Nierówności społeczne
Populacja Algierii dzieliła się na dwie nierówne części: Francuzi i muzułmańscy Algierczycy, nazywani również tubylcami. Nierówne nie tylko liczebnie, ale także pod względem prawnym. Tubylcy (90 proc. mieszkańców kraju) nie posiadali tych samych praw cywilnych co Francuzi, byli też bardzo słabo reprezentowani w parlamencie. Tak więc ich ocena czasów kolonialnych różniła się od oceny Francuzów. Ci ostatni do końca wierzyli, że ich obecność w Algierii była bardzo korzystna dla tego kraju, zapewniała postęp ekonomiczny i dużą poprawę w dziedzinie infrastruktury, administracji, zdrowia i szkolnictwa. Do 1945 r. francuska opinia publiczna (z wyjątkiem zwolenników partii komunistycznej) popierała politykę kolonialną, uważając ją za niosącą postęp cywilizacyjny.
Tymczasem nierówności między Europejczykami a Algierczykami widoczne były niemal gołym okiem. W 1939 r. Albert Camus, urodzony w Algierii, wtedy młody dziennikarz gazety „Republikański Algier”, napisał na ten temat obszerny reportaż. Osiem lat po euforii wielkiej Wystawy Kolonialnej przyszły laureat Nagrody Nobla, który wyruszając w głąb kraju, obiecywał sobie „opisać to wszystko, co było dobre”, musiał zweryfikować swoją opinię i opisać jakże inną rzeczywistość. Ujrzał bowiem „przerażającą biedę, dzieci, które wydzierały psom resztki ze śmietnika, arabskich robotników, którzy pracowali jak niewolnicy za niewspółmiernie niskie pensje”. Camus ubolewał nad bardzo małą liczbą lekarzy (jeden na 60 tys. mieszkańców), nad niskim wskaźnikiem skolaryzacji (jedno dziecko na dziesięć chodziło do szkoły, a nauka odbywała się w klasach liczących do 80 uczniów). Takie były realia w regionie Kabylii. W 1955 r. wszyscy ekonomiści zgodnie twierdzili, że ludność lokalna stanowiąca 90 proc. ogółu społeczeństwa dysponowała tylko 53 proc. globalnego dochodu. W miastach Europejczycy monopolizowali dobrze płatne prace, nie dotyczyło ich bezrobocie, podczas gdy 33 proc. tubylców nie miało pracy, a jeśli już pracowali, to za czterokrotnie niższe wynagrodzenie. Nie należy jednak z tego wyciągać wniosku, że wszyscy Europejczycy żyli na wysokim poziomie. Przeprowadzone w 1954 r. badania dowiodły, że robotnicy i urzędnicy, który stanowili 50 proc. wszystkich Francuzów w Algierii, zarabiali średnio o 20 proc. mniej niż ci mieszkający we Francji. Z miliona Europejczyków w Algierii tylko ok. 50 tys. żyło na wysokim poziomie, reszta raczej skromnie.
Wojna o niepodległość
To w takiej podzielonej i dalekiej od równości Algierii w 1954 r., kiedy Francja utraciła Indochiny, wybuchła wojna o niepodległość. Radykalne ugrupowanie Front Wyzwolenia Narodowego (FLN), inspirowane przez egipskiego przywódcę Gamala Abdela Nasera, wytoczyło najcięższe działa do walki z kolonialną Francją. Walki były prowadzone przez zbrojne ramię FLN – Narodową Armię Wyzwoleńczą (ALN), złożoną z partyzantów. Zaczęły się 1 listopada 1954 r. i miały na celu ciągłe nękanie, by doprowadzić do destabilizacji Francji, a w konsekwencji do opuszczania Algierii przez Francuzów. Ponad 30 równoczesnych zamachów na koszary wojskowe, budynki policyjne i administracyjne przyniosło setki ofiar wśród cywilów i żołnierzy. Dziesięć dni później ówczesny minister spraw wewnętrznych François Mitterrand zadeklarował w Algierze, że Francja nie wycofa się z Algierii, nie podejmie negocjacji z buntownikami, a jedyną odpowiedzią będzie wojna. Nastąpiło zaostrzenie napięć.
