Reklama

Krzysztof Kowalski: Driakiew wiecznie żywa

„Ten dzień zesłały nam bogi! Bez uzdy, cugli, ostrogi Ruszajmy oklep na winie Ku nieb zaklętej krainie..." (Charles Baudelaire, „Wino kochanków", tłum. Maria Leśniewska, w: „Kwiaty zła").

Aktualizacja: 25.02.2021 18:07 Publikacja: 25.02.2021 15:27

Krzysztof Kowalski: Driakiew wiecznie żywa

Foto: Adobe Stock

Picie wina chroni przed Covid-19 – taką informację zamieścił portal Vitisphere poświęcony winiarstwu. Okazało się to nowiną z gatunku: nie w Londynie, tylko w Moskwie, nie samochody, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną. Mniejsza o szczegóły, ale rzeczywiście, „American Journal of Cancer Research" opublikował studium poświęcone potencjalnym możliwościom wykorzystywania składników zawartych w owocach, m.in. w winogronach, a tym samym w winie, do walki z patogenami, z wirusami, w tym z SARS-CoV-2. Zostawmy to genetykom, wirusologom i farmakologom. Uderzająca jest inna rzecz: niesłabnąca od stuleci tendencja do mitologizowania zdrowotnych właściwości wina.

Anonimowy żydowski lekarz, autor wydanego w 1613 r. „Przewodnika po drzewie żywota", nie może się nachwalić prozdrowotnego działania wina, np.: „starym ludziom, co są z przyrodzenia zimni i susi, dobrym jest to, co jest wilgotnym i gorącym z przyrodzenia, jako wino". Albo: „Gdy wino pije się z umiarem, to jest to wielkim lekarstwem dla ciała". Albo: „Daje ono dobry rozum i pamięć, bowiem wino mając tyle mocy, oddawa tę moc także mózgowi".

XVII-wieczny lekarz nie jest w swych poglądach oryginalny, odziedziczył je po starożytnych, którzy uważali – tak jak Asklepiades (ok. 124–40 p.n.e.) – że lek powinien działać „CITO, TUTO et IUCUNDE", czyli „szybko, pewnie i przyjemnie", a zatem właśnie tak jak działa wino. Asklepiades, a za nim wielu, uważał wino za wyśmienity środek przeciw niemal wszystkim chorobom – pod warunkiem odpowiedniego dawkowania i aplikowania. Podawać czyste czy z wodą, zimne czy ciepłe, z pieprzem czy z solą? Ten wzięty antyczny lekarz żywił przekonanie, że potęga wina podobna jest potędze boskiej.

W średniowieczu umiejętnie spreparowane wino traktowano jako medyczne panaceum. „Kuchemeisterey" – niemiecka książka kucharska z 1490 r. (wtedy jeszcze nie mieliśmy własnych książek kucharskich) – podaje przepis na winny medykament: do dionizjaku należało dodać zioła, lecznicze rośliny, chrzan, szałwię, jagody, miód, szafran, goździki, owoce morwy; i nie chodziło bynajmniej o walory smakowe, lecz zdrowotne.

Wino gotowano z ziołami na gęstą masę z dodatkiem musztardy (!), powstawał z tego lutertranc, sprzedawano go w aptekach jako drogie lekarstwo. Jego staropolskim odpowiednikiem była sławetna driakiew. I ona, i lutertranc to „podróbki" starożytnego leku, który Katon, mimo deklarowanego publicznie mizoginizmu i wstrętu do wina, polecał kobietom z przypadłościami ginekologicznymi.

Reklama
Reklama

Staropolską driakiew Jan Kochanowski opisał jako „z rozmaitych gadzin zgotowaną". Nie tylko z gadzin. Była to mieszanina ziół oraz substancji zwierzęcych i kopalnych, w skład wchodziły żmije, ropuchy, jaszczurki. Najlepszej jakości driakiew sprowadzano z Norymbergi, ale w Polsce aptekarze sami produkowali driakwie „generyczne", „zamienniki" o wiele tańsze, ale przez to nie gorsze, ponieważ ropuch i jaszczurek u nas nie brakowało. Driakiew miała przynosić ulgę we wszystkich schorzeniach, jakie można sobie wyobrazić: od bólu głowy po biegunkę. Usuwała „zepsute humory", chroniła przed morowym powietrzem. Dopiero oświecenie wytoczyło ciężkie działa przeciwko driakwi, czyli przeciw ślepemu i zabobonnemu szacunkowi dla aptekarskiego szalbierstwa.

Minęły czasy staropolskiego sarmatyzmu, oświecenia, romantyzmu, pozytywizmu, nadeszły czasy socjalizmu, a wino, jako lekarstwo, wciąż pozostawało w cenie: „Dzieciom zaś na apetyt radzili podawać czerwone wino; zwyczaj ten utrzymywał się aż do czasów po II wojnie światowej, a i tak zarzucono go nie dlatego, że uznano za niewłaściwe podawanie pociechom alkoholu, tylko dlatego, że w okresie PRL na skutek ciągłych niedoborów rynkowych wino stało się produktem trudno dostępnym" (Karolina Stojek-Sawicka, „O zdrowiu i chorobach szlachty polskiej", Warszawa 2014).

Minęły czasy PRL, ale w roku 2008 Roger Corder swój poradnik „Dieta winna" rozpoczyna słowami: „Amatorzy wina na ogół są zdrowsi i często dłużej żyją. Amatorzy wina rzadziej zapadają na serce i chorują na cukrzycę, a przy tym są w mniejszym stopniu zagrożeni demencją w starszym wieku".

Nie tylko demencją. Znakomity historyk Ernst Schubert w pracy „Jedzenie i picie w średniowieczu" podaje, że będący w starszym wieku biskup strasburski podczas nabożeństwa publicznie wyspowiadał się z faktu, iż poprzedniego wieczoru, po spożyciu alzackiego wina, spał z kobietą. A więc, jak widać, wiara w prozdrowotne właściwości wina ma podstawy, jeśli nawet nie naukowe, to empiryczne.

Picie wina chroni przed Covid-19 – taką informację zamieścił portal Vitisphere poświęcony winiarstwu. Okazało się to nowiną z gatunku: nie w Londynie, tylko w Moskwie, nie samochody, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną. Mniejsza o szczegóły, ale rzeczywiście, „American Journal of Cancer Research" opublikował studium poświęcone potencjalnym możliwościom wykorzystywania składników zawartych w owocach, m.in. w winogronach, a tym samym w winie, do walki z patogenami, z wirusami, w tym z SARS-CoV-2. Zostawmy to genetykom, wirusologom i farmakologom. Uderzająca jest inna rzecz: niesłabnąca od stuleci tendencja do mitologizowania zdrowotnych właściwości wina.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Reklama
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Historia
Którędy Niemcy prowadzili Żydów na śmierć w Treblince
Historia
Skarb z austriackiego zamku trafił do Polski
Reklama
Reklama