W związku z przypadającym dziś Narodowym Świętem Niepodległości przypominamy tekst, który ukazał się w "Rzeczpospolitej" w listopadzie 2023 roku
Nagle w listopadzie 1918 r. Polska była wolna. Ludzie śpiewali; „I ni z tego, ni z owego była Polska na pierwszego". Wszyscy oszaleli ze szczęścia. Po 123 latach niewoli, podziałów i rozbicia Polska znowu była wolna i znowu wszyscy byli razem. Zaborcy przegrali, wszyscy razem i każdy z osobna. To był cud, najprawdziwszy cud. Nikt nie rozumiał, jak to było możliwe, ale taka już jest natura cudu, że nie wszystko da się wyjaśnić.
Czytaj więcej
10 listopada 1918 r., 105 lat temu, do Warszawy przyjechali zwolnieni dwa dni wcześniej z niemieckiego więzienia w Magdeburgu dwaj byli działacze Polskiej Partii Socjalistycznej: pierwszy dowódca Legionów Polskich brygadier Józef Piłsudski i jego zastępca pułkownik Kazimierz Sosnkowski.
Jak to się stało, że ci sami ludzie, którzy nie tak dawno witali cara Mikołaja II ze łzami w oczach i rękami spuchniętymi od oklasków, teraz skakali z radości na wieść, że cara już nie ma i nigdy więcej nie będzie? Nie da się tego rozsądnie wyjaśnić. Ta sama Warszawa, która niedawno w akcie hołdowniczym zebrała w darze dla cara milion rubli w złocie (podczas gdy na skarb narodowy ledwie ułamek tej kwoty) i uniżała się przed rosyjskim okupantem, sięgając dna upodlenia, ta sama Warszawa, która napisała: „W sławie i potędze monarchii cały naród polski widzi promienistą przyszłość i gotów jest w szczęściu, jak i w doświadczeniach losu wiernie i niezachwianie służyć Tobie, ukochanemu monarsze swemu", ta sama Warszawa teraz rozbrajała Niemców, strzelała pod ratuszem do tych, którzy nie chcieli się poddać, a chłopców w legionowych mundurach nosiła na rękach. Czyżby wszyscy nagle zapomnieli tezy Romana Dmowskiego, że „polityka polska w państwie rosyjskim (...) musi uznać grunt narodowy rosyjski przez zadeklarowanie, że naród rosyjski, zaspokajając żądania narodu polskiego, pozyska w nim życzliwego współpracownika na gruncie jednego, wspólnego państwa"? Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne Romana Dmowskiego było najbardziej antypowstańczą i najbardziej kontrrewolucyjną partią w Kongresówce, pokładając wszystkie nadzieje na polską autonomię (bo z niepodległości już dawno zrezygnowali) w łaskawości cara.
I jak to możliwe, że ci sami mieszkańcy Kraju Przywiślańskiego (bo tak car kazał nazywać Królestwo Polskie), którzy w sierpniu 1914 r., w pierwszych dniach wojny, zamykali drzwi i okna przed strzelcami Piłsudskiego, pluli im pod nogi i obrzucali błotem, teraz na widok szarych legionowych czapek składali ręce do oklasków i obrzucali żołnierzy kwiatami. To przecież była ta sama Warszawa, która w akcie rozpaczy całowała buty kozakom, gdy w sierpniu 1915 r. Rosjanie po raz pierwszy po 120 latach opuszczali Warszawę. Jak to było możliwe w patriotycznej, romantycznej Polsce?