XVIII wiek: Ojciec narodu amerykańskiego

W historii Stanów Zjednoczonych nie ma postaci bardziej czczonej przez naród i otoczonej nimbem bohaterstwa niż generał Jerzy Waszyngton. Nie ma też człowieka, wokół którego narosło tak wiele mitów i półprawd.

Aktualizacja: 30.06.2016 20:36 Publikacja: 30.06.2016 17:59

Waszyngton odziedziczył po ojcu 140 ha ziemi w Wirginii. Na plantacjach tytoniu w jego majątku Mount

Waszyngton odziedziczył po ojcu 140 ha ziemi w Wirginii. Na plantacjach tytoniu w jego majątku Mount Vernon pracowało 318 niewolników

Foto: Wikipedia

Jerzy Waszyngton jest dla Amerykanów postacią niemal półboską. Pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych jest dla młodego narodu amerykańskiego uosobieniem wszelkich cnót: patriotyzmu, uczciwości, szlachetności i przyzwoitości, jakimi powinien charakteryzować się wielki przywódca. Trudno spotkać amerykańskie opracowanie historyczne, które nie byłoby napisane w formie panegiryku dla Jerzego Waszyngtona. Amerykanie są przekonani, że ojca ich państwa nie powinno się krytykować, tak jak w Wielkiej Brytanii nie krytykuje się monarchy. Jest bowiem Waszyngton idylliczną personifikacją idei wolności, suwerenności i potęgi Stanów Zjednoczonych. Na kartach amerykańskich podręczników pojawia się niczym olimpijskie bóstwo, które w swoim geniuszu prowadzi prosty lud 13 brytyjskich kolonii do walki z największą potęgą swojej epoki – armią brytyjskiego króla Jerzego III. Przedstawiany jest jako geniusz strategii wojskowej, wizjoner i polityk, który wyznaczył republikański charakter amerykańskiej prezydentury.

To obraz mocno wyidealizowany, choć zapewne część tych opinii jest słuszna. Jeżeli jednak zdejmiemy z pomnika Jerzego Waszyngtona ową patynę narodowej świętości, to ujrzymy człowieka z krwi i kości, który przez większą część życia święcie wierzył w potęgę i chwałę korony brytyjskiej i w głębi duszy zawsze czuł się Brytyjczykiem. Ale nawet ta tożsamość nie do końca była prawdziwa. Co prawda, rodzina ojca Jerzego Waszyngtona pochodziła z Anglii, ale już po matce odziedziczył mieszankę krwi holenderskiej, angielskiej i niemieckiej.

Ród plantatorów

Jerzy Waszyngton urodził się prawdopodobnie 11 lutego 1731 r. jako pierwsze dziecko 37-letniego Augusta Waszyngtona i jego drugiej żony, 23-letniej Marii Ball Waszyngton. Historycy mają trudność z ustaleniem dokładnej daty ze względu na stosowany w amerykańskich koloniach kalendarz juliański oraz używaną w ówczesnym Imperium Brytyjskim formę numerowania poszczególnych lat w dokumentach publicznych. Co prawda, kalendarz gregoriański formalnie obowiązywał w imperium od 1752 r., ale częste pomyłki urzędników powodowały liczne błędy w archiwach cywilnych. Biorąc pod uwagę możliwość takiej pomyłki, wielu amerykańskich historyków skłania się ku opinii, że generał Jerzy Waszyngton urodził się 22 lutego 1732 r., a więc ponad rok później niż jest przyjęte oficjalnie.

Ojciec narodu amerykańskiego przyszedł na świat w wiejskim drewnianym domu w majątku Pope's Creek, niedaleko należącej do hrabstwa Westmoreland miejscowości Colonial Beach, w stanie Wirginia. W tym samym miejscu urodził się także jego ojciec Augustyn Waszyngton, syn kapitana milicji Virginii Wawrzyńca Waszyngtona (ang. Lawrence Washington), który z kolei był synem urodzonego w angielskim hrabstwie Essex Jana Waszyngtona (ang. John Washington), pierwszego członka rodu Waszyngtonów, który postanowił opuścić zielone wzgórza Anglii. Pradziadek pierwszego amerykańskiego prezydenta założył olbrzymią plantację na żyznych glebach Wirginii, zgromadził przyzwoity majątek, był właścicielem wielu niewolników i został lokalnym działaczem politycznym. Podobne kariery wybrali jego syn, wnuk i prawnuk, wszyscy trzej wychowani w duchu lokalnego patriotyzmu i uwielbienia dla korony brytyjskiej.

Właściciel 318 niewolników

Augustyn, ojciec Jerzego Waszyngtona, był plantatorem tytoniu. W pewnym okresie swojego życia próbował też szczęścia w przemyśle wydobywczym rudy żelaza, ale jego wielkie ambicje szybko spaliły na panewce. Waszyngtonowie bez wątpienia należeli do ścisłej elity społeczeństwa Wirginii. Nie jest także żadną tajemnicą, że od czterech pokoleń byli właścicielami licznej grupy niewolników. Przyszły pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych został właścicielem niewolników już w wieku 11 lat, kiedy w 1743 r. zmarł jego ojciec.

Niewolnictwo stanowiło koło zamachowe rolniczej gospodarki Wirginii. Bez tego nagannego z dzisiejszego punktu widzenia procederu kolonia ta, podobnie jak i inne regiony rolnicze w Ameryce Północnej, nie mogłaby się samodzielnie rozwijać. 11-letni Jerzy Waszyngton odziedziczył po ojcu 140 hektarów ziemi, głównie plantacji tytoniowej, których nie byłby w stanie zagospodarować, zatrudniając wolnych pracowników sezonowych. Niewolnictwo nie było więc kwestią wyboru moralnego, ale koniecznością, która choć wzbudzała ogromne rozterki, stanowiła jednak podwalinę ówczesnego ustroju gospodarczego Wirginii.

Jaki był stosunek Jerzego Waszyngtona do tego ponurego zjawiska społecznego? Ojciec amerykańskiej niepodległości traktował niewolnictwo tak, jak wszyscy współcześni mu farmerzy i przedsiębiorcy z Wirginii. Widział w nim element porządku otaczającego go świata. Już jako 11-letni właściciel plantacji tytoniowej zdecydował się na zakup kolejnych siedmiu niewolników. Pod koniec życia był wraz ze swoją małżonką Martą Waszyngton właścicielem 318 ludzi, z czego 118 niewolników należało do niego osobiście. Czy nie żywił współczucia dla ich losu? O jego stosunku do ludzi zniewolonych świadczy notatka zapisana przez Richarda Parkinsona, Anglika zamieszkałego w sąsiedztwie majątku państwa Waszyngtonów: „Waszyngton traktował swoich niewolników ze zdecydowanie większą surowością niż inni właściciele ziemscy". Ta opinia stoi w sprzeczności ze zdaniem wyrażonym przez innego cudzoziemca podróżującego przez Wirginię, który pisał w swoich listach, że nigdzie w tej kolonii nie spotkał człowieka traktującego niewolników bardziej humanitarnie niż Jerzy Waszyngton. Historycy są jednak zgodni, że był surowym panem dla swoich poddanych. Karał ich chłostą, obcinał kieszonkowe, a w najgorszych przypadkach odsprzedawał niewolników kupcom z Zachodnich Indii, zdając sobie sprawę, że rozdziela rodziny, a sprzedanych nieszczęśników oddaje w ręce ludzi bezlitosnych.

Trudno się więc dziwić, że na plantacji Mount Vernon zdarzały się próby ucieczki niewolników. Najbardziej znana z nich miała miejsce w kwietniu 1781 r., kiedy z majątku głównodowodzącego Armii Kontynentalnej uciekło 17 niewolników, w tym 14 mężczyzn i trzy kobiety. Znamienne, że uciekinierzy przedostali się na brytyjski okręt HMS Savage, gdzie udzielono im azylu i objęto opieką. O stosunku Jerzego Waszyngtona do pracujących dla niego niewolników świadczą też próby ucieczki jego osobistego służącego Christophera Sheelsa wraz z narzeczoną, kucharza Herkulesa oraz służącej jego żony, pokojówki Oney Judge.

Wiersz niewolnicy

Do dzisiaj zachowały się materiały historyczne wskazujące, że stosunki między małżeństwem Waszyngtonów i ich niewolnikami były niemal permanentnie napięte. Niewolnicy zdawali sobie sprawę, że ucieczka z plantacji jest decyzją niezwykle ryzykowną, a szanse na zdobycie wolności i ułożenie sobie spokojnego życia są minimalne. Stosowali więc inne środki nacisku na swojego właściciela, aby poprawić swój mizerny los. W archiwach zachowały się dokumenty, w których pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych skarżył się, że niewolnicy często symulują choroby lub świadomie zwalniają tempo pracy, narażając całą plantację na znaczące straty.

