W dawnej Rosji prostytucję uznawano za przestępstwo, a odpowiednie zapisy prawne znalazły się już w kodeksie cara Aleksieja Michaiłowicza. W miarę upływu czasu rosła jednak tolerancja, a może po prostu zwyciężał zdrowy rozsądek. W każdym razie kolejni władcy coraz wyraźniej dostrzegali fiasko opresyjnego podejścia do najstarszego zawodu świata. Popytu na tego rodzaju usługi nie można było zakazać, dlatego w połowie XIX w. surowe kary zastąpiono policyjną ewidencją, do której na początku kolejnego stulecia dołączyły bezwzględnie egzekwowane normy sanitarne.
Trużenice poła
W 1917 r. Rosja miała zorganizowany i rozległy rynek usług seksualnych. Na fali demokratycznego egalitaryzmu rewolucji lutowej oraz wzorem innych branż także rosyjskie kurtyzany wystąpiły z postulatem pełnej legalizacji profesji, a obronie interesów miał służyć związek zawodowy. Nie wiadomo, kto był autorem statutu, ale słowo „prostytucja" w nim nie padało. Zgodnie z rewolucyjną nowomową kobiety sprzedające swoje ciało nazwano „trużenicami poła", czyli – w wolnym tłumaczeniu – robotnicami sektora usług płciowych. Wysiłki spełzły jednak na niczym, bo już niebawem bolszewicy wydali kurtyzanom walkę na śmierć i życie. Choć popierali emancypację kobiet, to w płatnym seksie dostrzegli zagrożenie dla dyktatury proletariatu. Wystąpili więc z hasłem: „komunizm trumną prostytucji", które realizowali z całą bezwzględnością. Część rosyjskich publicystów wskazuje na osobiste zaangażowanie Lenina nienawidzącego kurtyzan w sposób wręcz atawistyczny. Inni doszukują się przyczyn w kompromitujących nową władzę skutkach komunizmu wojennego skazującego społeczeństwo na głodową śmierć. Aby przeżyć, wiele kobiet decydowało się wyjść na ulice, stąd erupcja tzw. prostytucji socjalnej. Autor programu „Kroniki moskiewskiego życia" Aleksiej Mitrofanow odnalazł wspomnienia Armanda Hummera, amerykańskiego milionera i przyjaciela Lenina, zgodnie z którymi w Rosji 1919 r. seks można było kupić za paczkę herbatników. Nic dziwnego, że bolszewicy, obawiając się głodowych buntów, uznali prostytucję za ich potencjalne zarzewie. Gdy w Niżnym Nowogrodzie wybuchło anarchistyczne powstanie, Lenin wydał rozkaz rozstrzelania 200 tamtejszych cór Koryntu obwinionych o aktywną pomoc zbuntowanemu garnizonowi. I nie był to żaden precedens, tylko norma działania. To dlatego cały sektor zszedł do podziemia (żadna z trużenic nie chciała trafić przed pluton egzekucyjny). Walce z kurtyzanami towarzyszyła odpowiednia propaganda. Na początku lat 20. XX w. pierwsza edycja komunistycznej encyklopedii informowała, że zjawisko prostytucji jest charakterystyczne wyłącznie dla państw kapitalistycznych, rzecz jasna w odróżnieniu od Rosji sowieckiej. Podręcznik kryminalistyki dodawał, że kobieta radziecka, wychowana na rewolucyjnych ideałach i silna bolszewicką moralnością, nie jest zdolna do sprzedaży swojego ciała. Realnie sytuacja wyglądała jednak zupełnie inaczej, szczególnie po śmierci Lenina, co zbiegło się z rozkwitem nowej polityki ekonomicznej (NEP).
Profesjonałki madame Apostołowej
NEP przywróciła na chwilę wolny rynek, a w ślad za odrodzoną warstwą spekulantów i fabrykantów dysponujących ogromnymi pieniędzmi na scenę powróciły kurtyzany. Nie chodziło jedynie o tzw. utrzymanki, czyli stałe damy do towarzystwa, ale w pełni profesjonalne prostytutki. Ówczesne statystyki nie pozostawiają wątpliwości: ok. 60 proc. mężczyzn zamieszkujących sowieckie miasta przyznawało się do kupowania seksu. Kierując się zatem ekonomicznym prawem popytu i podaży, branża odpowiedziała odbudową rynku. Na najwyższym piętrze stanęły „profesjonałki", czyli najlepiej wyedukowane i najładniejsze kobiety, które oferowały usługi w najlepszych punktach stolicy. Ubrane w kosztowne futra i suknie poznawały partnerów w elitarnych restauracjach, luksusowych hotelach lub teatrach. Piętro niżej stały „socrobotnice", czyli prostytutki zatrudnione w dzień jako pracownice biurowe. Wyróżniały się odpowiednimi kostiumami urzędniczymi. Na przedostatnim szczeblu znajdowały się „małobudżetówki", czyli kurtyzany uliczne uprawiające profesję w bramach i suterenach. Najgorszą kastę stanowiły prostytutki socjalne, najczęściej kobiety bezdomne i pozbawione środków do życia. Według dokumentów moskiewskiej milicji „urzędowały" na dworcach, a nawet w nekropoliach, aranżując w tym celu obszerne grobowce na Cmentarzu Piatnickim. Wszystkim kategoriom towarzyszyli oczywiście sutenerzy, czyli opiekunowie i organizatorzy płatnej miłości. Odrodziły się także tradycje domów schadzek, a domy publiczne wyrastały jak grzyby po deszczu.
Jak reagowały władze? Bardzo różnie – od przysłowiowego przymykania oczu po próby resocjalizacji. Tym bardziej że seksualny błogostan przerywały co jakiś czas obyczajowe afery i skandale. W 1925 r. na biurko śledczego OGPU Lwa Szejna trafił meldunek o domu schadzek Antoniny Apostołowej, wdowy po carskim generale. Donos napisał oburzony urzędnik partyjny, który po zakrapianej kolacji w gronie innych „odpowiedzialnych towarzyszy" udał się do madame Apostołowej, aby kontynuować rozkoszny wieczór. Ku swojemu oburzeniu wśród pensjonariuszek zakładu spotkał... własną żonę towarzyszącą klientowi. Wnikliwe śledztwo ujawniło mechanizm funkcjonowania domu publicznego, choć sama właścicielka długo zaprzeczała oczywistym faktom. W końcu jednak przyznała, że swoje podopieczne werbowała w luksusowych sklepach i salonach fryzjerskich. W krąg zainteresowania weszły jedynie dobrze sytuowane mężatki, bo przebiegła Apostołowa dobrze rozumiała tajniki kobiecej duszy. Pensjonariuszki były żonami przedstawicieli nowej elity partyjnej, żyjącymi w niesłychanym, jak na owe czasy, materialnym błogostanie. Cóż jednak z tego, że miały wszystko, gdy pragnęły przygody, najlepiej w atmosferze carskiego savoir-vivre'u, który właśnie nieodwracalnie zniknął z dziejowej sceny. To dlatego 36 pozornie szczęśliwych kobiet zamieniało się trzy razy w tygodniu w gorące kochanki oddające się z dreszczem emocji przypadkowym mężczyznom. Tego było już władzom za wiele: po pokazowym procesie, któremu towarzyszyła atmosfera skandalu, generałowa Apostołowa została skazana na 10 lat łagru w Sołowkach. A Kreml rozpoczął kolejną kampanię walki z prostytucją.
Profilaktoria
Prawdziwym powodem nowej odsłony uszczęśliwiania społeczeństwa było jego główne nieszczęście. Tak naprawdę nie chodziło bowiem o moralną czystość partyjnej nomenklatury, ale o epidemię chorób wenerycznych, która zaatakowała miliony radzieckich obywateli. Jak szacowały służby medyczne, tylko w stolicy na wstydliwe choroby cierpiało ponad 70 proc. sprzedających się pań, a 14 proc. było czynnymi narkomankami. Skala problemu zaczęła być odczuwalna dla gospodarki ZSRR, dlatego w siedliskach rozpusty, za jakie uważano Moskwę, Leningrad i inne wielkie miasta, utworzono „trudowo-isprawitielnyje profilaktorija", czyli ośrodki wychowawczo-rehabilitacyjne, instytucje pośrednie pomiędzy szpitalami a więzieniami. Pensjonariuszek dostarczały milicyjne obławy, a personel delegowały komisariaty (ministerstwa) zdrowia i oświaty. Pomysł nie był skomplikowany: kurtyzany miały zostać uświadomione klasowo i przy okazji podleczone, a następnie skierowane do pracy w fabrykach, gdzie wrastały w społeczeństwo pod baczną kuratelą wypróbowanych robotnic. Założenia były więc na miarę innych eksperymentów doby inżynierii społecznej. W organizację leningradzkich przybytków cnoty zaangażowała się żona samego Siergieja Kirowa, czyli sekretarza miejskiej jaczejki WKP(b). Marija Markus, bo o niej mowa, posunęła się tak daleko, że w pierwszomajowym pochodzie w 1929 r. zorganizowała zwartą kolumnę zresocjalizowanych prostytutek, które przemaszerowały przed trybuną honorową. Generalnie jednak skutek okazał się odwrotny do zamierzonego: biznes seksualny zszedł do jeszcze głębszego podziemia. Według Mitrofanowa taki dość oczywisty wniosek usiłowała przedstawić władzom znana moskiewska prostytutka Tania Jegorowa. W liście do ówczesnego komisarza oświaty Anatolija Łunaczarskiego udowadniała, że antyhigieniczne, bo konspiracyjne, warunki zawodowe szkodzą zdrowiu. Jeśli nie ZSRR, to na pewno klientów. Jegorowa prosiła wysoką instancję o ludzkie warunki dla siebie i swoich koleżanek, a jej opinię potwierdziła praktyka resocjalizacji przez pracę. Sprytne kurtyzany nie wypełniały wyśrubowanych norm fabrycznych, deprawując za to skutecznie niewinne dotąd sowieckie przodowniczki. Niestety, Kreml nie wykazał należytej empatii wobec szczególnej kategorii obywatelek. Kuratelę nad ośrodkami przejęły wkrótce tzw. organy, czyli OGPU – NKWD.