Pierwsza stała się szczególnie istotna, odkąd plantatorom zakazano spontanicznego i niekontrolowanego wyzwalania niewolników. Gdy decyzja o zwrocie wolności zaczęła należeć do sądu, pojawiły się też dodatkowe obostrzenia. Sama deklaracja woli właściciela i wydanie świadectwa moralności przestały wystarczać, zwłaszcza gdy od 1806 r. prawo pozwalało w ciągu roku przywrócić status niewolnika wyzwoleńcom nieradzącym sobie na rynku pracy. Kandydat na człowieka wolnego musiał więc nie tylko przed sądem, ale też w praktyce udowodnić, że zdoła samodzielnie zarobić na swoje utrzymanie. Zbiegło się to z rosnącym zapotrzebowaniem na bardziej wykwalifikowaną siłę roboczą, której na Południu, wobec nasycenia pracą niewolniczą, nie zaspokajał nikły napływ imigrantów z Europy. Wielu niewolników zaczęło więc zabiegać o zdobycie bardziej skomplikowanych umiejętności niż orka i zbieranie bawełny. Dzięki temu wolność odzyskiwali ludzie nie tylko zdolni, ale też najambitniejsi i najbardziej zdeterminowani, którzy dzięki rzemiosłu szybko emancypowali się ekonomicznie i w krótkim czasie sami awansowali do grona plantatorów i właścicieli niewolników.
Czarni konfederaci
Modelowym przykładem tego zjawiska jest kariera Williama Ellisona, jednego z największych czarnych właścicieli niewolników w całej Karolinie Południowej. Jak inni, przyjął nazwisko właściciela i od wczesnego dzieciństwa uczył się nie tylko kowalstwa, ale także czytania i podstaw księgowości. Dzięki zdobytym umiejętnościom już w wieku 26 lat zarabiał wystarczająco, by wykupić z niewoli nie tylko siebie, ale także swoją żonę i dzieci. Pierwsze większe pieniądze zdobył na produkcji udanych odziarniarek do bawełny, cieszących się powodzeniem wśród plantatorów, a środki zainwestował w grunt pod własny sklep w reprezentacyjnym punkcie miasta Stateburg oraz kupno dwóch pierwszych niewolników. Kiedy popyt na odziarniarki się załamał, a ceny bawełny wzrosły, postanowił założyć własną plantację. Po dziesięciu latach miał już 400 ha ziemi i 63 niewolników, przez co stał się ich największym posiadaczem w hrabstwie. Jego nowy status społeczny symbolizowała ławka w kościele, którą ufundował dla swojej rodziny, i to usadowiona na antresoli tradycyjnie zarezerwowanej dla białych. Z czasem jednak głównym źródłem dochodów Ellisona stała się nie produkcja bawełny, lecz handel niewolnikami, stąd aż 4/5 jego własności stanowiły kobiety. Z powodu brutalności zaczął się cieszyć zasłużenie złą sławą nie tylko wśród niewolników, ale nawet u białych sąsiadów, a ludzie, których posiadał, należeli do najgorzej odżywionych i ubranych w całej okolicy. W czasie wojny domowej Ellison z żarliwą nadgorliwością wspierał Konfederację, dobrowolnie przekazując na uzbrojenie Południa 5 tys. dolarów, a dodatkowe 9 tys. ulokował w wojennych obligacjach. Secesyjnym władzom zaoferował nawet służbę wojskową swoich synów oraz 50 niewolników, jednak spotkał się z odmową z przyczyn najpewniej rasowych. Do armii trafił tylko Buckner, najstarszy wnuk Ellisona, mianowany warunkowo „honorowym białym" w uznaniu dla lojalności dziadka.
Równie zagorzałych czarnych konfederackich patriotów było zresztą znacznie więcej. Wystawione przez nich milicje liczyły w kulminacyjnym momencie około tysiąca ochotników, lecz władzom zabrakło odwagi, by posłać je do walki, a większość oddziałów uległa rozwiązaniu już w 1862 r. W istocie, czarni zwolennicy Konfederacji słusznie przeczuwali kres swojej pozycji społecznej razem z końcem systemu niewolnictwa i po wojnie rzeczywiście podzielili los wielu zbankrutowanych białych sąsiadów. Kariera Ellisona nie była wyjątkiem. Podobną drogę przeszedł John Carruthers Stanly z Karoliny Północnej, późniejszy właściciel aż 163 niewolników. Ponieważ w następstwie złego traktowania jego plantację w hrabstwie Craven trapiła plaga ucieczek, do pilnowania porządku zatrudnił białych nadzorców oraz zorganizował całą siatkę płatnych donosicieli.
O tym, że system niewolnictwa bywał jednak bardzo elastyczny i pełen szczelin, najdobitniej świadczy przypadek Anthony'ego Westona z Karoliny Południowej. Pozostając formalnie niewolnikiem aż do końca wojny domowej, zdołał wraz z rodziną dorobić się majątku wycenionego na ponad 50 tys. dolarów. Jego talent do budowy i usprawniania młynów okazał się tak cenny, że właściciel, Plowden Weston, z wdzięczności pozwolił mu swobodnie dysponować połową swojego czasu. Anthony umiejętnie spieniężał techniczne zdolności, a zdobyte środki inwestował w nieruchomości i niewolników, korzystając z pośrednictwa Marii, swojej wolnej żony. Sprawy skomplikowały się nieco po śmierci Plowdena, ten bowiem ani nie wyzwolił Westona, ani nie wyznaczył swojego następcy. Odtąd Anthony'emu w każdej chwili groziło uwięzienie przez władze stanowe i sprzedanie na aukcji, jednak zdobyta w mieście reputacja pozwalała mu nadal wieść życie wolnego człowieka. Również swoim niewolnikom pozostawiał dużą swobodę i traktował ich jak najemnych robotników. Interesujące, że Weston, mając formalnie status niewolnika, w czasie wojny domowej także otwarcie poparł Konfederację.
Najkrótsza droga do emancypacji
Nie ma wszakże powodu ukrywać, że najbardziej wydeptana droga do emancypacji wiodła po prostu przez alkowę białego pana. Do czasu, gdy w 1820 r. wszystkie prerogatywy dotyczące wyzwalania niewolników zawłaszczyło państwo, zazwyczaj intymne kontakty właścicieli z ich niewolnicami prowadziły do uwolnienia konkubin i ich potomstwa. Dlatego nie jest przypadkiem wrażenie, jakoby wśród czarnych właścicieli niewolników prawie niepodzielnie panował matriarchat. Nie mogło jednak być inaczej, skoro aż 75 proc. wyzwalanych niewolników stanowiły byłe lub aktualne kochanki swoich właścicieli, stąd np. w Charleston prawie 3/4 czarnych posiadaczy niewolników to były kobiety. Najsławniejszą stała się Marie Metoyer z Luizjany, wcześniej znana jako Coincoin. Wypożyczona przez pana na służbę bogatemu francuskiemu kupcowi, najpierw została jego kochanką, a potem własnością, ponieważ w porywie serca Metoyer kupił ją wraz z pięciorgiem dzieci z wcześniejszego związku. Uwolniona, gdy kochanek zdecydował się na małżeństwo z bardziej odpowiednią partią, Coincoin, już jako Madame Metoyer, utworzyła wraz z licznym potomstwem rodzinny klan zawiadujący prawdziwym imperium tytoniowym, obrabianym podobno przez 215 niewolników. Inną mocną kobietą, która po wyzwoleniu odniosła wraz z synem sukces finansowy na podobną skalę, była C. Richards (imię zawieruszyło się w rejestrach), właścicielka wielkiej plantacji trzciny cukrowej i 150 niewolników. Aż jedna trzecia niewolników wyzwolonych przed 1820 r. była potomstwem białych plantatorów, a prawo z 1668 r. gwarantowało dzieciom pochodzącym z takich związków dożywotnią wolność. Wszelako powszechność takiego sposobu wydobywania się z niewolnictwa miała skutki uboczne. Z czasem na Południu wykształciła się kasta ludzi wyróżniających się jaśniejszym odcieniem skóry, a członkowie nowej klasy strzegli jej hermetyczności z inkwizytorską czujnością. W XIX w. Mulaci stanowili już zdecydowaną większość wśród kolorowych właścicieli niewolników. Nie wpływało to wszakże na wzajemne relacje, które pozostały prostym odwzorowaniem stosunków panujących między białymi a ich czarnymi niewolnikami, bez zachowania nawet pozorów solidarności rasowej. W istocie podziały te były jeszcze silniejsze, bo nie niwelował ich status majątkowy, a Mulaci ściślej izolowali się od ludzi o ciemniejszej skórze niż biali od dorównujących im zasobnością portfela czarnych.
Tę odmianę rasizmu Afroamerykanie przenieśli wkrótce za ocean, do swojej nowej-starej ojczyzny w Afryce. Tworząc Liberię, zamiast uczynić z niej utopijną Arkadię, zgodnie z podniosłymi deklaracjami Amerykańskiego Towarzystwa Kolonialnego odtworzyli tylko własną nieudolną kopię południowych stanów Ameryki sprzed wojny domowej, ze wszystkimi ich wadami, ale bez żadnych zalet. Rdzenna ludność, uznana przez przybyszy za niższą rasowo i cywilizacyjnie, została podbita; zamiast równości i wolności rozkwitło niewolnictwo, a Liberia do dziś pozostaje jednym z najbardziej ponurych i niebezpiecznych miejsc na kontynencie.