Muzeum Wojska Polskiego

Red

Artykuł pochodzi z miesięcznika Uważam Rze Historia

Rokosz, czyli zbrojne wystąpienie szlachty przeciwko królowi, był nawet jak na liberalne standardy szlacheckiej Rzeczypospolitej działaniem nielegalnym. To dziwne słowo przejęliśmy od Węgrów. Korzenie owego pojęcia sięgają prastarych czasów koczowniczych wojowników, którzy w pewnych okolicznościach mogli wypowiedzieć posłuszeństwo swemu plemiennemu władcy. Szlachta polska przejęła je, gdyż pasowało ono do jej „sarmackiego" etosu.

Rodzimi rokoszanie powoływali się jednak na prawo odmowy posłuszeństwa tyranowi, który łamie prawa Rzeczypospolitej. Gwarantował to szlachcie artykuł de non praestanda oboedientia konfederacji warszawskiej z 1573 r. wysnuty z jeszcze starszego, bo nadanego w 1501 r., przywileju mielnickiego. Rzecz w tym, że łamanie praw trzeba by monarsze udowodnić, co przy znacznej polaryzacji poglądów samych herbowych na ten temat było w praktyce niewykonalne.

Rokosze jako zjawisko dotyczą w Polsce XVI-XVII wieku. Z biegiem lat zmieniały one swój charakter. Na początku były w dużej mierze wyrazem niepokoju szlachty o zachowanie jej praw obywatelskich. Później przeobraziły się w prowadzoną przez magnatów rozgrywkę o władzę, ledwie tylko maskowaną hasłami publicznego dobra. Równolegle do tych zmian rokosze stawały się coraz bardziej bezwzględne i krwawe.

Legalny bunt czy rebelia?

W Polsce pojęcie rokoszu zlało się w jedno z pojęciem konfederacji, takiej mianowicie, która skierowana jest przeciwko panującemu. Same jednak konfederacje – w odróżnieniu od rokoszy – były w zasadzie legalnymi związkami obywateli (w realiach Rzeczypospolitej: szlachty) działających w zastępstwie władzy lub też dla wymuszenia na władzy określonych postulatów.

W praktyce Rzeczpospolitej o nielegalności lub legalności zbrojnej konfederacji decydował jedynie stosunek władcy do niej. Bo konfederacje mogły być zawiązywane przy królu lub przeciw niemu. Jednak jeśli władca nie przyłączał się do konfederacji lub nie mógł i nie chciał spełnić jej postulatów, to sprawa nabierała znamion zbrojnego buntu, czyli właśnie rokoszu ze wszystkimi tego konsekwencjami, takimi jak wysłanie wojska przeciw buntownikom.

Jednak na pewno nie był rokosz rebelią. Rebelie to takie wydarzenia, jak na przykład kolejne powstania kozackie, włącznie z powstaniem Chmielnickiego. Kozacy nie mogli się skonfederować, bo poza nielicznymi przypadkami byli nieherbowymi poddanymi Korony. Zatem takie prawo im nie przysługiwało. A agresja i wojowniczość ich wystąpień w zasadzie wykluczała lub dramatycznie utrudniała legalizację buntów, nawet jeśli ich krzywdy były oczywiste, a postulaty rozsądne. Hetmani Stanisław Koniecpolski i Mikołaj Potocki, wyśmienici znawcy spraw ukrainnych i kozackich, nigdy nie mieli wątpliwości, z czym mają do czynienia i że rebeliantów, jeśli się nie ukorzą i prowodyrów nie wydadzą, trzeba nawet „na żonach i dzieciach karać".

Szlachta i kury

Skierowanie broni przeciwko władcy, nie do pomyślenia nawet za panowania Kazimierza Wielkiego, niemożliwe za pierwszych Jagiellonów, stało się faktem pod koniec rządów Zygmunta Starego. Krew się wtedy nie polała, ale rokosz lwowski zwany wojną kokoszą był tym złym przykładem, który wystarczy dać, by naśladowcy sami się znaleźli.

Zygmunt Stary nie miał pieniędzy na zaciągnięcie wojsk do obrony południowo-wschodniej granicy. Zwołał zatem pospolite ruszenie całej szlachty pod Lwowem na same żniwa 1537 r. Król liczył, że w tych warunkach panowie bracia szybko uchwalą podatki na wojnę z Mołdawią i powrócą do domów i prac polowych. Tak się jednak nie stało. Pospolite ruszenie podatków nie uchwaliło, udziału w wojnie odmówiło. Przystąpiło za to do siedmiotygodniowych burzliwych obrad i sporów, wykupując przy okazji w całej okolicy żywność, i to tak starannie, że podobno nawet jedna kokosz się nie ostała. Stąd nazwa „wojna kokosza", bo jedynymi jej śmiertelnymi ofiarami były kury.

Szlachta wysłała do Zygmunta Starego deputację z 37 żądaniami. Domagano się między innymi kodyfikacji praw, reformy skarbu, uwolnienia od ciężarów na rzecz Kościoła. Ale najmocniej krytykowano królewską parę za przeprowadzenie elekcji i koronacji nieletniego Zygmunta Augusta za życia ojca. Elekcja vivente rege została potraktowana jako zamach na postanowienia konstytucji nihil novi – nic nowego bez nas.

Gdy na porządku obrad stanęła sprawa podatku, który zastąpiłby nieudane pospolite ruszenie, sejm obozowy rozwiązał się, a granica pozostała bez wojskowej ochrony.

Upokorzony król w następnym roku pozwał przywódców rokoszowych przed sąd sejmowy. Ale gdy ci przybyli w zbrojnej asyście, Zygmunt nie zdecydował się na ryzyko rozlewu krwi. Zawarto kompromis. Posłowie uchwalili wysoki podatek na wojsko. Król uroczyście potwierdził elekcyjność tronu. Odtąd wybór panującego miał nosić charakter zjazdu całej szlachty.

Pierwszy rokosz zakończył się zatem kompromisem, ani rokoszanie, ani król bowiem nie zdecydowali się na przelanie krwi.

Rokosz Zebrzydowskiego

Gdy w grudniu 1587 r. Zygmunt Waza dotarł ze Szwecji do Krakowa celem objęcia władzy królewskiej, witano go słowami: „przybyć tu raczyłeś swój między swe, obcym tu nie jesteś". Elekt odpowiadał najczystszą polszczyzną i nic dziwnego, bo po kądzieli był Jagiellonem. Ale ani nie był swój, ani otoczenia nie miał za swoich. Narodów Rzeczypospolitej nie cenił. Marzył o rządzeniu Szwecją i krzewił katolicyzm w duchu kontrreformacji. Nie mogło się to podobać w wielowyznaniowym kraju, przywykłym do tolerancji i niezainteresowanym ustawicznymi konfliktami ze Szwecją.

Już w pierwszych latach swego długiego, bo ponadtrzydziestoletniego, panowania król wywołał poważny kryzys polityczny.

Okazało się, że Zygmunt, król szwedzki i polski, zawarł z Ernestem Habsburgiem tajną umowę, na mocy której miał zrezygnować z polskiej korony na rzecz Austriaka i zasiąść na tronie szwedzkim. Szlachta rwała się do broni. Natychmiastowe wystąpienie powstrzymał swym autorytetem hetman Jan Zamoyski, zwycięzca spod Byczyny, gdzie rozbił właśnie wojska habsburskie starające się przeszkodzić w osadzeniu na Wawelu Zygmunta Wazy. Stary wytrawny polityk uchronił wtedy Polskę od otwartego, zbrojnego buntu.

Sprawę załatwiono niebawem w Warszawie na sejmie zwanym inkwizycyjnym. Do miasta przybyły tłumy uzbrojonej szlachty, by wszystkiego dopilnować. Zygmunt III przyznał się częściowo do winy, wyraził żal i przyrzekł nie opuszczać Rzeczypospolitej bez zgody stanów. Zamoyski ostrzegł go, że jeśli będzie nadal łamał prawa Rzeczypospolitej, zostanie zdetronizowany i odesłany do Szwecji. Kryzys polityczny zażegnano. Kryzys zaufania pozostał.

Nieufność do monarchy dała o sobie znać już w 1606 r. Zygmunt chciał przeprowadzić istotne reformy polegające na odejściu od zasady jednomyślności w pracach sejmu, zwiększeniu liczby stałego wojska i powiększeniu wpływów skarbowych. Przeciwko tym planom wystąpił nowy przywódca szlacheckiej opozycji wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski. To z jego inicjatywy do Stężycy pod Warszawą tłumnie zjechała opozycyjnie nastawiona szlachta, by czuwać nad przebiegiem prac sejmu. Jednak nieoczekiwanie głównym przedmiotem sporów stał się nie pakiet reform królewskich, ale poselski projekt konstytucji przeciwko sprawcom tumultów religijnych. Za namową jezuitów Zygmunt III sprzeciwił się jej uchwaleniu, co opozycja uznała za przygotowywanie zamachu na wszystkie wolności szlacheckie.

Sejm rozszedł się bez podjęcia uchwał, a kraj ogarnęła gorączka polityczna. W konsekwencji opozycyjnie nastawiona szlachta zjechała w sierpniu pod Sandomierz i zawiązała antykrólewską konfederację z gorliwym katolikiem Zebrzydowskim i kalwinem Januszem Radziwiłłem na czele. Pod aktem konfederacji złożono ponad 50 tysięcy podpisów. Wysunięto program ograniczenia władzy króla, którego dochody chciano kontrolować za pośrednictwem podskarbiego. Domagano się zwiększenia uprawnień senatorów rezydentów, tak by faktycznie kierowali decyzjami króla. Żądano osądzenia niektórych królewskich doradców i wypędzenia jezuitów z kraju.

W odpowiedzi na to znacznie mniej liczni zwolennicy króla zebrani w Wiślicy wystąpili z programem kompromisowym. Starali się bronić uprawnień monarchy, godząc się jednocześnie na wzmocnienie pozycji senatu. Rezygnowali z poważniejszych reform. Byli gotowi ustąpić w sprawie konstytucji o tumultach. Obóz królewski uzyskał poparcie wojsk kwarcianych hetmana Stanisława Żółkiewskiego.

W tym stanie rzeczy opozycja nie zdecydowała się na zbrojny opór i zawarła z Zygmuntem III kompromis w Janowcu, nie rozwiązując jednak konfederacji. Gdy król zwołał nowy sejm, tym razem zdominowany przez jego zwolenników, opozycjoniści z Wielkopolski zjechali pod Jędrzejów. Tam szlachta wystąpiła z wyraźnym już żądaniem detronizacji Zygmunta Wazy. Jeśli ktoś do tej pory miał wątpliwości, czy ma do czynienia ze zwykłą konfederacją czy już z rokoszem, to się ich pozbył.

Wybuchła wojna domowa. Do generalnego starcia doszło 5 lipca 1607 pod Guzowem, gdzie każda strona dysponowała ponad 10-tysięczną armią z artylerią. Przegrali rokoszanie, co nie może dziwić, bo wojskiem walczącym po stronie króla dowodzili wodzowie wybitni: hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski i hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz. Na szczęście bitwa nie była szczególnie krwawa. W każdym razie nie doszło do rzezi.

Po przegranej przywódcy rokoszu przeprosili władcę i wyrzekli się zamiaru detronizacji. Król zrezygnował z planów wzmocnienia swej władzy. Na koniec sejm uchwalił powszechną amnestię. Przywódcy rokoszu nie zostali ukarani, choć wciągnęli kraj w wojnę domową.

Rokosz Lubomirskiego

Póki w Rzeczypospolitej byli wielcy politycy formatu kanclerza Zamoyskiego, póty konflikty wewnętrzne kończyły się porozumieniem zwaśnionych stron. Ale zabrakło takich postaci już na początku XVII wieku. Późniejsze pokolenia doświadczone niekończącymi się niemal wojnami wydały z siebie świetnych żołnierzy i bardzo miernych mężów stanu. Spory wewnętrzne rozgrywano już nazbyt często przelewając krew.

Jan Kazimierz był ostatnim królem Polski z dynastii Wazów i jemu przyszło zbierać gorzkie owoce całych dziesięcioleci błędów popełnionych w polityce wewnętrznej i zagranicznej przez poprzedników.

Pozornie za ich rządów Rzeczpospolita była bogatym, odnoszącym wielkie triumfy mocarstwem, gdzie żyło się dostatnio i bezpiecznie. Faktycznie jednak okazała się być kolosem na glinianych nogach. Powstanie kozackie z 1648 r. pod wodzą Chmielnickiego uruchomiło lawinę nieszczęść, które w ciągu następnych 20 lat wyniszczyły Rzeczpospolitą w stopniu porównywalnym do strat powstałych w czasie II wojny światowej. Historycy szacują, że zginęło około jednej trzeciej ludności. Na zgliszczach miast i miasteczek „wilcy wyli".

Wojny zakończono, ale w kraju narastał konflikt polityczny.

Jan Kazimierz bowiem zamierzał abdykować i dążył do elekcji vivente rege, czyli za własnego panowania, by uchronić kraj od koszmaru wolnej elekcji w czasie bezkrólewia. Ale idea elekcji za życia panującego była wśród szlachty wyjątkowo niepopularna.

W grę wchodziły także interesy obcych dynastii. Za namową swej małżonki Marii Ludwiki Gonzagi król usiłował przeforsować kandydaturę księcia d'Enghien wspieraną przez króla Francji Ludwika XIV.

Póki w Rzeczypospolitej byli wielcy politycy, póty konflikty wewnętrzne kończyły się porozumieniem

Przy osobie królowej zawiązało się stronnictwo profrancuskie, do którego udało się przyciągnąć wpływowych magnatów, jak Paców na Litwie, kanclerza Mikołaja Prażmowskiego, Jana Sobieskiego, przyszłego króla Polski, a także Stefana Czarnieckiego. Przeciwko tym projektom wystąpili z możnych Łukasz Opaliński, Jan Leszczyński, a co najważniejsze, wsławiony licznymi zwycięstwami hetman Jerzy Lubomirski, niezwykle popularny w wojsku i wśród szlachty.

Jednocześnie król wystąpił z programem reform. Postulował, by głównym zadaniem sejmu stało się rozpatrywanie propozycji królewskich, stworzyć przy monarsze Radę Nieustającą złożoną z senatorów i przedstawicieli sejmu oraz ustanowić stałe podatki. Co najważniejsze, sejm miał podejmować decyzje większością głosów. Sprawa ta była dramatycznie ważna, bo w 1652 r. po raz pierwszy zastosowano liberum veto całkowicie paraliżujące prace izby.

Tymczasem w czerwcu 1661 r. zawiązała się konfederacja wojsk koronnych, która objęła dwie trzecie żołnierzy i domagała się wypłaty zaległego żołdu.

Za sprawą Lubomirskiego konfederacja przekształciła się w ruch polityczny w obronie praw i swobód szlacheckich( głównie przeciwko elekcji vivente rege), zwany Związkiem Święconym. W odpowiedzi na to obóz królewski doprowadził do zawiązania znacznie słabszej konfederacji w dywizji Czarnieckiego zwanej Związkiem Pobożnym i przystąpił do politycznej rozprawy z hetmanem.

Królowa Maria Ludwika zaplanowała schwytanie go, uwięzienie i postawienie przed sądem, ale hetman uciekł, uprzedzony o planach królowej. Obóz królewski nie zrezygnował i w 1664 r. doprowadził do oskarżenia Lubomirskiego o zdradę stanu. Hetman nie stawił się przed sądem sejmowym, zatem zaocznie – na podstawie niezbyt mocnych dowodów – został skazany na infamię, banicję i konfiskatę dóbr. W tej sytuacji Lubomirski (dodatkowo pozbawiony wszystkich urzędów) schronił się pod opiekę cesarską na Śląsk, gdzie za austriackie pieniądze werbował żołnierzy.

W następnym roku wkroczył do kraju na czele zwerbowanego wojska, połączył się ze swoimi skonfederowanymi zwolennikami i wszczął otwarty rokosz.

Jan Kazimierz wysłał przeciw rokoszanom wojska litewskie, które Lubomirski we wrześniu pobił pod Częstochową, po czym w listopadzie doszło do chwilowego porozumienia z królem i zaprzestania walk. W 1666 r. starano się osiągnąć ugodę na forum sejmu, ale nie doszło do porozumienia, bo sejm został zerwany przez stronnictwo Lubomirskiego. Wojna domowa rozgorzała na nowo. 12–13 lipca pod Mątwami nieopodal Inowrocławia doszło do rozstrzygającej bitwy. Na czele 20-tysięcznej, niemal w całości zawodowej armii królewskiej stali biegli w sztuce wojennej wodzowie: sam Jan Kazimierz i Jan Sobieski. Lubomirski dowodził 16 tysiącami ludzi, w tym pospolitym ruszeniem.

Inicjatywę wykazał Jan Kazimierz, przeprawiając przez rozdzielającą wojska Noteć dragonię, trzy pułki jazdy, trochę piechoty i dział. Na wojska te natarła znienacka jazda Lubomirskiego, doprowadzając do złamania szyków i popłochu. Bród był wąski. Przeprawienie posiłków uniemożliwiali blokujący go uciekinierzy z drugiego brzegu. W tej sytuacji Jan Kazimierz patrzył bezsilnie, jak wyrzynane są jego wojska, w tym dragoni, którzy się poddali.

Tak – wyrzynane, bo pod Mątwami doszło do bestialstwa. Dało znać o sobie zdziczenie wywołane niemal dwudziestoleciem nieustannych wojen. Jan Sobieski w liście do Marysieńki napisał po bitwie „Nie tylko Tatarowie, Kozacy nigdy takiego nie czynili tyraństwa, ale we wszystkich historiach o takim od najgrubszych narodów nikt nie czytał okrucieństwie. Jednego nie najdują ciała, żeby czterdziestu nie miał mieć w sobie razów, bo i po śmierci się nad ciałami pastwili".

W bitwie pod Mątwami wyginął kwiat armii tak potrzebnej na zagrożonej przez Rosjan Litwie i na Naddnieprzu. W bratobójczej walce poległo około jednej piątej królewskiej armii (4 tysiące żołnierzy) i od 200 do 300 rokoszan.

Na szczęście rzeź otrzeźwiła swych winowajców i uczestników. Wrogie wojska oddaliły się od siebie. Królowi jednak nie pozostało nic innego jak zawarcie ugody. 31 lipca w Łęgonicach Jan Kazimierz wyrzekł się planów elekcji vivente rege i obiecał amnestię. Jerzy Lubomirski został przywrócony do czci, lecz nie do urzędów, przeprosił władcę i udał się na wygnanie, gdzie niebawem zmarł. Jan Kazimierz abdykował.

W ciągu niecałych 100 lat rokosz, jeden z wielu instrumentów szlacheckiej walki politycznej (prawda – radykalnej), stał się sposobem zaspokajania ambicji rosnącej w siłę magnaterii. Przeszedł drugą drogę od pogromu kur pod Lwowem, do wyjątkowo krwawej rzezi wojsk królewskich pod Mątwami. Stał się hamulcem rozwoju Rzeczypospolitej, szybko przyczyniając się do degeneracji jej ustroju i samej warstwy rządzącej. Przelewy krwi kończyły się wszak obowiązkową amnestią, która problem legalności działań rokoszan pozostawiała tylko sumieniu ich przywódców.

Artykuł pochodzi z miesięcznika Uważam Rze Historia

Rokosz, czyli zbrojne wystąpienie szlachty przeciwko królowi, był nawet jak na liberalne standardy szlacheckiej Rzeczypospolitej działaniem nielegalnym. To dziwne słowo przejęliśmy od Węgrów. Korzenie owego pojęcia sięgają prastarych czasów koczowniczych wojowników, którzy w pewnych okolicznościach mogli wypowiedzieć posłuszeństwo swemu plemiennemu władcy. Szlachta polska przejęła je, gdyż pasowało ono do jej „sarmackiego" etosu.

Pozostało 97% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem