Zależy, jak się na to patrzy. Wiemy, że byli tacy, którzy współpracowali z Niemcami, ale nie znamy liczb. Kolejna kwestia to Jedwabne i Jan Gross, który podał chyba, że zabitych zostało tysiąc osób. Tam nie było tylu osób, ale chcieli to stwierdzić, wykopywać trupy i je liczyć. Ja się z tym nie zgadzałem. Dlaczego? Powiedzmy, że wykopaliby 300 osób, a może było ich jeszcze 10? Najlepiej byłoby powiedzieć: była grupa Żydów, która została zamordowana. Ponieważ nikt temu nie zaprzecza, ani polski naród, ani polski prezydent.
Czy Polacy nie mówili o tym za mało, jakby chcieli zapomnieć?
Chcieli zapomnieć, ale to nie jest ważne. Przyznano, że to miało miejsce. Tak jak o historii rodziny Ulmów, która przyjęła do siebie ośmiu Żydów, ktoś zadenuncjował o tym Niemcom. Niemcy pojawili się w miasteczku i wezwali sołtysa, aby ludzie z tego miasteczka przyszli pod ten dom, po czym weszli do tego domu i zabili tych ośmiu Żydów, zabili pana i panią Ulm, która była wtedy w ciąży i zabili także sześcioro małych dzieci. Następnie zebranym przekazali, że to samo stanie się z tymi, którzy pomagają Żydom. Często mówię o tym Polakom i Żydom, co by było, gdybym to ja miał pomagać i kogoś przechowywać. Mówię wtedy, że gdybym ja miał ryzykować za kogoś swoje życie, odpowiadam, że starałbym się pomagać. Gdybym miał ryzykować życie całej rodziny, to nie mógłbym tego zrobić. Trzeba pamiętać, że mogły być dziesiątki lub setki tysięcy Polaków, którzy by chcieli pomagać, ale nie chcieli ryzykować życia rodziny. Ja ich za to nie obwiniam.
Czy powrót do Krakowa był dla pana trudny?
Życie tutaj stało się trudne, gdy wiedziałem już, że moja matka została zamordowana, że mój ojciec został zamordowany, moi dziadkowie, wujkowie, kuzynostwo, ciotki, wszyscy zostali zamordowani w niemieckich obozach zagłady. Pretensje mogę mieć jedynie do Niemców. Szukałem tylko moich sióstr, spotkałem pewną panią na rynku w Krakowie, która znała moje siostry, była z nimi w Szczutowie i dowiedziałem się, że tam Niemcy pewnego wieczoru sprowadzili 7 tys. kobiet i zabili je karabinami maszynowymi. Ta kobieta tam była, uratowało się jeszcze pięć kobiet. Wiedziałem, że poszukiwanie mojej rodziny jest zakończone. Miałem wtedy gruźlicę płuc i kości, lekarze w Krakowie powiedzieli, że nie będę już długo żył. Wyjechałem do Włoch, leczyłem się przez osiem miesięcy i wróciłem do Krakowa. Nie chciałem tam zostać z powodu komunistów. Ojciec mojej żony też nie chciał. W 1947 r. wyjechaliśmy do Belgii, gdzie się pobraliśmy.
Często pan wraca?