W drugiej połowie lat 60. XX wieku komunistyczna Moskwa uznała, że skoro nie może pokonać USA i Izraela w otwartym konflikcie militarnym, zwycięstwo nad „syjonistycznym imperializmem" osiągnie za pomocą terroru. Tak rodził się islamistyczny radykalizm należący do największych wyzwań bezpieczeństwa współczesności. Obecnie zdecydowana większość państw, w tym również Polska, uznaje islamski fundamentalizm i jego owoc – terroryzm – za jedno z głównych niebezpieczeństw światowego pokoju. Brak jednak zgodności co do gatunku bakterii, która wywołała globalną zarazę. Rosja wskazuje na USA: jej zdaniem amerykańskie ataki na Afganistan, Irak i Libię zachwiały umiarkowanym islamem. Sama zapomina, że to Związek Radziecki pierwszy dokonał inwazji na Kabul, radykalizując globalną społeczność muzułmańską. Korzeni współczesnego terroryzmu należy więc szukać po sowieckiej stronie żelaznej kurtyny rozdzielającej świat w epoce zimnej wojny. Co więcej, w rozbudzeniu demona nienawiści brała udział większość służb specjalnych bloku komunistycznego.
Bliskowschodnia menzurka
W czerwcu 1967 r. doszło do bodaj największego upokorzenia ZSRR na światowej arenie. Zacznijmy od wyjaśnienia, że tzw. wojna sześciodniowa była typowym konfliktem „delegowanym" przez Moskwę na arabskich sojuszników. Od lat 50. XX w. ZSRR wspierał Egipt i Syrię, a szerzej świat arabski, w militarnym konflikcie z Izraelem. Takim sposobem Kreml chciał przekształcić Bliski Wschód we własną strefę wpływów. Oczywiście, geopolityczna strategia Moskwy była tylko fragmentem globalnej konfrontacji z USA. Przez ponad dziesięć lat sowieccy instruktorzy szkolili armie arabskich sojuszników, dostarczając zarazem nowoczesne uzbrojenie. W 1967 r. Moskwa była tak pewna ich militarnego zwycięstwa, że wręcz parła do wojny. Bardzo prawdopodobna jest wersja, która mówi, że to ZSRR sprowokował arabsko-izraelską eskalację, dostarczając Kairowi fałszywych informacji o agresywnych planach Tel Awiwu.
Tymczasem błyskotliwy triumf CaHaLu (Sił Obronnych Izraela) poważnie nadszarpnął międzynarodowy wizerunek sowieckiego mocarstwa. Do komunistycznego kierownictwa dotarła wtedy straszna prawda: ZSRR i jego wasale nie są w stanie pokonać USA oraz Izraela w wojnie konwencjonalnej. A posiadanego arsenału jądrowego nie można wykorzystać ofensywnie, gdyż światowa wojna atomowa doprowadziłaby do obustronnego unicestwienia.
Wyjście z patowej sytuacji znalazł świeżo mianowany szef KGB. Jurij Andropow słynął z niestandardowego myślenia, choć sam pomysł rozpętania terrorystycznej apokalipsy nie należał do skomplikowanych. KGB sięgnęło do historii własnego kraju. To carska Rosja była ojczyzną nihilistów, którzy w połowie XIX w. wynaleźli indywidualny terror jako metodę walki politycznej. Bombowe i rewolwerowe zamachy miały wprowadzić imperium w rewolucyjne wrzenie. I doprowadziły w 1905 r., gdy z rąk terrorystów zginęło ok. 8 tys. urzędników, policjantów i wojskowych. Andropow kazał po prostu zaktualizować historyczne doświadczenia, krzyżując je z rozległym bagażem wiedzy egzekutorów NKWD, którzy od lat 30. XX w. skrytobójczo likwidowali na całym świecie przeciwników Stalina.
Do roli organizatora arabskiego terroru wybrano dyrektora zarządu wywiadowczego KGB, zresztą generał Aleksandr Sacharowski nie był nowicjuszem. 15 lat wcześniej zasłynął opracowaniem sposobu mordowania ludzi w upozorowanych wypadkach drogowych z udziałem samochodów ciężarowych. Można więc śmiało powiedzieć, że współczesny ISIS tylko udoskonalił starą taktykę KGB.