Tylko spektakularne katastrofy i wielkie porażki zapadają w ludzką pamięć. A gdzie miejsce dla mrówczej, żmudnej pracy nad kwadraturą koła i perpetuum mobile? Gdzie szacunek dla ogromnej energii zużytej do produkcji „pary w gwizdek"? Stąd ciche marzenie, by jakoś upamiętnić ten wielki jałowy wysiłek i stworzyć „Światowe Muzeum Dobrych Intencji".
Ponieważ artefaktów starczy, żeby wypełnić Watykan, British Museum i dwa Luwry, wyłania się trudny problem odpowiedniej siedziby. I chociaż kubatura skłania ku gmachowi ONZ w Nowym Jorku, to przez szacunek dla ciągłości tradycji stawiam na Hagę. Godny budynek stoi tam ponad stulecie, już poniekąd pełniąc funkcję muzeum, a zasiedziałe w nim instytucje mogłyby nadal robić wszystko jak dotąd, z tym samym efektem.
Budowla powstała, by uczcić dzieło konferencji haskich w 1899 r., skądinąd zrodzonych z inicjatywy Rosji – tradycyjnego orędownika pokoju... Pacyfistyczne wzmożenie spadło na Europę w czasach, gdy młody Churchill był zrozpaczony brakiem widoków na jakąkolwiek wojnę, potrzebną do zrobienia kariery. Mimo to władcy i premierzy nie mogli zasnąć, póki nie wypracowali cywilizowanych zasad... zabijania.
Ich trud nie poszedł na marne. Już 15 lat później wszystkie mocarstwa przestrzegały zakazu używania amunicji z gazem trującym – zwłaszcza że noblista Fritz Haber wdrożył swój system rażenia chlorem, odtąd więc truto się z czystym sumieniem i lege artis. Poza tym prawdziwe mocarstwa nie musiały się zbytnio krępować, gdyż Stany Zjednoczone nie podpisały konwencji, a Francja i Wielka Brytania wybrały z menu wedle upodobania.
By zwieńczyć dzieło, uchwalono budowę wielkiej Świątyni Pokoju, notabene za pieniądze Andrew Carnegie – skromnego zbawcy ludzkości i stalowo-węglowego magnata. Kosztowne gmaszysko wyznaczono na Stały Trybunał Rozjemczy, który rozstrzygnie roszczenia i pretensje między państwami. Na przykład Rzesza mogła zapytać, czy ma prawo zostać światowym mocarstwem z dostępem do Atlantyku albo czy może budować Mitteleuropę na ziemiach zabranych Rosji, a sprawę rozstrzygnąłby niezależny sąd arbitrażowy. Cóż mogło zawieść w tym planie?