Zdzisław Najder: Gejzer Solidarności

O roku ów, kto ciebie widział w naszym kraju...". Lato 1980 było okresem przedziwnym. Centralnie planowana szarzyzna, nieustanny brak artykułów spożywczych bardziej luksusowych niż chleb, a przede wszystkim wysokie ceny mięsa (którego prywatna produkcja była zakazana) doprowadzały już parę razy do wybuchów zbiorowego gniewu.

Aktualizacja: 19.01.2017 21:09 Publikacja: 19.01.2017 16:46

Zdzisław Najder, były dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa

Zdzisław Najder, były dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa

Foto: Fotorzepa, Bartlomiej Zborowski

Najbardziej gwałtowny był bunt w działających już od 1846 r. renomowanych Zakładach Metalowych im. Hipolita Cegielskiego w Poznaniu (specjalność: lokomotywy; nazwę w 1946 r. zmieniono na „im. Józefa Stalina"). Strajk załogi, który wybuchł 28 czerwca 1956 r., przerodził się w demonstracje antyrządowe, brutalnie i krwawo stłumione przez milicję i wojsko „ludowe". Demonstranci żywiołowo przechodzili od haseł ekonomicznych („Chcemy chleba!") do politycznych („Precz z komuną!", „Moskwa precz!"). Padło ponad 70 zabitych.

W sierpniu 1980 r. na Wybrzeżu pamięć o Poznaniu była ostrzeżeniem dla obu stron – robotniczej i rządowej. Obie wiedziały też, że tylko włos dzieli je od wojskowej interwencji sowieckiej. Dowiedziałem się o strajku z BBC i natychmiast ruszyliśmy z żoną do Gdańska. Po drodze dwukrotnie legitymowała nas milicja. Przyznaliśmy, dokąd jedziemy. Żegnali nas – o dziwo – z uśmiechem. A jeszcze wczoraj patrzyli spode łba. Nastrój radosnego zdziwienia towarzyszył nam do końca podróży.

W Gdańsku na murze stoczni siedzieli zadowoleni pracownicy. Dawali nam kartki z nagryzmolonym komunikatem: „My swoje dostaliśmy, strajkujemy na solidarność z zakładami w Tczewie i gdzie indziej". Wtedy po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym hasłem, które miało zgalwanizować dosłownie cały świat.

Wieczorem postanowiłem przyjrzeć się strajkowi osobiście. Miałem wahania: w grudniu 1979 r. przez gapiostwo Steve'a Gallupa, mojego kolegi z Oksfordu, zostałem zdemaskowany jako aktywny działacz podziemny. Amerykanie wymusili na władzach PRL, że nie będą rewidować ich obywateli na lotniskach, jeżeli będzie im towarzyszył pracownik ambasady. A Steve ochoczo zgodził się zabrać list do Leszka Kołakowskiego, który z Oksfordu czynnie wspierał nasze antyustrojowe poczynania, ale zapomniał zawiadomić ambasadę.

Zrewidowano go do gołej skóry i odebrano list do Leszka. Steve zawiadomił mnie o tym baranim głosem, dzwoniąc już z Wiednia. Oboje z Halą wyczyściliśmy mieszkanie, jak się dało, wykorzystując domowe pojemniki na śmieci. Ale byłem już spalony, o czym następnego dnia powiadomiła mnie poczciwa dozorczyni. Z tegoż źródła dowiedziałem się o założonym w szybie wentylacyjnym podsłuchu. A zupełnie mi nieznani sąsiedzi z drugiej strony Browarnej przyszli opowiedzieć, że usiłowano ich namówić do udostępnienia pokoju po drugiej stronie ulicy. Odmówili, patrząc na mnie z podziwem, jak na zaklinacza jadowitych węży.

Moja obecność w stoczni mogła być użyta jako dowód, że zbierają się tam moce iście piekielne, a przynajmniej agenci obcych wywiadów. Paryską „Kulturę" zakwalifikowano tak już dawno, tuż po zamknięciu październikowej odwilży 1956 r. („Teraz nie październik, już grudzień" – pisał Bogdan Czeszko w imieniu partii; brzmiało to jak dantejski napis na wrotach piekła: „Porzućcie wszelką nadzieję!"). A cóż dopiero podziemne ulotki Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, jawnie sprzeczne z Konstytucją PRL, która zapewniała i przewodnią rolę partii, i wierność Układowi Warszawskiego ze Związkiem Radzieckim na czele. Starałem się więc nie rzucać w oczy i nie chwaliłem się legitymacją doradcy (nr 4), którą mi wręczono.

Ale wróćmy do Solidarności. Jej znakiem firmowym był uśmiech. Uśmiechali się wszyscy. Kiedy pytałem młodych stoczniowców, czy nie obawiają się zbrojnej interwencji radzieckiej (kontrtorpedowce stały na gdańskiej redzie), uśmiechali się: „Wejdą, to wejdą. Nie ma co się bać na zapas. Nie dajmy się prowokować".

Kiedy teraz patrzę na gniewnie zmarszczone twarze dzisiejszych wodzów, odczuwam fałsz. Nie do takiej „S" należałem, nie takiej „S" doradzałem w TKK i Biurze Zagranicznym w Brukseli. Prawdziwa Solidarność patrzyła światu w oczy z uśmiechem.

Zdzisław Najder, były dyrektor polskiej sekcji Radia Wolna Europa

Historia
Krzysztof Kowalski: Heroizm zdegradowany
Historia
Cel nadrzędny: przetrwanie narodu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska