Nie zdążył z interwencją w sprawie ojca Basi, a swego szwagra Wacława Policewicza, którego Sowieci zdążyli już, via lubelski Zamek, wywieźć do Kazachstanu. Wacław był znaną postacią w PPS, jednym z organizatorów powstania na Pradze (było takie!). I za to ostatnie znalazł się na listach, z którymi Sowieci po zajęciu Pragi chodzili od domu do domu. Z Kraju Rad wrócił po trzech latach, w fatalnym stanie i nie bardzo się nacieszył poniemieckim gospodarstwem, nad Wisłą pod Warszawą, które w międzyczasie Stefan załatwił – „z reformy” – swojej siostrze. Imponować mógł tam sad założony przez przywiezionego „demokratką” przez wuja obiecującego ogrodnika Szczepana Pieniążka.
Wuj Stefan miał powody, by pomagać rodzinie. Wykształcenie zawdzięczał starszej siostrze, która wprawdzie była niepocieszona, że brat nie został księdzem i mimo przyjętych święceń kapłańskich wybrał świecką drogę kariery. Ale Fela – Matuszewska z domu – i tak dumna była ze Stefana „po Sorbonie”, co akcentowała z satysfakcją. Że również po kursach Kominternu w Moskwie – nie mówiła, bo i nie wiedziała o tym.
Wacław Policewicz po powrocie z trzyletnich „wakacji” w Kazachstanie zmienił się nie tylko fizycznie. Wykluczył także ze swego słownictwa „socjalizm”. A partia, z którą związany był od początku lat 30., nie była już jego partią. I nie jego jednego; w czasie weryfikacji w 1948 roku – przed zjazdem zjednoczeniowym – usunięto z PPS do 200 tysięcy członków.
Socjalizm w sercu i na ustach wciąż miał za to Andrzej Puliński. Podziału na PPS-Wolność-Równość-Niepodległość i tzw. Odrodzoną PPS nie bardzo rozumiał, w 1944 roku miał 19 lat.
Po powstaniu z warszawskiej kamienicy, w której Pulińscy mieszkali, nie zostało nic. Toteż i on pospieszył do Lublina, tyle że z własnej woli.