Najbardziej gwałtowny był bunt w działających już od 1846 r. renomowanych Zakładach Metalowych im. Hipolita Cegielskiego w Poznaniu (specjalność: lokomotywy; nazwę w 1946 r. zmieniono na „im. Józefa Stalina"). Strajk załogi, który wybuchł 28 czerwca 1956 r., przerodził się w demonstracje antyrządowe, brutalnie i krwawo stłumione przez milicję i wojsko „ludowe". Demonstranci żywiołowo przechodzili od haseł ekonomicznych („Chcemy chleba!") do politycznych („Precz z komuną!", „Moskwa precz!"). Padło ponad 70 zabitych.
W sierpniu 1980 r. na Wybrzeżu pamięć o Poznaniu była ostrzeżeniem dla obu stron – robotniczej i rządowej. Obie wiedziały też, że tylko włos dzieli je od wojskowej interwencji sowieckiej. Dowiedziałem się o strajku z BBC i natychmiast ruszyliśmy z żoną do Gdańska. Po drodze dwukrotnie legitymowała nas milicja. Przyznaliśmy, dokąd jedziemy. Żegnali nas – o dziwo – z uśmiechem. A jeszcze wczoraj patrzyli spode łba. Nastrój radosnego zdziwienia towarzyszył nam do końca podróży.
W Gdańsku na murze stoczni siedzieli zadowoleni pracownicy. Dawali nam kartki z nagryzmolonym komunikatem: „My swoje dostaliśmy, strajkujemy na solidarność z zakładami w Tczewie i gdzie indziej". Wtedy po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym hasłem, które miało zgalwanizować dosłownie cały świat.
Wieczorem postanowiłem przyjrzeć się strajkowi osobiście. Miałem wahania: w grudniu 1979 r. przez gapiostwo Steve'a Gallupa, mojego kolegi z Oksfordu, zostałem zdemaskowany jako aktywny działacz podziemny. Amerykanie wymusili na władzach PRL, że nie będą rewidować ich obywateli na lotniskach, jeżeli będzie im towarzyszył pracownik ambasady. A Steve ochoczo zgodził się zabrać list do Leszka Kołakowskiego, który z Oksfordu czynnie wspierał nasze antyustrojowe poczynania, ale zapomniał zawiadomić ambasadę.
Zrewidowano go do gołej skóry i odebrano list do Leszka. Steve zawiadomił mnie o tym baranim głosem, dzwoniąc już z Wiednia. Oboje z Halą wyczyściliśmy mieszkanie, jak się dało, wykorzystując domowe pojemniki na śmieci. Ale byłem już spalony, o czym następnego dnia powiadomiła mnie poczciwa dozorczyni. Z tegoż źródła dowiedziałem się o założonym w szybie wentylacyjnym podsłuchu. A zupełnie mi nieznani sąsiedzi z drugiej strony Browarnej przyszli opowiedzieć, że usiłowano ich namówić do udostępnienia pokoju po drugiej stronie ulicy. Odmówili, patrząc na mnie z podziwem, jak na zaklinacza jadowitych węży.