Reklama
Rozwiń

XX wiek: Krwawe lato na Wileńszczyźnie

20 czerwca 1944 r. litewscy policjanci wymordowali Polaków ze wsi Glinciszki, trzy dni później Brygada Śmierci majora „Łupaszki” spacyfikowała litewskie Dubinki. Wzajemna nienawiść sięgnęła zenitu.

Aktualizacja: 26.11.2017 18:52 Publikacja: 25.11.2017 23:01

Żołnierze V Wileńskiej Brygady AK, którą dowodził mjr Stanisław Szendzielarz „Łupaszka”

Żołnierze V Wileńskiej Brygady AK, którą dowodził mjr Stanisław Szendzielarz „Łupaszka”

Foto: fot: Wikimedia Commons

Czerwiec 1944 r. na Wileńszczyźnie był gorący. I mniejsza o pogodę, która rzeczywiście wtedy dopisywała. Prawdziwa gorączka opanowała mieszkających na tym terenie Polaków i Litwinów, grunt palił się także pod nogami niemieckiemu okupantowi. Wszyscy czekali na sowiecką ofensywę, która miała się rozpocząć lada dzień. Niemcy, którzy od miesięcy ponosili na froncie wschodnim klęskę za klęską, szykowali się do rozpaczliwej obrony na Litwie i Białorusi – utrata tych ziem otwierała Rosjanom drogę do pruskiego matecznika III Rzeszy. Polacy szykowali się natomiast na finał akcji „Burza”, którym miało być zdobycie Wilna. Litwini, dotychczas w swojej większości kolaborujący z Niemcami, zintensyfikowali akcje skierowane przeciwko Polakom, którzy nadal stanowili większość mieszkańców Wileńszczyzny. Zamierzali w ten sposób oczyścić przedpole przed wkroczeniem Armii Czerwonej i spodziewaną walką o niepodległą Litwę. Zaogniło to i tak bardzo złe stosunki między obydwoma narodami i doprowadziło do coraz częstszych starć z oddziałami Armii Krajowej. Do największej bitwy doszło 13–14 maja 1944 r. pod Murowaną Oszmianką, gdzie jednostki litewskie zostały całkowicie rozbite. Mimo że w tej bratobójczej (patrząc przez pryzmat wielowiekowego pokojowego współistnienia w ramach Rzeczypospolitej Obojga Narodów) walce ginęli także cywile, starcia toczyły się zasadniczo między oddziałami wojskowymi. Dopiero początek lata przyniósł tragiczną zmianę.

Rozstrzelane Glinciszki

Major Stanisław Szendzielarz „Łupaszka”, dowódca V Brygady Wileńskiej AK, był twardym żołnierzem, który niejedno widział podczas trwającej blisko cztery lata wojny. Kiedy jednak otrzymał meldunek o wydarzeniach w Glinciszkach, krew się w nim zagotowała. Nazwa miejscowości nie była mu obca. Kilkanaście godzin wcześniej podległy mu oddział Antoniego Rymszy „Maksa” przeprowadził w tej zamieszkanej przez Polaków wsi akcję skierowaną przeciwko kolaborującej z Niemcami policji litewskiej.

Dziesięcioosobowy patrol wpadł w polską zasadzkę i stracił czterech zabitych. Litwini postanowili się zemścić. Nie odważyli się jednak zaatakować silnego zgrupowania partyzantów, wybrali łatwiejszy cel.

Kilka godzin po polskiej akcji do Glinciszek wkroczył oddział 258. batalionu litewskiego pod dowództwem por. Polekauskasa. We wsi przebywały w tym czasie głównie kobiety, dzieci i starcy, większość mężczyzn była w pracy. Rozpoczęła się rzeź. Mieszkańców spędzono w jedno miejsce i rozstrzeliwano partiami. Nie oszczędzano dzieci. Kiedy po pierwszej salwie Litwinów okazało się, że maleńka, zaledwie trzyletnia Terenia Bałandówna wciąż daje oznaki życia, zbrodniarze dobili ją strzałem w głowę. W sumie rozstrzelano 39 osób, w tym dziewięcioro dzieci w wieku od 3 do 15 lat i dwie ciężarne kobiety. Ocaleli nieliczni, w tym 14-letni wówczas Henryk Koneczny. Ukryty za krzakiem obserwował krwawą jatkę, w której zginęli także jego najbliżsi. Ciała pomordowanych wrzucono w nieładzie do płytkiego dołu wykopanego nieopodal głównej drogi.

Glinciszki były majątkiem należącym do rodziny Jeleńskich, administrowanym w czasie wojny przymusowo przez niemiecką Landbweirtschafungsgessellschaft Ostland (LO). Bezpośrednim zarządcą był Polak Władysław Komar (ojciec przyszłego olimpijczyka), który jednocześnie współpracował z AK. Kiedy tylko otrzymał alarmujący telefon z Glinciszek, poinformował o dramatycznym zdarzeniu niemieckich zwierzchników i pognał do pacyfikowanej wsi. Dzięki temu najprawdopodobniej uratował życie pracownikom miejscowego majątku, którzy uwięzieni w kaplicy glinciskiego pałacu czekali na egzekucję. Błyskawiczna akcja Komara powstrzymała masakrę, ale za swój czyn zapłacił najwyższą cenę. W drodze powrotnej jego samochód został zatrzymany przez Litwinów, którzy mimo obecności niemieckich urzędników zastrzelili odważnego zarządcę Glinciszek.

Chwilę później we wsi zjawił się oddział SS. Litwini zdążyli się już wycofać. Niemcy zarządzili ekshumację rozstrzelanych, którą musieli przeprowadzić Litwini, ściągnięci specjalnie w tym celu z pobliskiego Pobrzezia. Brali w niej udział także ocalali z rzezi Polacy, m.in. młoda pracownica kancelarii majątku Glinciszki Irena Sławińska. To ona sporządziła zachowaną do dzisiaj listę ekshumowanych, dzięki czemu znamy dokładną liczbę ofiar i ich nazwiska. Choć Niemcy na podbitych terytoriach z sukcesem stosowali metodę dziel i rządź, a konflikty między Polakami i Litwinami były im na rękę, tym razem wzięła w nich górę niechęć do niesubordynacji. Dlatego aresztowali dowódcę oddziału litewskiego Polekauskasa i 33 jego żołnierzy. Stanęli oni przed sądem wojennym, oskarżeni przede wszystkim o zamordowanie Władysława Komara, właściwie niemieckiego urzędnika.

Oko za oko

Zbrodnia w Glinciszkach wywołała wzburzenie i chęć odwetu wśród Polaków mieszkających na Wileńszczyźnie. Istotne znaczenie z punktu widzenia późniejszych wydarzeń miał rozkaz wydany tuż po wydarzeniach w Glinciszkach przez komendanta okręgu wileńskiego AK ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”. Czytamy w nim: „Wobec tej niesłychanej i ohydnej zbrodni i wobec tego, że ostrzeżenie moje nie poskutkowało, poleciłem podległym mi oddziałom Armii Krajowej wykonanie odwetu na oddziałach litewskich. Ponadto komunikuję, że moralni sprawcy mordu będą ukarani na mocy wyroku sądu specjalnego”. Krzyżanowskiemu chodziło o ukaranie litewskich policjantów i zintensyfikowanie akcji skierowanych przeciwko litewskim jednostkom kolaborującym z Niemcami. Litwini mieli poczuć na własnej skórze, że Polacy mieszkający na Wileńszczyźnie mają zdeterminowanych obrońców, którzy nie pozwolą, by bezkarnie mordowano ich rodaków. Z pewnością nie był to apel o krwawą wendetę, której ofiarami mieli być litewscy cywile. Zresztą bardzo kategoryczny rozkaz dotyczący postępowania wobec cywilów i jeńców wydał „Wilk” ponad trzy miesiące wcześniej – 12 kwietnia 1944 r. Nakazywał on żołnierzom AK traktować jednakowo i sprawiedliwie „ludność cywilną bez różnicy narodowości i wyznania [Polak, Litwin, Białorusin, Żyd, katolik, prawosławny] (...). Żadne nadużycia w stosunku do ludności cywilnej nie mogą mieć miejsca. Ich życie i mienie musi być ochraniane przez AK”. Wydarzenia najbliższych dni pokazały jednak, że nie zawsze suchy wojskowy rozkaz jest w stanie utrzymać w ryzach ludzkie emocje.

Akcję odwetową miała przeprowadzić głównie V Brygada Wileńska majora „Łupaszki”, potocznie zwana Brygadą Śmierci. Zresztą z rozkazem komendanta czy bez niego, żołnierze brygady zapewne i tak ruszyliby na wroga. Wielu z nich straciło bowiem w Glinciszkach bliskich i znajomych. Pierwszym celem, jaki obrał sobie mjr Szendzielarz, były Dubinki – niewielkie miasteczko z posterunkiem policji litewskiej, w którym pracowało wielu sprawców zbrodni w Glinciszkach.

23 czerwca, w dniu, kiedy w spacyfikowanej polskiej wsi odbywały się pogrzeby ofiar bestialstwa litewskich policjantów, do Dubinek wkroczyły dwa szwadrony Brygady Śmierci – wachm. Antoniego Rymszy „Maksa” i por. Jana Więcka „Rakoczego”. „Łupaszka” nie brał osobiście udziału w akcji, ale z pewnością to on wydał rozkaz pacyfikacji miasteczka. Dalszy przebieg wypadków wywołuje kontrowersje, różnie go też opisują świadkowie z obu stron. Jedni twierdzą, że osada była silnie broniona przez policję litewską i ofiary po stronie cywilów były wynikiem zaciętych walk. Akowcy ostrzeliwali i obrzucali granatami domy, w których schronili się litewscy żołnierze i w których przebywali także ich mieszkańcy. Inne źródła utrzymują, że posterunek litewski był słaby i szybko się poddał, część Litwinów zbiegła do lasu, a Polacy rozwścieczeni faktem, że nie udało im się pojmać bezpośrednich sprawców mordu w Glinciszkach, wpadli w szał i rozstrzelali ich rodziny.

Która wersja jest bliższa prawdy? Trudno dziś obiektywnie ustalić. Tak czy inaczej, w Dubinkach popełniono zbrodnię, którą tylko w minimalnym stopniu tłumaczy fakt, że po litewskich mordach w Glinciszkach akowcy działali niejako w afekcie. Zginęło 27 mieszkańców Dubinek, w tym kobiety i dzieci, najmłodsze miało dwa miesiące. Wśród ofiar była także Polka Anna Górska i jej trzyletni synek. Pośrednio może to potwierdzać przypuszczenia, że przynajmniej niektórzy cywile nie zostali rozstrzelani z zimną krwią i zginęli przez przypadek w wyniku wymiany ognia i ostrzału zabudowań bronionych przez litewskich policjantów. Z drugiej strony może to być również świadectwo amoku, w jaki wpadli polscy żołnierze. Wydaje się bowiem całkowicie nieprawdopodobne, że akowcy z premedytacją zabili Polkę i jej dziecko.

Bratobójcza walka

Czyn „Łupaszki” był bezprecedensowy w dziejach wileńskiej Armii Krajowej i stanowił wyraźne pogwałcenie wspomnianego rozkazu „Wilka” z 12 kwietnia. Mjr. Szendzielorza skrytykowali także koledzy z AK. Roman Korab-Żebryk, były zastępca dowódcy 1. Brygady Wileńskiej AK, stwierdził jednoznacznie, że „ten pojedynczy przypadek w historii AK na Wileńszczyźnie – zbiorowego mordu na cywilnej ludności – jest zbrodnią, która splamiła honor Armii Krajowej”. Armii, która w zasadzie przez cały okres wojny na Wileńszczyźnie zachowywała się honorowo i nie dopuszczała się zbiorowych mordów na ludności cywilnej. Wielokrotnie prowokowana przez kolaborujących z Niemcami Litwinów nie rozpoczęła żadnej zorganizowanej akcji eksterminacyjnej mniejszości litewskiej, mimo że zdecydowana przewaga militarna i organizacyjna dawała jej ku temu możliwości.

Nie da się wykluczyć, że kontrowersje wokół zbrodni w Dubinkach wpłynęły na decyzję „Łupaszki” o rezygnacji z udziału jego brygady w akcji „Ostra Brama”, czyli wyzwoleniu Wilna przez współdziałające z Armią Czerwoną oddziały AK, choć sam Szendzielarz podkreślał, że po prostu był realistą i nie chciał, „żeby kiedykolwiek nasi żołnierze byli wieszani [przez Sowietów] na murach i bramach Wilna”. V Brygada Wileńska jeszcze przed nadejściem frontu wycofała się na Białostocczyznę, gdzie kontynuowała walkę z Niemcami, a potem z komunistami.

Czerwiec 1944 r. na Wileńszczyźnie był gorący. I mniejsza o pogodę, która rzeczywiście wtedy dopisywała. Prawdziwa gorączka opanowała mieszkających na tym terenie Polaków i Litwinów, grunt palił się także pod nogami niemieckiemu okupantowi. Wszyscy czekali na sowiecką ofensywę, która miała się rozpocząć lada dzień. Niemcy, którzy od miesięcy ponosili na froncie wschodnim klęskę za klęską, szykowali się do rozpaczliwej obrony na Litwie i Białorusi – utrata tych ziem otwierała Rosjanom drogę do pruskiego matecznika III Rzeszy. Polacy szykowali się natomiast na finał akcji „Burza”, którym miało być zdobycie Wilna. Litwini, dotychczas w swojej większości kolaborujący z Niemcami, zintensyfikowali akcje skierowane przeciwko Polakom, którzy nadal stanowili większość mieszkańców Wileńszczyzny. Zamierzali w ten sposób oczyścić przedpole przed wkroczeniem Armii Czerwonej i spodziewaną walką o niepodległą Litwę. Zaogniło to i tak bardzo złe stosunki między obydwoma narodami i doprowadziło do coraz częstszych starć z oddziałami Armii Krajowej. Do największej bitwy doszło 13–14 maja 1944 r. pod Murowaną Oszmianką, gdzie jednostki litewskie zostały całkowicie rozbite. Mimo że w tej bratobójczej (patrząc przez pryzmat wielowiekowego pokojowego współistnienia w ramach Rzeczypospolitej Obojga Narodów) walce ginęli także cywile, starcia toczyły się zasadniczo między oddziałami wojskowymi. Dopiero początek lata przyniósł tragiczną zmianę.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Historia
Jezus Chrystus nie urodził się w roku zerowym. Takiego roku bowiem nie było
Historia
Boże Narodzenie w wiekach średnich
Historia
Tajemnica pudła o sygnaturze Dep. 39
Historia
IPN oskarża sędziów i prokuratorów stanu wojennego
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Historia
Impas w sprawie ekshumacji ofiar ukraińskich nacjonalistów trwa
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku