Zofia Mrozowska. Przejmująco powściągliwa władczyni sceny

Zofia Mrozowska była wybitną aktorką teatralną. Jej przenikliwe spojrzenie, milczenie czy zawieszony gest wyrażały więcej niż tysiąc słów. I choć wystąpiła w wielu filmach, to jej żywiołem była scena.

Aktualizacja: 26.08.2021 17:51 Publikacja: 26.08.2021 16:04

Zofia Mrozowska jako Elektra w „Muchach” Sartre’a. Teatr Narodowy, lipiec 1957 r.

Zofia Mrozowska jako Elektra w „Muchach” Sartre’a. Teatr Narodowy, lipiec 1957 r.

Foto: NAC

W sierpniu ub. roku na kanale TVP Kultura obejrzałam powtórkę „Upiora w kuchni"

– jednego ze spektakli Teatru Sensacji z 1976 r. Tytułową rolę zagrała w nim Zofia Mrozowska. Sierpień jest miesiącem ściśle związanym z Mrozowską, rodowitą warszawianką. Przyszła wybitna aktorka urodziła się bowiem 24 sierpnia 1922 r., zmarła zaś niespełna 61 lat później – 19 sierpnia 1983 r. Przeżyła okupację stolicy i powstanie warszawskie.

W 1946 r. w swoim filmowym debiucie zagrała żydowską śpiewaczkę uliczną. To był zaledwie epizod w „Zakazanych piosenkach", ale wykonanie przez Mrozowską utworu „Warszawo ma" do dziś wyciska łzy, gdy słyszymy: „Warszawo ma, o Warszawo ma/ Wciąż płaczę, gdy ciebie zobaczę/ Warszawo, Warszawo ma!/ Tam w getcie głód i nędza, i chłód,/ I gorsza od głodu, od chłodu/ Tęsknota, Warszawo ma!...". W tej krótkiej scenie Mrozowska potrafiła przekazać dramat wszystkich Żydów – i tych głodzonych i zabijanych w gettach, i tych mordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych. Uczyniła to minimalistycznymi środkami wyrazu – bez zbędnych gestów. To jej oczy krzyczały z rozpaczy.

Milczenie Elektry

Była introwertyczką, która jako dziecko unikała kontaktu z ludźmi, a wolny czas najchętniej spędzała z książką w ręku. Będąc nastolatką, marzyła, by w przyszłości zostać... zakonnicą lub nauczycielką. W czasie okupacji uczęszczała jednak na tajne komplety Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Na scenie debiutowała już w marcu 1945 r. – rolą Maryny w pierwszej powojennej inscenizacji „Wesela" Stanisława Wyspiańskiego (reż. Jacek Woszczerowicz, Teatr Wojska Polskiego w Łodzi). W Łodzi miała szczęście do najlepszych reżyserów teatralnych. Juliusz Osterwa uczynił z niej Stellę w „Fantazym" Juliusza Słowackiego, Erwin Axer – Laurę w „Szklanej menażerii" Tennessee Williamsa, a Edmund Wierciński – tytułową Elektrę (córkę Agamemnona, która dokonuje zemsty na zabójcach ojca – zdradzieckiej matce i jej kochanku) ze sztuki Jeana Giraudoux. „Znakomite przedstawienie odwołujące się do idei prawdy i sprawiedliwości kojarzono z klęską powstania warszawskiego. Zostało ono zdjęte z afisza przez ówczesne władze, a Scena Poetycka zamknięta" (za: Zofia Szczygielska, Encyklopediateatru.pl). Mimo to spektakl okazał się artystycznym wydarzeniem 1946 r., a Mrozowska z postacią Elektry związała swój los – w kolejnych latach zagrała ją jeszcze dwukrotnie.

Na łódzkiej scenie pozostała do roku 1948, kiedy to wraz z zespołem wróciła do Warszawy, aby współtworzyć Teatr Współczesny, którym kierował Erwin Axer. Pozostawała w związku z Axerem – wszak nieoficjalnie, bo reżyser był żonaty. Miała z nim syna, Andrzeja, późniejszego socjologa i szefa zakładu psychiatrycznego Columbia Care Services w Portland. Axer dostrzegł w Mrozowskiej nieprzebrane pokłady tragizmu, które aktorka umiejętnie dozowała w kolejnych rolach. „Postaci z dramatów klasycznych grała bez koturnu, nasycała je współczesnością, natomiast role ze sztuk współczesnych często »podnosiła«, sprawiała, że nabierały one prawdziwie dramatycznych rysów. Miała świetny warsztat, mistrzowsko panowała nad słowem, a jednocześnie prawie nikt tak jak ona nie operował scenicznym milczeniem. Aktorka zawsze dokonywała poważnej analizy psychologicznej postaci, ale jej role miały także charakter intelektualny, czasami jakby wyciszony i kameralny, a jednak głęboko przejmujący, prawdziwie dramatyczny czy tragiczny, często zabarwiony liryzmem" – pisała w 2007 r. Monika Mokrzycka-Pokora na stronie Culture.pl, na dowód przytaczając m.in. słowa Leonii Jabłonkówny („Teatr", 6/1961): „To jej poetycka intuicja, dar poetyckiego ucieleśnienia (...) to wyczucie tworzywa poetyckiego, autonomicznej funkcji jego elementów: rodzaj słuchu absolutnego w zakresie rytmu, prozodii, pauzy. To także zdolność wydobywania owego »drugiego dna«, utajonego pod warstwą znaczeniową i czysto logiczną poetyckich skojarzeń, ukazywanie rzeczy i zdarzeń w nowych, nieprzeczuwanych perspektywach".

Gra o tron

Jak mało kto umiała wyrazić królewską godność, przenikliwą inteligencję, namiętność. W ten sposób budowała swoje kolejne postaci w spektaklach przygotowywanych przez Axera, m.in. ponownie Elektrę, tym razem jednak w sztuce „Muchy" Jeana-Paula Sartre'a, czy też tytułowe role w „Ifigenii w Taurydzie" Johanna Wolfganga Goethego i „Marii Stuart" Fryderyka Schillera. Jak podkreśla Zofia Szczygielska na stronie Encyklopediateatru.pl, „Jej Ifigenię uznano za jedno z najcenniejszych osiągnięć sztuki aktorskiej powojennego teatru w Polsce", a o walorach jej gry w sztuce Schillera pisał m.in. Andrzej Wirth na łamach „Nowej Kultury" (8/1961): „Mrozowska fascynuje (...), jej gesty poddane są nadrzędnej zasadzie stylu. Nie ma tu nic przypadkowego, nic nie wynika z temperamentu, wszystko z owej zasady. (...) A więc idealne wyczucie i poddanie się dyscyplinie formy". Z kolei jej Marię Stuart doceniła m.in. Leonia Jabłonkówna („Teatr", 14/1969): „Mrozowska wspaniale milczy. W błyskawicznie krótkich, ćwierćsekundowych pauzach poprzedzających jej każdorazową ripostę na gwałtownie atakującego ją partnera – ujawnia się nam cały złożony proces psychiczny, burza namiętności, buntu, nienawiści".

Wszystkie teatry miały i mają swoje gwiazdy. I tak jak niekwestionowaną królową Teatru Polskiego w Warszawie była Nina Andrycz, tak Zofia Mrozowska dzierżyła berło we Współczesnym. Można by pomyśleć, że Axer promował Mrozowską z powodów osobistych. Ale jej talent dostrzegli i docenili także inni reżyserzy, a publiczność wręcz ją uwielbiała – czego dowodem były liczne nagrody, np. przez niemal całe lata 60. zdobywała Srebrną Maskę dla najpopularniejszej aktorki w plebiscycie „Expressu Wieczornego". Krytycy teatralni również często pisali o Mrozowskiej w samych superlatywach. A miano „królowej sceny" nie tylko oddawało jej umiejętności, ale też nawiązywało do repertuaru, w jakim występowała.

Krzysztof Zalewski na łamach „Teatru" (11/2006) pisał o Mrozowskiej, że to aktorka „uzyskująca na scenie, gdy było trzeba, niezwykłą siłę władztwa, prześwietlona ciemnym światłem tragizmu, wyrastająca istnieniem ponad trywialną zwyczajność codzienności". Po premierze „Trzech sióstr" Antoniego Czechowa (1963 r., reż. Erwin Axer, Teatr Współczesny), gdzie zagrała „gniewną indywidualistkę Maszę", Eleonora Stróżecka odnotowała „kontrast między kruchą sylwetką a energią i siłą jej buntu; gorzka maska, skąpe, ostre ruchy upodobniają ją do postaci niedostosowanych w sztukach współczesnych" („Teatr", 9/1963).

Warto jeszcze podkreślić, że aktywność zawodowa Zofii Mrozowskiej nie ograniczała się jedynie do grania: od 1965 r. wykładała w stołecznej PWST, a w latach 1969–1971 była dziekanem Wydziału Aktorskiego tej uczelni.

W oku kamery

Jak już wspomniałam, Zofia Mrozowska swą przygodę z filmem rozpoczęła od roli w „Zakazanych piosenkach". W kolejnych latach wystąpiła w kilkudziesięciu filmach, serialach i spektaklach telewizyjnych (pełna lista dostępna na stronie Encyklopediateatru.pl). Zwłaszcza w latach 60. i 70. często występowała w Teatrze Telewizji. Na małym ekranie widzowie mogli ją podziwiać m.in. jako Antygonę na podstawie sztuki Jeana Anouilha, Andromachę w tragedii Eurypidesa, Kasandrę w „Odprawie posłów greckich" Kochanowskiego czy Królową Gertrudę w „Hamlecie" Szekspira. Wydarzeniem okazała się adaptacja sztuki Eugene'a O'Neilla „Żałoba przystoi Elektrze" (1965 r., reż. Jerzy Antczak). Ale z postacią Elektry Mrozowska żegnała się rolą jej matki, zdradzieckiej Klitajmestry – w spektaklu wyreżyserowanym przez René Ludwika w 1972 r. tytułową Elektrę (wg Giraudoux) zagrała Stanisława Celińska.

Z Teatrem Telewizji Mrozowska pożegnała się sztuką, którą... wyreżyserowała. „Fircyk w zalotach" Franciszka Zabłockiego został pokazany w TV 25 czerwca 1979 r., a w spektaklu wystąpili m.in. Jan Englert, Marta Lipińska, Joanna Szczepkowska i Damian Damięcki.

Zofia Mrozowska była jednak przede wszystkim aktorką. Krystyna Duniec w tekście „Jak środę popielcową pogodzić ze schadzką" (Encyklopediateatru.pl) tak to ujęła: „[Mrozowska] unikała patosu, odrzucała w rolach klasycznych wszelką koturnowość, zastępując ją intelektualną dociekliwością. Zamyśleniem, spojrzeniem rzucanym spod przymkniętych powiek, perfekcyjną modulacją głosu, cieniem uśmiechu w kąciku ust wydobywała ze swoich bohaterek głębię, niejednoznaczność, tajemniczość. (...) Krytycy nie mieli wątpliwości, że jej bohaterki nawet środę popielcową potrafią pogodzić ze schadzką. Grała kobiety bezradne i niespełnione, których wewnętrzna mądrość nie chroni przed klęską. Kobiety organicznie niezdolne do okazywania emocji, chociaż tego właśnie chciałyby najbardziej".

W sierpniu ub. roku na kanale TVP Kultura obejrzałam powtórkę „Upiora w kuchni"

– jednego ze spektakli Teatru Sensacji z 1976 r. Tytułową rolę zagrała w nim Zofia Mrozowska. Sierpień jest miesiącem ściśle związanym z Mrozowską, rodowitą warszawianką. Przyszła wybitna aktorka urodziła się bowiem 24 sierpnia 1922 r., zmarła zaś niespełna 61 lat później – 19 sierpnia 1983 r. Przeżyła okupację stolicy i powstanie warszawskie.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO