Detektywi i technicy laboratoriów przestępczych wznowili poszukiwania w domu Gacy'ego. A on zaczynał się łamać. W końcu wyznał, że zabił kogoś, ale tylko w obronie własnej. Twierdził, że był przerażony i pogrzebał ciało pod garażem. Powiedział policji, gdzie mogą je znaleźć. Funkcjonariusze oznaczyli miejsce, ale nie zaczęli natychmiast kopać. Postanowili najpierw przeszukiwać okolice grobu. Minutę po rozpoczęciu kopania odkryli pozostałości pierwszego trupa.
W piątek 22 grudnia 1978 r. detektywi powiadomili Johna, że technicy kopią już pod jego domem. Wtedy się załamał. Przyznał, że zabił co najmniej 30 osób, a większość ich szczątków pochował pod domem. Pierwszego morderstwa dokonał w styczniu 1972 r., a drugiego dokładnie dwa lata później – około półtora roku po ślubie.
Wabił ofiary w podobny sposób – spotkanym na drodze lub przystankach młodym chłopcom proponował podwiezienie. Miał miłą fizjonomię, wzbudzał zaufanie, a jego samochód „ucharakteryzowany" był na policyjny. W aucie usypiał chłopców chloroformem i zawoził do domu. Tam torturował swoje ofiary i brutalnie gwałcił. Uwielbiał pokazywać im sztuczki: zakuwał od tyłu w parę odpowiednio skonstruowanych kajdanek, z których można się było łatwo wyzwolić. Potem zamieniał kajdanki na prawdziwe. „A gdzie sztuczka?" – pytały ofiary. „Polega na tym, że trzeba mieć klucz" – śmiał się Gacy.
Gdy już wystarczająco długo „zabawił się" ze swoją ofiarą, przychodziła kolej na „sztuczkę z liną". Zakładał chłopcu pętlę na szyję i tak długo kręcił włożonym w nią patykiem, aż uwięziony umierał. Ofiary dusił też własnymi rękoma, skarpetkami, papierowymi ręcznikami. Czasami przez wiele dni trzymał zwłoki pod łóżkiem i wieczorami je kaleczył.
Sąsiedzi byli przerażeni, a policja nadal przeszukiwała nieruchomość. Ciała znajdowano w różnych miejscach. Nie wszyscy chłopcy zostali pochowani na posesji Gacy'ego. Później zaczął wrzucać ofiary do rzeki.
Choć liczba znalezionych ofiar wzrosła do 32, nadal brakowało zwłok Roberta Piesta. Jego szczątki zostały odkryte w rzece Illinois dopiero w kwietniu 1979 r. Autopsja wykazała, że Robert został uduszony ręcznikami papierowymi, które Gacy wpychał mu do gardła.
Koniec drogi
Proces Johna Gacy'ego rozpoczął się 6 lutego 1980 r. w hrabstwie Cook w Chicago. Oskarżenie twierdziło, że działania mordercy były starannie zaplanowane, racjonalne i przemyślane. Obrona malowała obraz szalonego i niezdolnego do kontrolowania swoich działań człowieka. Matka zeznawała, że jej mąż często bił Johna skórzanym paskiem. Jego siostra opowiadała o tym, jak Gacy był wielokrotnie napastowany przez swojego ojca. Inni, którzy zeznawali w obronie mordercy, powiedzieli, że John był dobrym i szczodrym człowiekiem, który pomagał potrzebującym, zawsze miał uśmiech na twarzy i życzliwe słowa dla każdego. Lillie Grexa twierdziła, że był cudownym sąsiadem. Powiedziała jednak coś, co okazało się szkodliwe dla przyjaciela. Nie chciała użyć słowa „szalony", a zamiast tego stwierdziła, że uważa go za „genialnego człowieka" – to oświadczenie było sprzeczne z linią obrony, że Gacy był szalony i pozbawiony samokontroli.
Psycholog Thomas Eliseo, który przeprowadził wywiad z oskarżonym przed procesem, stwierdził, że Gacy jest bardzo inteligentny, ale prawdopodobnie cierpi na schizofrenię. Inni eksperci wygłosili podobne opinie, dokładając do schizofrenii zaburzenia osobowości i zachowanie aspołeczne. Twierdzili nawet, że problemy psychiczne Gacy'ego uniemożliwiają mu zrozumienie skali przestępstw, jakich się dopuścił. Jednak werdykt brzmiał: „winny". Gacy został skazany na karę śmierci za zamordowanie 33 młodych mężczyzn; przypuszczano, że ofiar mogło być więcej. Śmiertelny zastrzyk Gacy otrzymał 14 lat później, 9 maja 1994 r.
Gdy przesłuchiwano jednego z koronnych świadków Jeffa Rignalla, który przeżył tortury w domu Gacy'ego, młody mężczyzna w pewnej chwili zaczął płakać i wymiotować – tak silne były wspomnienia makabrycznych zdarzeń. Gacy tymczasem wszystko to obserwował z beznamiętnym lekceważeniem. Nie widać było po nim większych emocji, nawet gdy usłyszał wielokrotny wyrok kary śmierci. Przed egzekucją nie okazał cienia skruchy, a prowadzącemu go strażnikowi oświadczył, że „może go pocałować w d...".
Wiosną 1979 r. dom mordercy przy 8213 West Summerdale został zniszczony. Pozostała pusta parcela. Wszystkie ślady domu, nawet podjazd i miejsce do grillowania, zostały wywiezione, ale wciąż pojawiali się ciekawscy turyści. Nawet po półtora roku ziemia pozostawała dziwnie jałowa. Na tyłach parceli, gdzie stał dom i gdzie były pochowane zwłoki, ziemia nie rodziła ani źdźbła trawy. W końcu sprzedano działkę i wybudowano tam nowy dom. Właściciele nawet próbowali zmienić adres, tak, aby piętno morderstw zostało usunięte. Po zakończeniu budowy trawa zaczęła wreszcie rosnąć. Koszmar, jak się wydawało, został w końcu pogrzebany.