System komunistyczny oszukiwał tych ludzi we wszystkich małych i dużych sprawach, co oznaczało, że muszą nauczyć bronić się przed tym sami. Wolne Związki Zawodowe powstały właśnie po to, aby robotnicy nauczyli się, jak postępować w sytuacjach konfliktowych w swoich zakładach pracy. Ten cel WZZ udało się w bardzo dużym stopniu zrealizować. Wiele zakładów i wydziałów odnosiło wtedy w sporach z dyrekcją zauważalne sukcesy. Przełomowym wydarzeniem było na przykład to, że naszym kolegom ze Stoczni Gdańskiej udało się namówić cały wydział do odmowy pracy w nadgodzinach. A praca w nadgodzinach była w interesie majstra, kierownika i przede wszystkim dyrektora, bo wiadomo było, że wykonanie planu bez nadgodzin jest niemożliwe.
Ludzie, którzy organizowali WZZ, odegrali później ogromną rolę podczas strajków sierpniowych i byli bardzo aktywni, kiedy powstawał NSZZ „Solidarność”. To nie było ukartowane, jak się nieraz mówi. Po prostu my mieliśmy omówione już dawno sprawy Polski, jej interesy i przewidywaliśmy strajk. Dlatego, kiedy doszło do wyborów prezydium, to najwięcej i najciekawiej mówili członkowie WZZ. Nic dziwnego, że to oni zostali wybrani. Od powstania NSZZ „Solidarność” pole naszej działalności się rozszerzyło. Wiele się też zmieniło.
Na przykład nie traciliśmy już czasu na zachowywanie reguł bezpieczeństwa. W czasach WZZ najbardziej odważne zebrania liczyły 40 osób. Normalnie spotykaliśmy się ze względów bezpieczeństwa w grupach 5-, 6-osobowych. Pamiętam sytuację, kiedy Lech Kaczyński przekradał się krzakami na spotkanie z kilkuosobową grupą robotników, żeby ich nauczyć korzystania z prawa pracy. We wrześniu 1980 roku spotykaliśmy się już w halach fabrycznych, gdzie gromadziło się po kilkaset osób. A bywało, że można nawet było nas liczyć w tysiącach.
Nie zmieniliśmy jednak z tego powodu poglądów. To, co zawsze mówiliśmy członkom WZZ, mówiliśmy również później do większej grupy osób. Po prostu nasza wcześniejsza działalność nabrała większego rozmachu.
[i]not. maty[/i]