Czerwiec 1944 r. na Wileńszczyźnie był gorący. I mniejsza o pogodę, która rzeczywiście wtedy dopisywała. Prawdziwa gorączka opanowała mieszkających na tym terenie Polaków i Litwinów, grunt palił się także pod nogami niemieckiemu okupantowi. Wszyscy czekali na sowiecką ofensywę, która miała się rozpocząć lada dzień. Niemcy, którzy od miesięcy ponosili na froncie wschodnim klęskę za klęską, szykowali się do rozpaczliwej obrony na Litwie i Białorusi – utrata tych ziem otwierała Rosjanom drogę do pruskiego matecznika III Rzeszy. Polacy szykowali się natomiast na finał akcji „Burza”, którym miało być zdobycie Wilna. Litwini, dotychczas w swojej większości kolaborujący z Niemcami, zintensyfikowali akcje skierowane przeciwko Polakom, którzy nadal stanowili większość mieszkańców Wileńszczyzny. Zamierzali w ten sposób oczyścić przedpole przed wkroczeniem Armii Czerwonej i spodziewaną walką o niepodległą Litwę. Zaogniło to i tak bardzo złe stosunki między obydwoma narodami i doprowadziło do coraz częstszych starć z oddziałami Armii Krajowej. Do największej bitwy doszło 13–14 maja 1944 r. pod Murowaną Oszmianką, gdzie jednostki litewskie zostały całkowicie rozbite. Mimo że w tej bratobójczej (patrząc przez pryzmat wielowiekowego pokojowego współistnienia w ramach Rzeczypospolitej Obojga Narodów) walce ginęli także cywile, starcia toczyły się zasadniczo między oddziałami wojskowymi. Dopiero początek lata przyniósł tragiczną zmianę.