Leszek Mądzik, scenograf, reżyser
Mój asystent dobierał tam miecze odpowiedniej długości, kształtu i kolorystyki. Przywiezione zostały z Gwinei Bissau do Lizbony, żeby bohaterowie „Makbeta” mogli nimi odbywać pojedynki wprowadzone przez Szekspira do tragedii. Pamiętam, że początkowo aktorzy byli dosyć bezradni wobec ciężaru mieczy. W Lizbonie zapewniliśmy im najbardziej znanego fechmistrza, konsultanta scen walk międzynarodowej stawki aktorów w wielu znanych filmach. Broń sieczna zawsze lepiej oddziałuje na wyobraźnię widza, jeśli walczący są słabo przyodziani, nieomal nadzy. Kontrast odsłoniętych ciał z metalowymi ostrzami budzi zawsze większy dreszcz emocji, co w swoich pantomimach świetnie wykorzystywał Henryk Tomaszewski. W Lizbonie zespół czarnoskórych aktorów niezależnie od prób pobierał wieczorem lekcje fechtunku, żeby trzymane przez nich miecze przez odpowiedni obrót ciała trafiały na siebie, a nie na ciało partnera. Podczas pierwszych starć niepokoiliśmy się, czy walczący w przedstawieniu Murzyni nie wyrządzą sobie krzywdy. Po kilku dniach ćwiczeń mogli sobie zawierzyć. Groza tego oręża wybrzmiewała też swoistą muzyką metalicznych uderzeń. Niepokój wzmagała skromność kostiumów. To niezwykle silny środek ekspresji. Najtrudniejszy do opanowania był gwałtowny ruch chowania ostrza w pochwę. Niestety, w pierwszej fazie prób nie obeszło się bez nacięć na skórze, a nawet drobnych zranień. Aktorzy nosili broń na skórzanych pasach nieomal przy ciele. Te niepokojące przypadki oddalały nas od artystycznej wymowy, a powodowały skupienie na medycznej. Ale i nad tym udało się zapanować.Na scenie dominowała charakterystyczna forma prymitywnych mieczy środkowej Afryki, o szerokich ostrzach, z kształtu przypominających maczety. Element broni w naszych zabiegach inscenizacyjnych był niezmiernie ważny. Koncentrowaliśmy się na tym, żeby światło reflektora oddawało pobłysk tej broni, jej łuskowatą fakturę. To było najistotniejsze. Reszta była już w rękach osób bezpośrednio ścierających się ze sobą.