„10 lutego 1915 wymarsz do Łosia. (...) Łoś (powinno być Łosie - P.Sz.) był dużą wsią. Mieszkało tam sporo Żydów, głównie handlarzy. Można było kupić pomarańcze, figi i pieczywo, które siłą rzeczy musiały być w tamtych czasach drogie. Pomarańcza kosztowała 20 halerzy. W Łosiu ulokowano także dowództwo dywizji i szpital. Dowódca naszych taborów Duschka z Gradlitz zachorował, także Lahr, ordonans z 2. batalionu. Obaj zmarli w szpitalu. Podobno zarazili się tyfusem.

Ponieważ w Łosiu był kościół, nasz kapelan odprawił tam mszę świętą. Także kapelan z 8. Pułku Landwehry celebrował mszę w tym w kościele. Uczestniczyłem w obu nabożeństwach. Kościół był grecko-unicki, ponieważ do tego wyznania należała ludność (...) Pokryte blachą wieże kościelne były tak podziurawione niezliczoną liczbą szrapneli, że miejscami wyglądały jak sito. (...) Droga do stacjonującego w Woli pierwszego batalionu wiodła przez pewien czas wzdłuż rzeki i szła stromo pod górę. Na wzgórzu leżał folwark. Stamtąd roztaczał się piękny widok na dolinę rzeki aż po Uście Ruskie.

Tutejsze góry były poprzecinane raz wąskimi, raz szerokimi dolinami. W pobliżu Łosia dolina była szczególnie wąska. Skalne ściany tak bardzo zbliżały się do siebie, że wyglądały jak wąwóz. (...)Ponieważ w Łosiu nie ma żadnego mostu przez rzekę, wozy i jeźdźcy musieli przeprawiać się brodem, jeśli nie chcieli skorzystać z drogi przez most położony dalej na południe. Konie z wozami miały olbrzymie problemy w przeprawie przez rwący nurt. Sam widziałem, jak koń zrzucił jeźdźca i ten miał przymusową kąpiel w zimnej wodzie”.