W marcu 1956 r. za zgodą francuskiego parlamentu rząd wysłał do Algierii armię. Nawet komuniści, którzy popierali wcześniej wyzwoleńcze ruchy algierskie, zgadzali się, aby dać armii specjalne uprawnienia, porównywalne dziś ze stanem wyjątkowym. O ile w Indochinach walczyli tylko zawodowi żołnierze, o tyle w Algierii zaangażowano do walki poborowych, przedłużając im z 18 do 27 miesięcy obowiązkową służbę wojskową. Mobilizacja młodych poborowych w znacznym stopniu przyczyniła się do zmiany nastawienia opinii publicznej. Coraz częściej żądano wycofania się Francji z Algierii. Prawie każda francuska rodzina miała w swoim gronie młodych żołnierzy wysłanych na wojnę. Nieznośne stało się dla nich marginalizowanie wydarzeń wojennych, które relacjonowała kontrolowana przez władzę prasa. Pacyfiści zatrzymywali pociągi pełne żołnierzy jadących do Marsylii. W 1959 r., w najgorętszym momencie konfliktu, w Algierii było 750 tys. francuskich żołnierzy. Nie wszyscy walczyli, część pracowała jako sanitariusze lub nauczyciele, ale wszyscy żyli w warunkach zagrażających życiu. Na marginesie – moja mama bardzo się bała, że mój starszy brat zostanie powołany do wojska (szczęśliwie tak się nie stało, skończył 20 lat trzy miesiące po zakończeniu wojny).
Po ośmiu latach wojny, kiedy przemoc i okrucieństwo dominowały po każdej stronie barykady, pogrążona w chaosie Algieria zaczęła liczyć swoje straty w ludziach, a Francja przychylać się do nieuchronnego rozwiązania konfliktu, jakim było odzyskanie niepodległości przez Algierię. Zresztą inne potęgi kolonialne borykały się w tamtym czasie z podobnymi problemami. Na arenie międzynarodowej nie rozumiano, dlaczego Francja, która razem z Beneluksem, Niemcami i Włochami zaczęła tworzyć „nową Europę”, kurczowo trzymała się Algierii. Jeszcze 4 czerwca 1958 r. generał de Gaulle jako nowy szef rządu obiecywał Francuzom z Algierii, że kraj ten zawsze będzie częścią Francji. Jakież było więc rozczarowanie, kiedy już jako prezydent Francji podpisał w marcu 1962 r. tzw. porozumienia z Evian, które definitywnie kończyły wojnę i otwierały drogę do niepodległości Algierii (oficjalne odzyskanie niepodległości nastąpiło niedługo później w wyniku referendum z 1 lipca 1962 r.). Dla Francuzów z Algierii porozumienia z Evian były katastrofalne. Tymczasowy rząd Republiki Algierii nie był w stanie powstrzymać aktów przemocy, do których dochodziło codziennie. Życie stało się tam bardzo niebezpieczne. Jak bardzo, niech świadczy powiedzenie z tamtego okresu: „wybór jest między walizką a trumną”. Po strzelaninie na ulicy Isly w Algierze 26 marca 1962 r., gdy żołnierze francuscy otworzyli ogień do tłumu; po masakrze w Oranie 5 lipca 1962 r., do której doszło zaledwie cztery dni po oficjalnym ogłoszeniu niepodległości, stało się jasne, że armia francuska nie chroni już swoich obywateli i wyjazd z Algierii do Francji jest jedynym wyjściem. Bilans strat wojennych był przerażający. Spośród setek tysięcy francuskich żołnierzy, który walczyli w Algierii, 30 tys. znalazło tam śmierć. Zginęło także 6 tys. francuskich cywilów. Po stronie algierskiej dane są jeszcze straszniejsze: zginęło co najmniej 400 tys. cywilów, w tym 60 tys. Algierczyków frankofilów, którzy zostali bezdusznie zabici przez partyzantów z ALN.
Francuzi wracają do metropolii
Poprosiłem o świadectwo z tamtych lat panią Gril, naszą sąsiadkę z klatki schodowej, dzisiaj już starszą panią. Pani Gril, wówczas nauczycielka, żyła wraz z mężem geometrą i małym dzieckiem w europejskiej dzielnicy Oranu. Mieszkał tam także jej brat, który w lipcu 1962 r. zaginął bez wieści, zostawiając młodą żonę, która czekała tam jeszcze dwa lata w nadziei, że wróci. Wsiadając w październiku 1962 r. na statek do Francji i opuszczając na zawsze Algierię, „ich kraj”, gdzie ich rodziny żyły od czterech pokoleń, państwo Gril czuli się wręcz jak uchodźcy. Kiedy statek przybił do brzegów Francji w okolicach Perpignan, czekało ich miłe zaskoczenie: całe ich mienie przesiedleńcze ocalało. Nie było to aż tak oczywiste, bo komunistyczni dokerzy z portów w Marsylii często wyrzucali do wody cały dobytek przybywających do ojczyzny rodaków. Partia komunistyczna we Francji miała wtedy ok. 20 proc. wyborców, ludzi, którzy uważali Francuzów z Algierii za wyzyskiwaczy biednych Arabów. Uważali, że wygnanie ich z Algierii było słuszne, a współczucie dla nich było im obce.