Z okna pawilonu wspólnych cel widać było dobry kawałek świata. Przede wszystkim widać było nowych. Poruszali się zgodnie z przyjętym od zawsze porządkiem. Najpierw do magazynu odzieżowego po nowe, jasnoniebieskie ubrania więzienne, a potem do „szpitalki" na badania. Zazwyczaj szli przez rozległy brukowany dziedziniec więzienny, niemiłosiernie hałasując drewnianymi podeszwami nowych butów, w których nie umieli się jeszcze poruszać. Zawsze tak samo. Ale tym razem zdarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Naczelnik Rokicki, który stał ze swoją świtą przed wejściem do pierwszego pawilonu, zatrzymał całą grupę i cofnął kilku więźniów do magazynu odzieżowego. Minęło niemało czasu, zanim pojawili się z powrotem. Teraz byli ubrani w poniemieckie czarno-żółte pasiaki, a jeden z nich, niski, wyraźnie starszy, siwy mężczyzna z sumiastymi białymi wąsami, ubrany został w dziwne, krótkie, sięgające ledwie do kolan ubranie z naszytymi kolorowymi łatami i w za duże o dobrych kilka numerów drewniaki. Na głowę nałożono mu wysoką, białą błazeńską czapkę. Szedł nisko pochylony, jakby nieobecny, obojętny wobec tego, co z nim wyczyniają.
Nagle któryś z więźniów z białego pawilonu wykrzyknął na całe więzienie: „Ludzie, to przecież Pużak!". „Pużak, to Pużak" – słychać było wielogłos dobiegający spoza zablindowanych okien. Ktoś krzyknął: „Niech pan się trzyma, panie prezydencie!". I wówczas zdarzyło się coś, czego jeszcze nie widziało więzienie w Rawiczu. Oto zewsząd, z białego i z czerwonego pawilonu, z pawilonu wspólnych cel, rozległy się oklaski. Ludzie, których najczęściej bez żadnej winy zamknięto w ciężkim stalinowskim więzieniu, gdzie za najmniejszą niesubordynację groził wielodniowy karcer lub ciężkie pobicie, w ten sposób bez wahania oddawali hołd człowiekowi, który w ich oczach uosabiał prawdziwą władzę i prawdziwą Polskę.
Proces przywódców PPS-WRN
Nikt nie wie, kiedy to się wydarzyło, najprawdopodobniej Kazimierz Pużak trafił z Mokotowa do Rawicza w marcu lub czerwcu 1949 r. Wyrok przed sądem zapadł 19 listopada 1948 r., miesiąc przed zjazdem zjednoczeniowym PPR i koncesjonowanej PPS. Historycy tamtych strasznych lat są na ogół zgodni, że Kazimierz Pużak nie mógł pozostać na wolności. Był sekretarzem generalnym Polskiej Partii Socjalistycznej od 1921 r., a w czasie wojny przewodniczącym PPS-WRN (Wolność – Równość – Niepodległość), legendą polskiego socjalizmu, który we wszystkich programach swoje cele zapisywał w takiej kolejności: niepodległość, demokracja, a dopiero na końcu socjalizm. I to socjalizm bez dyktatury proletariatu, bez rewolucji społecznej i bez najmniejszego przelewu polskiej krwi. Uważany był za polityka umiaru, dla którego wszystko było realne i wszystko było możliwe – pod jednym warunkiem: że Polsce nie stanie się najmniejsza krzywda. Spierano się z nim, nazywano dyktatorem, szarą eminencją, jedynowładcą, satrapą, a on – małomówny, milczący, stanowczy – prowadził swój PPS przez całe dwudziestolecie międzywojenne, rozbudowując partię do nieznanej wcześniej potęgi i znaczenia.
Podczas procesu w 1948 r. przywołano wszystkie te zarzuty i pretensje. „Rękami Pużaka łamano ducha partii" – pisano w „Głosie Ludu". „Proces WRN ujawnia nieprzerwany łańcuch zbrodni przeciw ludowi polskiemu". „Pużak – mistrz intrygi i prowokacji". Wszystko dlatego, że nigdy nie zgodził się wyprowadzić PPS na ulicę w celu zdobycia władzy. Twierdził, że władzę zdobywa się w demokratycznych wyborach, a walkę polityczną toczy się w parlamencie. Oczywiście Pużaka oskarżano przede wszystkim o szpiegostwo na rzecz Andersa i kolaborację z Gestapo. Wobec zarzucanej mu w akcie oskarżenia próby obalenia siłą ustroju Polski Ludowej jakieś tam zasługi przy budowie państwa podziemnego, jakieś tam zasługi w kierowaniu Radą Jedności Narodowej w latach okupacji wydawały się sądowi tyleż wątpliwe, co bez znaczenia. Dla Polski podziemnej i całego demokratycznego świata przez lata wojny był prezydentem Pużakiem. Na sali sądowej nikt go już nie tytułował prezydentem. Do historii przeszło ostatnie słowo oskarżonego Pużaka: „Ja (...) nie myślę zmieniać mojego poglądu. To nie jest mój pogląd, który jest zdawkowym, tymczasowym, koniunkturalnym, to są poglądy kształtujące się u mnie w ciągu dziesiątków lat i – nie mówiąc patetycznie – w tej chwili, gdy stoję nad grobem, byłoby naprawdę nie do uwierzenia i panu prokuratorowi, i sądowi, że zmiana poglądów dokonała się w sposób naturalny". A po chwili dodał: „Jeżeli mi wolno wnieść jakąś prośbę do sądu, to prosiłbym bardzo, jeżeli to możliwe, by za cenę mojego wyroku obniżyć tym współtowarzyszom ich dolę jako ludzi, wyrokową".
Jak na urągowisko Centralny Komitet Wykonawczy PPS (tego nowego PPS, od Cyrankiewicza) wydał w 100-tysięcznym nakładzie broszurę „Pod sąd klasy robotniczej", sprawozdającą proces Pużaka i podziemnej WRN. Osobliwością tego opracowania był całkowity brak wystąpienia obrońcy Kazimierza Pużaka, mecenasa Mariana Niedzielskiego. To, że przypomniał on całą drogę socjalisty Pużaka od 1903 r., było oczywiste. Naturalne było też przypomnienie wyroku Warszawskiej Izby Sądowej, która skazała Pużaka na osiem lat katorgi za służbę polskiej klasie robotniczej. Mecenas Niedzielski odważył się jednak w sali sądowej przypomnieć jeszcze jeden proces i jeszcze jeden wyrok ciążący na jego kliencie: „(...) kiedy Kazimierz Pużak pospołu z kilku innymi rodakami znalazł się przed obliczem Najwyższego Kolegium Wojskowego Sądu Rosyjskiego pod przewodnictwem generała pułkownika Afanasjewa, to ten wyrok, który miał tam zapaść i zapadł, wiąże zarówno władze sowieckie, jak i władze polskie, boć tam wyrokowanie miało miejsce za naszą zgodą i aprobatą". Niedzielski inteligentnie spróbował tu zaszantażować polski sąd rozprawą w tzw. procesie szesnastu w Moskwie w czerwcu 1945 r. „Tam to przed tym sądem sądzony był Kazimierz Pużak, zaaresztowany 29 marca 1945 r. (...) pod zarzutem dywersji na tyłach armii sowieckiej. Po przeprowadzeniu kilkudniowej rozprawy, która – sądząc z urzędowego sprawozdania – była przeprowadzona z zachowaniem wszelkich gwarancji przysługujących zarówno oskarżonym, jak i obronie, oskarżony Kazimierz Pużak został z tych wszystkich zarzutów uniewinniony (...), został skazany na półtora roku więzienia, karę tę w pewnej części odcierpiał, a potem został przedterminowo, bez żadnej prośby ze swojej strony, zwolniony".