W tej niekomunistycznej Radzie Ministrów do PZPR należało 44 sekretarzy i podsekretarzy stanu, do PSL Odrodzenie (było takie, było) – ośmiu, do SD – trzech. Bezpartyjnych było 31.
Z gratulacjami dla szefa rządu otwierającego nową epokę pospieszył między innymi Edward Gierek, podkreślając swą radość z wyboru premiera katolika. Po roku, gdy owemu premierowi zamarzyło się zostać prezydentem, na wszelki wypadek postarał się o biskupie świadectwo, że ród jego do Kościoła rzymskokatolickiego przynależy najmarniej od czasów renesansu. Co nie przeszkodziło innemu biskupowi zaapelować: „Niech Żyd głosuje na Żyda, a Polak na Polaka”.
Na razie jednak premier został zaprzysiężony, przy czym ze wzruszenia o mało się nie obalił. Doszedł jednak do siebie i z trybuny na Wspólnej robił „zajączki”, na co radośnie, tym samym znakiem palców złożonych w literę „V”, odpowiadała mu poselska większość z legitymacjami PZPR i jej byłych sojuszników w kieszeni. Wszystkie te, nomen omen, premierowe zawirowania nie zdziwiły jedynie Stefana Kisielewskiego, który, odwołując się do przeszłości, twierdził, że Tadeusz Mazowiecki „zawsze wierzgał, jak przeciwko socjalizmowi coś się mówiło”.
Podtrzymaniu socjalizmu posłużyło szczególnie wybranie na prezydenta – zgodnie z doktryną najwyższego autorytetu moralnego i politycznego geniusza w jednej osobie – generała Wojciecha Jaruzelskiego. Z tego faktu Edward Gierek ucieszył się już mniej, gdyż to Jaruzelski internował go 13 grudnia 1981 roku, co samo w sobie było wprawdzie w nowej Polsce powodem do chwały, niemniej popularny „Sztygar” na karierę w „Solidarności” nie mógł liczyć. I dlatego o generale wyrażał się niepochlebnie, choć w jego oczach na korzyść Jaruzelskiego powinna przemawiać edukacja, jaką ten odebrał w kolegium księży marianów na warszawskich Bielanach.
W każdym razie władzę, w tym czasie rozpiętym między PRL a Rzeczpospolitą Polską (która formalnie powstała 29 grudnia 1989 roku, zatem po słynnych czerwcowych wyborach jeszcze przez pół roku żyliśmy w Peerelu) mieliśmy pochodzącą od Boga. Niemniej na nabożeństwie w katedrze warszawskiej w odzyskane państwowe święto 3 Maja w 1990 roku premier klęczał, a prezydent, mimo piątki z religii na szkolnej cenzurce, stał. Naród zaś czekał przed zamkniętymi drzwiami świątyni, do której go nie wpuszczono, by nie przeszkodził swoim (?) wybrańcom w kontemplacji.