Porywacze rączo ruszyli przed siebie, lecz wkrótce dla nich samych stało się palącym pytanie: dokąd i którędy? Najpierw trafili gdzieś nad Wisłę w pobliżu Arsenału, lecz potem znów się zgubili. Okazało się, że z całej grupy okolicę znał tylko dostojny jeniec, który z niewiadomych powodów uprzejmie ostrzegał oprawców o rozmieszczeniu rosyjskich posterunków. Z tego względu przy przekraczaniu okopów Lubomirskiego (wałów obronnych świeżo usypanych przeciw atakowi konfederatów) porywacze, aby ominąć strzeżone rogatki, po ciemku wpakowali się do fosy, w której koń pod królem potknął się, a w końcu złamał nogę. Jakby mało było nieszczęść, speszony monarcha, grzęznąc we wszechobecnym błocie, zgubił nie tylko futro, ale też trzewiczek i stanowczo odmówił dalszego marszu w jednym bucie. Ktoś mu w końcu dał swój wojskowy kamasz, lecz brawurowa ucieczka stawała się jakby trochę niemrawa. Coraz bardziej nerwowi spiskowcy domagali się zabicia jeńca, ale Kuźma znalazł im lepsze zajęcie, każąc odszukać jakiś bity dukt. Kolejni porywacze tak ochoczo potraktowali rozkaz, że raz zniknąwszy w ciemnościach, już nie wracali, aż w okolicach klasztoru kamedułów w Lasku Bielańskim król został sam na sam z Kuźmą. Tam właśnie podczas odpoczynku Stanisław Poniatowski wykorzystał cały swój kunszt oratorski i umiejętność perswazji tak skutecznie, że zmienił w wosk kamienne serce siepacza. Przysiągłszy sobie wzajemnie z jednej strony życie i wolność, a z drugiej dozgonną wdzięczność, zbratani król z Kuźmą ruszyli piechotą w dalszą drogę. Nie zawrócili jednak do Warszawy, lecz dziwnym szlakiem przez Powązki dotarli do samotnego wiatraka za Marymontem. Młynarzowi król podał się za szlachcica ograbionego przez przydrożnych zbójów, a ten udzielił mu gościny, odstępując nawet łóżko córki wraz z jej pielęgniarską opieką. Z opatrzoną już raną na głowie Stanisław August napisał wiadomy list do gen. Cocceji, z którym parobek został natychmiast wysłany do Warszawy. Strudzony król poszedł spać pod strażą skruszonego Kuźmy.
Kazimierz Pułaski głównym oskarżonym
Sprawa oczywiście była doskonałym paliwem dla rosyjskiej propagandy, która zaraz ruszyła na pełnych obrotach na wszystkich europejskich dworach, nie zapominając o uruchomieniu niezawodnego Woltera – i tak zwykle użyteczny, teraz musiał pisać antypolskie paszkwile ze zdwojoną prędkością. Zamach na prawowitego króla był bowiem dla konfederacji gwoździem do trumny. Legalizm monarchii wszędzie traktowano jeszcze ze śmiertelną powagą i na jej podważanie nikt nie mógł przymykać oka. Niedawno przecież nawet Katarzyna II kazała czekać z puczem Czartoryskich na naturalną śmierć Augusta III, wbrew naleganiom Familii. Teraz drzwi dworów królewskich, nawet te lekko uchylone, zostały przed barzanami zatrzaśnięte, a i sama Polska w kontekście niekończącej się wojny domowej i próby królobójstwa jawiła się jako wrzód na zdrowym ciele Europy.
Po powrocie do Warszawy król nie pozwolił zrobić Kuźmie krzywdy i choć porywacz został zatrzymany i przesłuchany, to zaraz gdzieś przepadł i nawet w swoim własnym procesie brał udział korespondencyjnie. Trwające prawie dwa lata śledztwo opierało się niemal wyłącznie na zeznaniach Kuźmy i innego z prowodyrów zamachu – Strawińskiego. Ten także odpowiadał przed sądem listownie z Wilna, zza linii rosyjskich bagnetów. W procesie rozpoczętym 7 czerwca 1773 r. głównym oskarżonym został Kazimierz Pułaski, któremu Kuźma i Strawiński przypisali organizację zamachu i dowodzenie spiskiem. Pułkownik zdobył niedawno europejską sławę i respekt w kraju, dowodząc obroną twierdzy na Jasnej Górze, gdzie odparł dwa zimowe szturmy połączonych sił Drewicza i Ksawerego Branickiego. Dzięki swoim sukcesom Pułaski zaskarbił sobie zaufanie nowego wojskowego przedstawiciela Francji przy Generalności gen. Viomenila i przez szacunek szlachty wyrósł wraz z Częstochową, której był komendantem, na najistotniejszą siłę i ostoję całej konfederacji. Branickiemu podczas negocjacji na Jasnej Górze może tylko przypadkiem wymsknęło się, że Pułaski wkrótce tego gorzko pożałuje. Osądzono też 36 innych podejrzanych, choć tylko siedmiu z nich udało się schwytać i doprowadzić przed Sąd Sejmowy.
Obraz spisku wyłaniający się z akt procesowych bardziej zdumiewa, niż rozjaśnia sprawę. Pułaskiego do porwania miał nakłonić niejaki Stanisław Strawiński, postać przed incydentem nic nieznacząca, od dwóch lat plącząca się przy barzanach. Gdyby nie porwanie króla, dziś to nazwisko kojarzylibyśmy tylko z jego praprawnukiem Igorem, słynnym kompozytorem. Tenże Strawiński spotkał się z królem rok przed zamachem na prywatnej audiencji i otrzymał jako wsparcie 10 dukatów w złocie. Jakiś czas potem Strawiński ponownie pojawił się na zamku w Warszawie, dokonując osobliwej prowokacji. Było to już po uchwaleniu w Warnie w kwietniu 1771 r. pierwszego konfederackiego manifestu o bezkrólewiu, który jednak nie był szerzej znany ani kolportowany, bo sam Adam Krasiński z preszowskiej Generalności wolał go utajnić. Strawiński publicznie wręczył Poniatowskiemu odpis aktu ogłaszającego go uzurpatorem i uciekł, zanim król otworzył pismo.
Pod koniec lipca Strawiński ni stąd, ni zowąd przyjechał na Jasną Górę namawiać Pułaskiego do królobójstwa, a później sam przyznał, że został odprawiony z wyraźną dezaprobatą. Oburzenie Pułaskiego wywołała nie tyle moralna strona planu, ile jego polityczna niedorzeczność. Uważał, że konfederacja jest za słaba, by móc samodzielnie zdecydować o obsadzie tronu. Jednak podczas następnej rozmowy pół miesiąca później Pułaski niespodziewanie miał zmienić zdanie, godząc się na porwanie, wykluczając tylko zabójstwo. Do czego Pułaskiemu miał być potrzebny uwięziony Stanisław August – do dziś nie wiadomo. Jedni mówią, że chciał tym zmusić króla do abdykacji, drudzy – że chciał go nakłonić do stanięcia na czele konfederatów, przy czym oba powody wydają się nonsensowne. Do realizacji zadania pułkownik miał wyznaczyć 26 żołnierzy wybranych z oddziałów Józefa Czachorowskiego i Walentego Zembrzuskiego. Nie wiadomo, czemu Pułaski stamtąd brał zamachowców, skoro żaden z tych dowódców nie podlegał jego komendzie. Tak czy owak, spiskowcy zebrali się pod Nowym Dworem, skąd w chłopskich przebraniach, z bronią ukrytą w furach z sianem, dostali się do Warszawy w przeddzień zamachu. Jeden ze spiskowców miał ich przez noc ukryć w stajniach na Nowym Mieście, gdzie czekali na znak do ataku.