Nie wszyscy czarnoskórzy niewolnicy darzyli Jerzego Waszyngtona uczuciem nienawiści. Niektórzy podziwiali go nie mniej niż wolni obywatele. W grudniu 1775 r. generał Waszyngton dostał list od Phillis Wheatley, czarnoskórej niewolnicy, która w wieku siedmiu lat (1760 r.) została uprowadzona z Afryki Zachodniej do Bostonu. Tam, dzięki swojemu pierwszemu właścicielowi, zdobyła umiejętność pisania i czytania, nauczyła się języka angielskiego oraz greki i łaciny, a już w 1773 r. wydała swój pierwszym tom poezji, który podbił serca czytelników w Anglii i 13 amerykańskich koloniach. List do głównodowodzącego Armią Kontynentalną zawierał wiersz, który wychwalał Jerzego Waszyngtona jako wielkiego wodza: ,,Prowadź swą walkę wielki wodzu z cnotą u boku/ Niech wszystkim twym czynom przewodzi bogini zwycięstwa/ korona, dwór i tron, które świecą/ z niezniszczalnym złotem, niech Waszyngtonie zawsze będą twoje" (tłumaczenie autora). Po raz pierwszy i jedyny w swoim życiu, wzruszony generał napisał list z podziękowaniem do osoby zniewolonej, tytułując ją ,,Panną Phillis".

Pod koniec życia zapisał w swoim testamencie życzenie nadania wolności wszystkim swoim niewolnikom. Nie można go krytykować, że pozwolił na ich uwolnienie dopiero po własnej śmierci. Takie było prawo Wirginii, które stanowiło, że niewolnika nie można uwolnić za życia jego pana, ale jedynie w wyniku ostatniej woli zapisanej w testamencie.

Lojalista, który poprowadził rewolucję

Równie chłodny, jak do abolicji niewolników, był jego stosunek do oderwania się kolonii amerykańskich od brytyjskiej macierzy. Waszyngton czuł się dumny z faktu bycia poddanym króla Jerzego III, a zwolenników secesji traktował jak ekstremistów i awanturników. Z dumą nosił epolety pułkownika milicji kolonialnej, które zdobył na wojnie z Francuzami w 1754 r. oraz w czasie adiutantury dla brytyjskiego generała Edwarda Braddocka III.

Jego oddanie wobec korony zmąciły dopiero nowe obowiązki i daniny, jakie Londyn nałożył na kolonistów w pierwszej połowie lat 70. XVIII w. Uchwalona w 1773 r. przez Izbę Gmin ustawa o monopolu na herbatę oraz wydanie dwa lata później pięciu ustaw nazwanych „Coercive Acts" przelało czarę goryczy wielu lojalistów z amerykańskich kolonii. Waszyngton z niepokojem przyjmował wieści o zamknięciu portu w Bostonie do czasu zapłacenia przez mieszkańców miasta kosztów zniszczonej wcześniej herbaty. Pułkownik nie krył oburzenia, gdy dotarła do niego wieść, że w Lexington i Concord doszło do wymiany strzałów między brytyjskimi żołnierzami i farmerami z Massachusetts.

27 maja 1774 r., w czasie spotkania w Raleigh Tavern z Thomasem Jeffersonem oraz innymi przedstawicielami kolonii, został wybrany jako przedstawiciel Wirginii na I Kongres Kontynentalny. Czy już wtedy widziano w nim przyszłego przywódcę rewolucji? W żadnym wypadku. Pułkownik Waszyngton był słabym mówcą i nie zabierał głosu podczas żarliwych debat swoich kolegów. Otoczenie kojarzyło go jedynie jako mrukliwego żołnierza, który niegdyś zasłynął z budowy fortu w Ohio podczas wojny z Francuzami. Ale i w tej opinii o nim było wiele nieporozumienia, ponieważ pułkownik od 16 lat nie miał nic wspólnego z wojskowością.

Mit jednak pozostał i 15 czerwca 1775 r. John Adams z Massachusetts zaproponował skłóconym delegatom Kongresu Kontynentalnego koncyliacyjną kandydaturę Jerzego Waszyngtona na dowódcę nowo utworzonej Armii Kontynentalnej. Wniosek Johna Adamsa został przyjęty jednogłośnie. W przemówieniu do uczestników Kongresu grzecznie podziękował za obdarzenie go tak wielkim zaufaniem, podkreślając jednocześnie, że sam nie jest pewien, czy zdoła wypełnić powierzoną mu misję. Jako szczególnie niebezpieczne dla realizacji wspólnego celu wskazał partykularyzm dzielący poszczególnych delegatów, myślących jedynie w kategoriach interesu własnych prowincji, a nie całości państwa, które miało powstać.

Armia Kontynentalna, nad którą Jerzy Waszyngton przejął formalnie dowodzenie 3 lipca 1775 r., pozostawiała wiele do życzenia. Nie składała się z doświadczonych, zawodowych żołnierzy, ale z tzw. minutemanów – ochotników, którzy na co dzień byli farmerami, handlarzami lub rzemieślnikami. W praktyce te naprędce zlepione siły zbrojne były słabo przeszkoloną zbieraniną dyletantów, uzbrojoną zazwyczaj w przestarzałą broń francuską. Ubrane w niebieskie mundury oddziały Armii Kontynentalnej uzupełniały luźne formacje milicji, które dysponowały najczęściej różnego typu bronią myśliwską.

Zwycięzca spod Saratogi

XIX-wieczne dziejopisarstwo amerykańskie ukazywało Jerzego Waszyngtona jako wielkiego wizjonera i genialnego stratega. Współcześni historycy są podzieleni co do jego zdolności dowódczych. W dniu proklamacji niepodległości Stanów Zjednoczonych, 4 lipca 1776 r., Waszyngton dowodził 20 tys. żołnierzy, przeciw którym Brytyjczycy wystawili profesjonalną armię składającą się z 32 tys. doświadczonych w boju żołnierzy pod dowództwem 47-letniego generała Williama Howe'a. Oprócz sił lądowych Brytyjczycy dysponowali flotą 30 okrętów komenderowanych przez admirała Richarda Howe'a, brata generała Williama Howe'a. Co prawda, na morzu Amerykanie mogli liczyć na silne wsparcie francuskiej floty pod dowództwem admirała Charlesa Henriego d'Estainga, ale sytuacja na lądzie nie wyglądała najlepiej. Przegrana bitwa na Long Island, w której Waszyngton stracił 1500 żołnierzy, nie wskazywała na szczęśliwe zakończenie amerykańskiej rewolucji. Ucieczka Waszyngtona z 5 tys. żołnierzy przez New Jersey do Delaware rozochociła Williama Howe'a. Otoczenie Waszyngtona wspominało po latach, że amerykański generał był wówczas przekonany o swojej przegranej.

Niemniej próbował sił nawet w obliczy utraty Nowego Jorku i New Jersey. 25 grudnia 1776 r., po brawurowej przeprawie przez zamarzniętą rzekę Delaware, zaatakował obóz angielski w Trenton i po zwycięskiej operacji wziął do niewoli 900 heskich najemników. W obliczu tej porażki Brytyjczycy zmienili strategię. Postanowili zaatakować Armię Kontynentalną od północy, na dwóch frontach. Wiedzieli, że na otwartej przestrzeni są nie do pokonania. Ale dzięki genialnemu rozpoznaniu topograficznemu wzgórz otaczających rzekę Hudson, przeprowadzonemu przez generała Tadeusza Kościuszkę (!), Amerykanom udało się 17 września 1777 r. otoczyć 10-tysięczną brytyjską armię pod dowództwem gen. Johna Burgoyne'a pod Saratogą. Z tej pułapki nie sposób było się wydostać. Anglików otoczyło 15 tys. amerykańskich żołnierzy. Walki trwały do 8 października 1777 r., ale dopiero 17 października wycieńczeni Brytyjczycy postanowili się poddać. Jerzy Waszyngton, przy udziale takich dowódców jak Tadeusz Kościuszko, Horatio Gates i Benedict Arnold, odniósł spektakularne zwycięstwo, które ugruntowało młodą amerykańską niepodległość.

Historycy przypisują zwycięstwo w bitwie pod Saratogą głównie Jerzemu Waszyngtonowi, ale na przełomie 1777 i 1778 r. wielu Amerykanów uważało, że laur zwycięzcy należy się 50-letniemu generałowi Horatio Gatesowi. Pojawiły się nawet głosy, że Waszyngton powinien oddać dowodzenie Gatesowi. Francuski generał Thomas Conway namawiał Gatesa do przejęcia dowództwa od „słabego" Waszyngtona. Jego intryga została obnażona przed delegatami Kongresu, którzy jednoznacznie opowiedzieli się za Waszyngtonem.

Prezydent wybrany jednogłośnie

19 kwietnia 1783 r. Jerzy Waszyngton uznał wojnę o niepodległość za zakończoną, a 23 grudnia 1783 r. ogłosił w Annapolis przed legislaturą stanu Maryland swoją rezygnację z funkcji głównodowodzącego Armii Kontynentalnej. Mając 51 lat postanowił wrócić do swojej posiadłości rodzinnej w Mount Vernon. Nie było mu jednak dane zaznać spokojnego życia na wsi. Otoczony nimbem wielkiego zwycięzcy był potrzebny w Filadelfii, ówczesnej stolicy Stanów Zjednoczonych, gdzie właśnie zwoływano konwencję konstytucyjną.

W maju 1787 r. udał się do tego miasta jako zwykły delegat stanu Wirginia. Nie był jednak traktowany tak, jak inni politycy. Na ulicach witały go tłumy, a inni delegaci odnosili się do niego z wyraźnym szacunkiem graniczącym wręcz z adoracją. 25 maja 1787 r. nikt nie miał wątpliwości, że to właśnie on powinien zostać przewodniczącym konwencji. Choć obrady miały burzliwy przebieg, a propozycje kształtu nowej konstytucji przybierały czasami karykaturalne formy, to on sam zabrał głos tylko raz, w sprawie ordynacji wyborczej do powstającej Izby Reprezentantów oraz poszerzonych uprawnień prezydenta.

Pierwszą na świecie konstytucję uchwalono 17 września 1787 r. Podpisy pod nią złożyło 39 z 42 obecnych na sali obrad delegatów konwencji konstytucyjnej. Wcześniej 13 delegatów opuściło posiedzenie, demonstrując swoje niezadowolenie z kształtu uchwalonej ustawy zasadniczej. I znowu życie Jerzego Waszyngtona wróciło na dawne tory. Generał udał się do Mount Vernon z przekonaniem, że zakończył służbę publiczną. Czy wiedział, że wkrótce czeka go nowa, prawdopodobnie najważniejsza misja w życiu? Zapewne tak, skoro widział, jaką estymą otaczają go inni delegaci na konwencje konstytucyjną.

Z początkiem 1789 r. zaczęła obowiązywać Konstytucja. 4 lutego tego roku kolegium elektorskie jednomyślnie wybrało Jerzego Waszyngtona na prezydenta. 16 kwietnia 1786 r. Waszyngton znowu musiał się pożegnać ze swoją plantacją Mount Vernon i udać się do Nowego Jorku, który jako nowa siedziba Kongresu pełnił od 11 stycznia 1785 do 12 sierpnia 1790 r. rolę tymczasowej stolicy Stanów Zjednoczonych. I to właśnie w tym mieście, na schodach frontowych Federal Hall, ówczesnej siedziby Kongresu USA, 54-letni generał Jerzy Waszyngton złożył przysięgę prezydencką, czym otworzył nowy rozdział w historii Ameryki i świata.

Postać spiżowa

Jaka była ta pierwsza prezydentura amerykańska? Złośliwi twierdzili, że miała bardzo dworską oprawę. Goście prezydenta mieli wrażenie, że odwiedzają dwór królewski, gdzie lokaje w upudrowanych perukach usłużnie otwierają drzwi prowadzące do gabinetu pierwszego obywatela młodej republiki. Z drugiej strony, ludzie tamtej epoki nie znali innych wzorców zachowań głowy państwa. Żyli często w przeświadczeniu, że przesadna skromność jest objawem słabości. Wielbiciele Waszyngtona pragnęli widzieć go w glorii władcy, a nie w roli sługi narodu. Najlepiej świadczą o tym słowa Juliana Ursyna Niemcewicza, który w swojej „Krótkiej wiadomości o życiu i sprawach Jerzego Waszyngtona" pisał: „szczęściem było dla Ameryki, niestety nie wszystkim pozwolone narodom, iż nowy rząd jej zaczął się pod przewodnictwem męża, który nauczył naród konstytucję swą kochać i szanować. (...) Waszyngton po dwakroć wybrany prezydentem strawił lat osiem na tym ważnym i pracowitym urzędzie; pod mężem takim jak on był to czas dostateczny do dania nowej ustawie ciągłego i pewnego ruchu, i wprawienia wszystkich rzeczy w przyzwoite ruchy. Łatwiejsza następcom jego pozostała praca".

Pierwszy prezydent USA szczególną troską otaczał sprawy finansowe, które powierzył Aleksandrowi Hamiltonowi. I to on przekonał Kongres o konieczności budowy nowej stolicy nad rzeką Potomak, w miejscu, które znajdowałoby się między północnymi i południowymi stanami nowego państwa, a które miało nosić nazwisko zwycięzcy spod Saratogi. Za jedno z największych osiągnięć pierwszego prezydenta uznaje się jednak przeforsowanie w Kongresie 10 pierwszych poprawek do Konstytucji nazwanych Kartą Praw.

4 marca 1793 r. Jerzy Waszyngton został zaprzysiężony w Filadelfii na drugą kadencję, którą zdominowała polityka zagraniczna, a przede wszystkim problem, czy przystąpić po stronie Francji do wojny przeciw Wielkiej Brytanii. Ostatecznie prezydent zdecydował się ochłodzić swoje gorące do niedawna nastroje antybrytyjskie, a nowemu ambasadorowi Republiki Francji Edmondowi Charlesowi Genetowi okazać dystans do antyrojalistycznej koncepcji Wielkiej Rewolucji Francuskiej, przyjmując go w sali, w której na ścianach wisiały portrety króla Ludwika XVI i królowej Marii Antoniny. Genet był tak obrażony tym przywitaniem, że wśród amerykańskich elit mówiło się nawet o otwartej wojnie francuskiego posła z amerykańskim prezydentem.

Skromny pogrzeb największego Amerykanina

Po upływie drugiej kadencji Waszyngton zdecydował się więcej nie ubiegać o prezydenturę. Żegnając się z Kongresem, wygłosił przemówienie, które historycy nazwali jego testamentem politycznym. Zawierało ono liczne wskazówki dla ówczesnej klasy politycznej i potomnych. Krytycy uważali, że było słabe i pełne górnolotnych frazesów. Prezydent położył głównie nacisk na zachowanie jak najwyższej ostrożności przed zagranicznymi wpływami w młodym demokratycznym państwie.

Jerzy Waszyngton wrócił do Mount Vernon w wieku 65 lat. Z radością przystąpił do gospodarskich zajęć, podkreślając z dumą, że nareszcie może robić własną mąkę. Niemcewicz, który przez dwa tygodnie mieszkał w domu Waszyngtonów, z zachwytem notował, jak były prezydent spędza czas: „Co dzień wstaje o godzinie piątej z rana, ubiera się i z pobożnością wielką odprawia modlitwy, idzie potem do stajni oglądać konie i potrzebne względem urządzeń domowych daje rozkazy. Zamyka się potem w swoim gabinecie i pracuje aż do śniadania... (Po śniadaniu) wraca do gabinetu, gdzie przywołuje swych sekretarzy i pilnie pracę ich roztrząsa".

Codzienna ciężka praca na plantacji była nagrodą za lata spędzone na wojnie i w polityce. Niestety, była to też praca ponad siły. 13 grudnia 1799 r. generał przeziębił się podczas objazdu swojej plantacji. Błyskawicznie rozwinęło się zapalenie płuc, z którego już nie wyzdrowiał. Zmarł 14 grudnia 1799 r., godzinę przed północą. Zgodnie z jego wolą został pochowany w grobowcu rodzinnym w Mount Vernon. Podczas skromnej uroczystości pogrzebowej żołnierze i weterani z pobliskich miejscowości utworzyli kompanię, która oddała swojemu wodzowi ostatnie honory. Wieść o śmierci ojca narodu dotarła do Filadelfii dopiero w dniu pogrzebu generała. W imieniu Kongresu mowę na cześć zmarłego prezydenta wygłosił John Marshall reprezentujący stan Wirginia. Łamiącym głosem zakończył ją słowami: „Pierwszy w wojnie, pierwszy w pokoju i pierwszy w sercach swych rodaków".

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem