Picie wina chroni przed Covid-19 – taką informację zamieścił portal Vitisphere poświęcony winiarstwu. Okazało się to nowiną z gatunku: nie w Londynie, tylko w Moskwie, nie samochody, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną. Mniejsza o szczegóły, ale rzeczywiście, „American Journal of Cancer Research" opublikował studium poświęcone potencjalnym możliwościom wykorzystywania składników zawartych w owocach, m.in. w winogronach, a tym samym w winie, do walki z patogenami, z wirusami, w tym z SARS-CoV-2. Zostawmy to genetykom, wirusologom i farmakologom. Uderzająca jest inna rzecz: niesłabnąca od stuleci tendencja do mitologizowania zdrowotnych właściwości wina.
Anonimowy żydowski lekarz, autor wydanego w 1613 r. „Przewodnika po drzewie żywota", nie może się nachwalić prozdrowotnego działania wina, np.: „starym ludziom, co są z przyrodzenia zimni i susi, dobrym jest to, co jest wilgotnym i gorącym z przyrodzenia, jako wino". Albo: „Gdy wino pije się z umiarem, to jest to wielkim lekarstwem dla ciała". Albo: „Daje ono dobry rozum i pamięć, bowiem wino mając tyle mocy, oddawa tę moc także mózgowi".
XVII-wieczny lekarz nie jest w swych poglądach oryginalny, odziedziczył je po starożytnych, którzy uważali – tak jak Asklepiades (ok. 124–40 p.n.e.) – że lek powinien działać „CITO, TUTO et IUCUNDE", czyli „szybko, pewnie i przyjemnie", a zatem właśnie tak jak działa wino. Asklepiades, a za nim wielu, uważał wino za wyśmienity środek przeciw niemal wszystkim chorobom – pod warunkiem odpowiedniego dawkowania i aplikowania. Podawać czyste czy z wodą, zimne czy ciepłe, z pieprzem czy z solą? Ten wzięty antyczny lekarz żywił przekonanie, że potęga wina podobna jest potędze boskiej.
W średniowieczu umiejętnie spreparowane wino traktowano jako medyczne panaceum. „Kuchemeisterey" – niemiecka książka kucharska z 1490 r. (wtedy jeszcze nie mieliśmy własnych książek kucharskich) – podaje przepis na winny medykament: do dionizjaku należało dodać zioła, lecznicze rośliny, chrzan, szałwię, jagody, miód, szafran, goździki, owoce morwy; i nie chodziło bynajmniej o walory smakowe, lecz zdrowotne.
Wino gotowano z ziołami na gęstą masę z dodatkiem musztardy (!), powstawał z tego lutertranc, sprzedawano go w aptekach jako drogie lekarstwo. Jego staropolskim odpowiednikiem była sławetna driakiew. I ona, i lutertranc to „podróbki" starożytnego leku, który Katon, mimo deklarowanego publicznie mizoginizmu i wstrętu do wina, polecał kobietom z przypadłościami ginekologicznymi.