Dobiega końca kolejny proces zomowca oskarżonego o pobicie maturzysty Grzegorza Przemyka. Władze PRL robiły wszystko, by sprawcy uniknęli kary. Winni skatowania na śmierć Grzegorza Przemyka – syna opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej – do dziś nie zostali osądzeni.
Ireneusza K., byłego zomowca oskarżonego o śmiertelne pobicie maturzysty, sądy czterokrotnie uniewinniały. Teraz, po ćwierć wieku, kończy się jego piąty proces. Dziś ma zostać przesłuchany ostatni świadek Arkadiusz Denkiewicz, w 1983 r. dyżurny w komisariacie MO.
19-letni Grzegorz Przemyk został zatrzymany przez patrol ZOMO 12 maja 1983 r. na placu Zamkowym w Warszawie, gdzie z kolegą Cezarym F. świętował zdanie matury. Milicjanci przewieźli go na pobliski komisariat na Starym Mieście i tam skatowali. Bili łokciem i pięściami w brzuch, pałką po plecach. Dwa dni później zmarł.
– Lekarz, który operował chłopca, mówił, że nie wiedział, iż można tak zmasakrować wnętrzności – opowiada „Rz” mecenas Maciej Bednarkiewicz, wtedy pełnomocnik matki maturzysty.
Na pogrzeb Przemyka na warszawskich Powązkach przybyły tłumy. Uroczystość była manifestacją przeciwko komunistycznej władzy. PRL-owski aparat robił wszystko, by prawdziwym winowajcom nie spadł włos z głowy. W tuszowanie sprawy zaangażowało się biuro śledcze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. „Ma być tylko jedna wersja śledztwa – sanitariusze” – napisał w notatce gen. Czesław Kiszczak, wtedy szef MSW.