Miałem wtedy 17 lat. Z ulotek dowiedziałem się, że 20 marca o godzinie 18 na placu Kazimierza przed pomnikiem Mickiewicza będzie manifestacja młodzieży. Byłem tam od początku. Ludzi zebrało się tak dużo, że nie mogłem przecisnąć się pod sam pomnik. Delegacja młodzieży złożyła tam kwiaty. Oczy twórcy „Dziadów” ktoś przewiązał opaską. Komentowano: niech lepiej wieszcz nie widzi, co wyprawia władza. Nastroje były bardzo bojowe. Dużą grupą ruszyliśmy spod pomnika w kierunku budynku komitetu powiatowego PZPR. Mieliśmy w rękach zwinięte gazety. Skandowaliśmy: „Prasa kłamie!” i „Wiesław kłamie!”. W kierunku mundurowych wołaliśmy „Precz z milicją!”. Przed komitetem spaliliśmy gazety. Milicja wzywała do rozejścia się, ale nikt się tym nie przejmował. Potem pochód ruszył pod Dom Studenta. Nawoływaliśmy jego mieszkańców, aby poszli z nami. Ale nikt do nas nie dołączył. Nagle na budynek ten poleciały kamienie, rozbite zostały szyby. Myślę, że to była robota prowokatorów. Milicjanci zablokowali ulice w centrum Tarnowa, puszczali gazy łzawiące. Ale wciąż pojawiały się 200 – 300-osobowe grupy demonstrantów.
Gdy po manifestacji wracaliśmy z kolegą do domu, na ul. Wałowej zobaczyliśmy radiowóz. Szybko ukryliśmy się w bramie. Ale wywlekli nas stamtąd ormowcy. Kilka razy dostałem w twarz, rozbili mi wargę, zaprowadzili do komitetu partii. Tam milicjanci niesamowicie nas bili pałami i kopali. Oberwałem też w suce, gdy wieźli mnie na komendę. W areszcie przy ul. Bandrowskiego przesiedziałem 48 godzin. Nie uczestniczyłem więc następnego dnia w kolejnej manifestacji spacyfikowanej brutalnie przez milicję.
Te marcowe wydarzenia zakończyły się dla mnie wyrzuceniem ze szkoły zawodowej w Zakładach Mechanicznych, gdzie uczyłem się i pracowałem. Dopiero w maju pozwolili mi wrócić, ale w zakładach skierowany zostałem do najcięższego i najbardziej niebezpiecznego wydziału, gdzie często dochodziło do wypadków.