Przeżyj to sam

Jolka, Jolka pamiętasz...” – pamiętam aż za dobrze. Do dzisiaj, gdy słyszę pierwsze takty tej piosenki, mam odruch wymiotny. Nie tylko dlatego, że katowano nią słuchaczy przez lata w nieludzki sposób. Przede wszystkim z tego powodu, że miała ona – niestety – niemało wspólnego z życiem, jakie prowadziłem w połowie lat 80.

Aktualizacja: 18.02.2008 22:05 Publikacja: 18.02.2008 00:05

Przeżyj to sam

Foto: Rzeczpospolita

Otóż kolega Jacek Czaplicki rozwodził się ze swą ślubną o tym właśnie imieniu i za każdym razem, kiedy wlał w siebie więcej niż pół litra życiodajnego płynu – czyli niemal codziennie – natychmiast włączał kasetę Budki Suflera i ronił łzy proporcjonalnie do natężenia ekspresji w głosie Felicjana Andrzejczaka.

Naturalnie nie mogłem zostawić kolegi samego w tak trudnej sytuacji życiowej, w związku z czym w jego mieszkaniu przy ulicy Patrice Lumumby (dziś Płockiej) bywałem równie często jak w domu, a na pewno częściej niż w pracy. Garsoniera „Czapli” miała wiele atutów, a najważniejszy ten, że meta była, jak w piosence, o dwa kroki stamtąd. Po wódeczkę chodziło się w kapciach, na półpiętro.

Na chleb – w bochenkach i w płynie – zarabiałem wtedy w tygodniku „Razem”, które biło rekordy nakładu z racji zamieszczanych w nim plakatów gwiazd rocka, fotografii roznegliżowanych panienek i kącika z poradami seksuologa. Czyli tego wszystkiego, co znajduje się dzisiaj w każdym piśmie dla młodzieży, powiedziałbym nawet, że teraz nie ma w nich nic innego. W PRL wszystkie te miazmaty zachodniej popkultury podlegały ścisłej reglamentacji i jako takie trafiały pod lupę Wydziału Prasy KC PZPR. Niekiedy dosłownie, gdy np. redaktor naczelny „Razem” po bliższym przyjrzeniu się planowanemu do druku plakatowi Madonny dyskwalifikował zdjęcie, na którym piosenkarka miała w uszach kolczyki w kształcie krzyża.

To był czas ekspansji rocka po polsku, zapoczątkowanej – przypomnę – jeszcze w końcówce Gierka przez Maanam i Korę, która „Boskim Buenos” rzuciła na kolana polską publiczność, niepomiernie zafascynowaną tym, co zobaczyła i usłyszała. Rockmani stali się z dnia na dzień idolami młodzieży, co oczywiście – ze względów tyleż idelogicznych, ile estetycznych – nie podobało się towarzyszom z Białego Domu, ale w stanie wojennym nie mieli już wyjścia. Byli pod ścianą. Starsze stażem gwiazdy estrady mniej lub bardziej otwarcie popierały bojkot telewizji przez aktorów i inne opozycyjne, oczywiście zawsze salonowe, działania. W każdym razie lukę trzeba było wypełnić i nagle muzycy rockowi, dotąd sekowani i skazani na katakumbową wręcz wegetację, zaproszeni zostali do studiów radiowych i telewizyjnych, wielkich sal koncertowych i na festiwale. Niektórym przewróciło się w głowach, bardziej odporni na stres zachowali zdrowy rozsądek. Pamiętam, jak Marek Piekarczyk (TSA) w Opolu, widząc wchodzącego do festiwalowego baru Zbigniewa Wodeckiego, zadumał się nad szklanką piwa, stawiając dramatyczne w swej szczerości pytanie: – Co ja tu przy takich artystach robię? Rockowy obszczymur z Bochni.

Jeździłem na rockowe spędy do Łodzi i Poznania, Gdańska i Krakowa, zaliczałem Jarociny. Robiłem wywiady z Ciechowskim, Dudkiem, Panasewiczem, Adamiakiem. Niekiedy wybuchały sensacje obyczajowo-polityczne, jak wtedy, gdy w Dzień Dziecka w 1986 roku Jan Borysewicz na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu pokazał ptaka. Tamtejszy Wojewódzki Zarząd ZSMP zwrócił się następnego dnia do ministra kultury i sztuki o rozwiązanie zespołu Lady Pank. Gest Borysewicza uwiecznił, na jego nieszczęście, fotoreporter, a gdy po zdjęcie dokumentujące to niebywałe wydarzenie udałem się do sąsiadującej z pałacykiem Branickich na Nowym Świecie, gdzie mieściła się redakcja, kamieniczki na Smolnej, w której gospodarowali młodzieżowi „federaści”, wręczył mi je, zachowując warunki tajności Krzysztof Janik, zapewne już wtedy przymierzający się do stanowiska ministra spraw wewnętrznych, które objął, jak pamiętamy, w rządzie Leszka Millera.

Tak to było: śmiesznie i strasznie. Strasznie w okolicach 3 maja, 31 sierpnia, 13 grudnia. I jakoś tak zawsze w Nowej Hucie. Pojechałem tam, w 1983 lub 1984 roku, by naocznie przekonać się, kto właściwie bije się na ulicach tego pierwszego w Polsce socjalistycznego miasta, z kim i po co. Zadanie wyglądało na debilne, bo bez delegacji służbowej można było w ciemno obstawiać, że milicjanci pałują młodzież, a ta w rewanżu obrzuca ich kamieniami. Prawda była jednak bardziej złożona. Na ulice Nowej Huty i jej blokowiska rozlały się mianowicie niesnaski między przedstawicielami młodzieżowych subkultur, jak to się uczenie nazywało. A mówiąc po polsku: punki napierdałały popersów i odwrotnie. Później sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała: fani Lady Pank bili fanów Republiki, „metalowcy” pogardzali jednymi i drugimi, doszlusowali „depeszowcy” niesłusznie utożsamiani z popersami.

Chłopczyna, który był jedną z ofiar tych nierzadko krwawych porachunków, a z którym rozmawiałem w Nowej Hucie, był przede wszystkim wystraszony. Zaliczył bęcki, raz i drugi, na blokach chodzić musiał kanałami, no, trafił do szkoły przetrwania. Porozmawiałem z nauczycielami w szkołach, ci – jak zwykle, nic nie słyszeli, nic nie rozumieli, za to przed oczami zawsze mieli – co zeznawali jak jeden mąż – dobro młodzieży. Posterczałem wieczorem pod jedną klatką, pod następną. Dołożyłem się do jednej alpagi, kupiłem jeszcze dwie. Mój reportaż z Nowej Huty był mniej więcej na tym poziomie co większość dzisiejszych tekstów o walkach kiboli z jednych klubów z ich śmiertelnymi wrogami z drugich. O dziwo, tamte nowohuckie zmagania z lat 80. z antagonizmami fanów Cracovii i Wisły wspólnego miały niewiele. Więcej ze znanymi mi z lat młodzieńczych przepychankami hipów z gitami, podówczas bardziej obrazowo zwanymi garami.

Kiedy od wypitej z rozwodzącym się „Czaplą” gorzały, od ganji przypalanej na rozmaitych „Rockowiskach” w trakcie dyskusji o wyższości jednej kapeli nad drugą mózg już mi się lasował – ze względów rodzinnych trafiłem na spotkanie jednej ze wspólnot katolickich, potem do grupy Ruchu Światło-Życie. Gdzieś przy Chłodnej poznałem ks. Stanisława Małkowskiego. Co tu więcej mówić.

Zetknąłem się z inną młodzieżą. Tą spod znaku księdza Franciszka Blachnickiego (w sprawie jego śmierci śledztwo prowadził katowicki Oddział Instytutu Pamięci Narodowej), na którego parol zagiął Urban. Nikogo ci młodzi ludzie nie bili, czasem – acz rzadko – biła ich milicja. Jeździli w góry, żeby być bliżej Boga, dużo śpiewali. Nie, „Przeżyj to sam” nie śpiewali. Oni to przeżywali naprawdę i nikt ich do tego nie musiał namawiać.

„Czapla” się rozwiódł, „Razem” po 1989 roku na krótko przejęła Konfederacja Polski Niepodległej i szybko doprowadziła do upadku (po latach pojawił się magazyn o tym samym tytule, odwołujący się nawet do tamtego tygodnika), Lady Pank gra, jakby się nic nie zdarzyło, i wciąż jest na fali, Grzegorza Ciechowskiego nie sposób zapomnieć, a młodzi ludzie – jak wtedy – chodzą w góry i szukają w nich Boga, bo tam jest na wyciągnięcie ręki. A ja piszę te „Znaki czasu” układające się w jeszcze jeden peerelczyka portret własny.

Otóż kolega Jacek Czaplicki rozwodził się ze swą ślubną o tym właśnie imieniu i za każdym razem, kiedy wlał w siebie więcej niż pół litra życiodajnego płynu – czyli niemal codziennie – natychmiast włączał kasetę Budki Suflera i ronił łzy proporcjonalnie do natężenia ekspresji w głosie Felicjana Andrzejczaka.

Naturalnie nie mogłem zostawić kolegi samego w tak trudnej sytuacji życiowej, w związku z czym w jego mieszkaniu przy ulicy Patrice Lumumby (dziś Płockiej) bywałem równie często jak w domu, a na pewno częściej niż w pracy. Garsoniera „Czapli” miała wiele atutów, a najważniejszy ten, że meta była, jak w piosence, o dwa kroki stamtąd. Po wódeczkę chodziło się w kapciach, na półpiętro.

Pozostało 89% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem