Jak Sokrates został skazany na karę śmierci. Cykuta godna filozofa

15 dnia lutego 399 roku p.n.e. w Atenach odbył się sąd skorupkowy nad Sokratesem. Wybrani obywatele Aten, głosując za pomocą kamyków albo ułamków muszli lub tabliczek, skazali jednego z najważniejszych filozofów w dziejach na karę śmierci przez wypicie trucizny – soku z cykuty.

Publikacja: 01.05.2025 21:00

„Śmierć Sokratesa” – obraz Jacques’a Louisa Davida z 1787 r.

„Śmierć Sokratesa” – obraz Jacques’a Louisa Davida z 1787 r.

Foto: Metropolitan Museum of Art/ Wokimedia Commons

W oskarżeniu zarzucano Sokratesowi występowanie przeciw uznanym przez państwo ateńskie bogom oraz psucie młodzieży. Głównym powodem tak surowego wyroku były jednak niechętny stosunek filozofa do wiary w zbiorową mądrość ludu jako podstawy ustroju Aten oraz jego postawa, wyrażona stwierdzeniem „Wiem, że nic nie wiem”. To zdanie, choć prawdopodobnie z ust Sokratesa nigdy nie padło, odzwierciedla sens jego filozofii w zakresie poznania – zakres naszej wiedzy wytycza nie to, co już poznaliśmy, ale to, czego jeszcze nie wiemy. Zawsze znajdzie się pytanie, na które nie mamy odpowiedzi. W odróżnieniu od współczesnych mu sofistów Sokrates nie twierdził, że naucza wiedzy, ale że prowadzi uczniów drogą do niej.

„Wiem, że nic nie wiem”

Jeśli mielibyśmy wybrać jedno stwierdzenie filozoficzne, które stanowi fundament światopoglądu naukowego, to byłoby nim właśnie „Wiem, że nic nie wiem”. Wiedza świadoma niewiedzy skłania bowiem do stawiania kolejnych pytań, wyznacza obszary niewiadomego, pokazuje nowe horyzonty, otwiera nowe możliwości. Poznanie nie ma kresu. Tylko zadając pytania i próbując nieustannie kwestionować dotychczasową wiedzę, uzyskujemy jej potwierdzenie. Prawdziwe jest jedynie to, co można, zdawałoby się, łatwo zanegować, ale czego obalić się nie udaje. Na przykład uznajemy prawo powszechnego ciążenia za prawdziwe nie dlatego, że po tysiąckroć widzieliśmy, jak przedmioty ciążą ku sobie, czyli spadają, ale dlatego, że nie zaobserwowaliśmy żadnego przypadku, który by temu prawu zaprzeczał. Nie ma prawdy absolutnej, są jedynie stwierdzenia, które wytrzymały empiryczny test prawdy – co nie oznacza, że zawsze się ostaną. Zdanie „Wszystkie łabędzie są białe” było dla Europejczyków prawdziwe, dopóty nie odkryli Australii i nie przekonali się, że występują tam czarne łabędzie. Stwierdzenie to nie stało się jednak całkowicie fałszywe, a jedynie ograniczony został zakres jego słuszności. Zdanie „Wszystkie europejskie łabędzie są białe” jest bowiem tezą prawdziwą.

x

Czytaj więcej

Sokrates i sofiści: pomieszanie słów

Wiedza rozwija się przez stawianie hipotez i próby ich obalania za pomocą obserwacji i eksperymentów. Co ważne, hipotezy muszą być możliwe do odrzucenia. Hipotezy, które są niesprawdzalne, nie należą do nauki. Nie mogę np. postawić hipotezy, że marchew ma duszę nieśmiertelną, ponieważ tej hipotezy nie można obalić. Skoro nie jestem w stanie wyobrazić sobie jakiejkolwiek obserwacji lub doświadczenia, których wyniki zaprzeczyłyby postawionej hipotezie, to znaczy, że nie mogę także potwierdzić jej prawdziwości. W nauce tę zasadę, zwaną falsyfikowalnością, sformułował filozof Karl Popper, uważający się za sokratejczyka. Jednak niepewność wiedzy jako zasada poznania naukowego nie jest ideą samego Sokratesa – filozof odcinał się bowiem od badania przyrody. Znacznie bardziej interesowały go postawy ludzkie, co właśnie było przyczyną jego tragicznego końca. Metoda sokratejska niesie bowiem bolesną dla rozmówcy ironię („eironeía”), wyrażoną w pozornie prostych, naiwnych pytaniach, które jednak mają drugie dno. Nikt nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania, każdy w końcu musi odpowiedzieć: „Nie wiem”. Sokrates nie wiedział więcej niż jego rozmówcy – ale jego niewiedza była świadoma, natomiast ich ignorancję nadymało nieuzasadnione samozadowolenie. Szacowni obywatele Aten nie mogli darować Sokratesowi, że wystawił ich na śmieszność. Ironii w mowie obrończej nie wybaczyli też filozofowi jego sędziowie, dlatego skazali go na wypicie soku z cykuty. Egzekucja odbyła się kilka dni po wydaniu wyroku.

Śmierć filozofa oczami biologa

Opis śmierci Sokratesa znamy z dialogu „Fedon” Platona, który jednak – podobno z powodu choroby – nie był przy niej obecny. Według tego przekazu śmierć filozofa była łagodna i bezbolesna, a poprzedzała ją głęboka rozmowa o postawie wobec śmierci i o nieśmiertelności duszy. Śmierć prawdziwie godna filozofa. O filozofii Sokratesa napisano już tomy i jeszcze niejedne zapewne powstaną. Zostawmy tę kwestię na boku, a popatrzmy na śmierć Sokratesa oczami przyrodnika. Biologa interesuje przede wszystkim to, jaka roślina kryje się pod nazwą cykuty oraz jak jej ewentualne działanie mogło wpłynąć na postawę filozofa względem śmierci, której przecież boi się i unika każde stworzenie.

Tradycyjnie określa się truciznę podaną Sokratesowi mianem cykuty, ale rozpoznanie tej rośliny nastręcza trudności. Platon nie podał jej nazwy, wzmiankując ją jedynie jako „pharmakon”, „lek”, ale już w starożytności przyjęto, że chodziło o roślinę zwaną w grece „kôneion”, a po łacinie „cicuta”. Nazwy jednak się zmieniają, a z czasów starożytnych nie przetrwały żadne ilustracje, które pozwoliłyby na identyfikację tego ziela. Pozostaje tradycja, ale jest ona w tym wypadku niejednoznaczna. Linneusz utrwalił ją, nazywając dwa gatunki baldaszkowatych nazwami o starożytnym rodowodzie. Od „kôneion” wywodzi się naukowa nazwa szczwołu plamistego, czyli „Conium maculatum”. Łacińską nazwę „Cicuta virosa” nosi natomiast szalej jadowity. Oba gatunki są śmiertelnie trujące, jednak różnią się wyglądem i rosną w innych siedliskach. Odmienne są także objawy zatrucia nimi.

Szczwół plamisty („Conium maculatum”) – ilustracja przedstawiająca roślinę i jej poszczególne części

Szczwół plamisty („Conium maculatum”) – ilustracja przedstawiająca roślinę i jej poszczególne części

Foto: Wikipedia

Szczwół plamisty ma drobno podzielone liście przypominające pietruszkę, jest jednak od niej bardziej okazały. Można go łatwo poznać po nieregularnych, purpurowych plamach na łodydze oraz ostrej woni, przypominającej zapach mysiego moczu. Roślina ta towarzyszy człowiekowi – rośnie na poboczach dróg, śmietniskach, rumowiskach. Trudno się nią zatruć przypadkowo, ponieważ piekący smak liści i uczucie drętwienia języka z miejsca dają znak, że należy ją szybko wypluć. Jednak Duncan Gow, mieszkaniec Edynburga, z zawodu krawiec, był bardzo głodny i 21 kwietnia 1845 r. ochoczo skonsumował z kromką chleba pęczek liści szczwołu, który jego dzieci zebrały jako dziką pietruszkę pod pomnikiem Waltera Scotta. Trucizna zadziałała szybko – w ciągu kwadransa nogi zaczęły mu odmawiać posłuszeństwa, w ciągu dwóch godzin doszło do całkowitego paraliżu kończyn, a po trzech godzinach porażeniu uległy mięśnie oddechowe, w wyniku czego nieszczęśnik zmarł. Referat doktora Hughesa Bennetta o przypadku Dowa, wygłoszony na posiedzeniu Edynburskiego Towarzystwa Medyczno-Chirurgicznego, spotkał się z dużym zainteresowaniem, ponieważ opisane objawy były zgodne z relacją o śmierci Sokratesa u Platona, a różne od objawów stwierdzonych w wyniku zatrucia „cykutą”, czyli szalejem jadowitym. Jeden z dyskutantów, doktor Christison, który sam prowadził badania nad cykutą na zwierzętach, z przyjemnością zgodził się z opinią doktora Bennetta, dodając, że „dobrze opisany przypadek zatrucia szczwołem był wielce pożądany”, ponieważ wyjaśnił wątpliwości względem trucizny używanej przez starożytnych Ateńczyków. Zauważył jednak, że jedyną wyraźną cechą ateńskiej trucizny podaną przez Dioskurydesa był „pusty korzeń, niegłęboki”, co pasuje do szaleju, podczas gdy szczwół ma korzeń pełny i głęboki.

Od czasu przypadku edynburskiego krawca opisano więcej podobnych zdarzeń, choć nie wszystkie zakończyły się zgonem pacjentów. Najczęściej szczwołem zatruwały się dzieci, ponieważ myliły go z pietruszką lub innymi roślinami jadalnymi z baldaszkowatych, np. kolendrą. W Turcji szczwół dzierży niechlubne trzecie miejsce wśród roślin trucicieli. Do zatruć dochodziło także w wyniku pomylenia jego korzeni z pasternakiem lub owoców z biedrzeńcem anyżem. Niejasne są powody, dla których w wieczór sylwestrowy 1992 r. dwaj młodzi Australijczycy, spożywszy solidną dawkę alkoholu, zebrali pęk szczwołu i zaczęli go gotować w garnku. Być może sądzili, że ma on właściwości narkotyczne. W efekcie spożycia przygotowanego wywaru Nowy Rok 1993 r. był ostatnim dniem ich życia. Doktor Christison, gdyby dożył tej chwili, najpewniej wyraziłby swoje zadowolenie z powodu kolejnych autopsji, które poszerzają tak pożądaną wiedzę o efektach zatrucia „kôneion” u ludzi.

Główną toksyną zawartą w soku szczwołu jest alkaloid koniina. Alkaloidy są grupą związków organicznych silnie wpływających na układ nerwowy. Niektóre go pobudzają, jak np. kofeina zawarta w kawie i herbacie, inne likwidują ból, jak np. morfina z soku maku lekarskiego. Wiele z nich uzależnia, np. kokaina z liści krasnodrzewu i nikotyna z tytoniu. Koniina nie działa na mózg, ale na nerwy obwodowe – odbierające bodźce z ciała, np. dotyk i ból, oraz przesyłające sygnały do mięśni. Zaburza przekazywanie impulsu nerwowego w synapsach. Synapsy to miejsca, w których włókna nerwowe się łączą. Włókna nerwowe przewodzą bodźce w jedną stronę, a zatem w każdej synapsie można wyróżnić włókno presynaptyczne, z którego wychodzi sygnał pobudzenia, oraz włókno postsynaptyczne, które ten sygnał odbiera i wskutek tego samo ulega wzbudzeniu. We włóknie pobudzenie przemieszcza się w postaci impulsu elektrycznego. Natomiast w synapsie bodziec jest przekazywany chemicznie. Pobudzone włókno presynaptyczne wydziela do wnętrza synapsy przekaźnik nerwowy, którym jest acetylocholina. Przekaźnik ten rozchodzi się drogą dyfuzji w płynie wypełniającym synapsę, aż osiąga błonę włókna postsynaptycznego. Błona ta zawiera specjalne białka, tzw. receptory nikotynowe. Łączą się one z acetylocholiną, powodując powstanie impulsu elektrycznego we włóknie postsynaptycznym. Koniina blokuje te receptory, uniemożliwiając przekazanie bodźca. Skoro ustaje przepływ impulsów w nerwach, to znaczy, że do mózgu nie docierają informacje z receptorów bólu, dotyku, ciepła i innych. Do mięśni natomiast nie dochodzą sygnały z mózgu i innych ośrodków nerwowych. Efektem zatrucia jest postępujący paraliż ciała. Osoba zatruta zachowuje pełnię władz umysłowych aż do momentu, kiedy płuca przestaną pracować, wskutek czego ustaje dopływ natlenowanej krwi do mózgu i serca. Ratunkiem jest podtrzymywanie oddechu za pomocą sztucznego płuca, dopóki trucizna nie zostanie usunięta z organizmu pacjenta samoistnie lub z pomocą hemodializy.

Szczwół kontra szalej jadowity

W odróżnieniu od szczwołu szalej jadowity nie rośnie w pobliżu siedzib ludzkich. Jest rośliną wodno-błotną, występuje w nadbrzeżnych szuwarach, a jego cechą charakterystyczną jest grube kłącze o dużych komorach powietrznych. Także łodygi są grube i puste w środku. Liście są okazałe, o dużych, wąskich odcinkach ostatniego rzędu, co sprawia, że raczej trudno pomylić szalej z którąkolwiek rośliną jadalną. Dlatego zatrucia nim wśród ludzi były rzadsze niż szczwołem i literatura medyczna notuje jedynie nieliczne dobrze udokumentowane przypadki. Substancją trującą szczwołu jest cykutoksyna – związek organiczny z grupy alkoholi. Działa ona na układ nerwowy inaczej niż koniina. Cykutoksyna zaburza transport jonów przez błonę włókna. Jak już pisaliśmy, bodziec jest przekazywany we włóknie nerwowym w postaci impulsu elektrycznego. Włókno nerwowe działa dzięki temu, że w stanie spoczynku po obu stronach jego błony występuje różnica stężeń jonów (kationów) sodu i potasu. Jony są naładowane elektrycznie, a zatem różnica stężeń powoduje powstanie napięcia elektrycznego, określanego jako potencjał spoczynkowy. Jony nie mogą swobodnie przenikać przez błonę, stąd w niepobudzonym nerwie potencjał spoczynkowy się utrzymuje. Kiedy nerw zostaje pobudzony, następuje tzw. depolaryzacja błony. W miejscu pobudzenia otwierają się specjalne kanały, którymi kationy przepływają zgodnie z gradientem stężeń – od wyższego do niższego. Ponieważ mają one dodatni ładunek elektryczny, ich przepływ jest jednocześnie impulsem elektrycznym. Powoduje on otwarcie się kanałów jonowych w sąsiadującej części błony włókna, która też ulega depolaryzacji, wskutek czego impuls przemieszcza się wzdłuż włókna. Po przebiegu impulsu we włóknie kanały jonowe zamykają się, a specjalne pompy transportują kationy sodu i potasu tak, aby odbudować potencjał spoczynkowy i przygotować nerw do przewodzenia kolejnego impulsu.

Dokładny mechanizm działania cykutoksyny nie został w pełni poznany, ale dotychczasowe badania sugerują, że powoduje ona ciągłą depolaryzację błony, co skutkuje napadami skurczu mięśni. Śmierć występuje w wyniku zatrzymania oddechu. W wydanym w Bazylei w 1679 r. dziele „Cicutae aquaticae historia et noxae” Johannes Wepfer plastycznie opisał skutki zatrucia u ośmiorga dzieci, które zjadły kawałki kłącza szaleju. Dwoje zmarło w okropnych męczarniach, z wygiętym w łuk kręgosłupem, szczękościskiem i ślinotokiem. Kilka przypadków miało miejsce także w XX wieku, ale nie zakończyły się one tak tragicznie – pacjentów uratowano, zmniejszając intensywność skurczów za pomocą środków przeciwpadaczkowych (barbituranów), podtrzymując sztucznie oddech oraz przeprowadzając hemodializę w celu usunięcia toksyny z krwi.

Szalej jadowity („Cicuta virosa”) – ilustracja przedstawiająca roślinę i jej poszczególne części

Szalej jadowity („Cicuta virosa”) – ilustracja przedstawiająca roślinę i jej poszczególne części

Foto: Wikipedia

Dyskusja o tym, którą rośliną otruto Sokratesa, nie jest przysłowiowym – nomen omen – sporem o pietruszkę, ale dysputą o obrazie śmierci filozofa, a tym samym o wiarygodności przekazu Platona. Według opisu zawartego w „Fedonie” skazaniec umiera spokojnie, w otoczeniu przyjaciół, ganiąc ich za płacz i dyskutując o podejściu do śmierci. W ostatnich słowach nakazuje Kritonowi złożenie koguta w ofierze Asklepiosowi, nie zdąży jednak wyjaśnić, dlaczego. Ten niepozorny szczegół, zacytowanie słów niejasnych i być może bez znaczenia – o które jednak filozofowie wciąż się spierają – sugeruje, że jest to relacja dość wierna, nieprzefiltrowana, z ostatnich chwil życia mistrza i przyjaciela. Ale jednak wielu historyków filozofii miało wątpliwości. Przerażający obraz zatrucia cykutą nakreślony przez Wepfera, pokazujący ofiarę, która miota się w konwulsjach, a z zaciśniętych szczęk toczy pianę, nie pasował do relacji Platona.

A może opis Platona był jedynie filozoficzną przypowieścią o tym, jak powinien umrzeć filozof, nie zaś prawdziwym obrazem śmierci Sokratesa? Może zgon filozofa był agonią w męczarniach, a nie spokojnym pożegnaniem się z doczesnością? Czy zatem opowieść Platona o Sokratesie jest w ogóle wiarygodna, a Sokrates nie jest w niej jedynie alter ego autora, za którym może się on bezpiecznie schować, głosząc jednak własne poglądy? Historycy w większości odrzucają taką interpretację. Podkreślają wprawdzie, że poglądy filozoficzne Sokratesa znamy tylko z przekazu jego uczniów, przede wszystkim Platona (który – jak wcześniej pisaliśmy, nie był przy tym zdarzeniu obecny), ale „Dialogi”, w tym „Fedon”, powstały, kiedy jeszcze żyli świadkowie opisywanych zdarzeń. Platon musiał się liczyć z ich protestami, gdyby napisał nieprawdę. Jego relacja jest zapewne subiektywna, ale nie jest fikcją literacką.

Obraz pełen przekłamań

Śmierć Sokratesa była wielokrotnie przedstawiana przez malarzy. Najbardziej znany jest obraz Jacques’a Louisa Davida, znajdujący się obecnie w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. David namalował go w 1787 r. Obraz ten wyraża kwintesencję stylu neoklasycznego w malarstwie – pozy Sokratesa oraz jego uczniów i przyjaciół są wystudiowane i hieratyczne, nie przypominają oni żywych osób, ale ustawione posągi. Pada na nich zbyt ostre, jak na ponure przecież więzienie, światło, a perspektywa, w jakiej są ukazani, sprawia wrażenie zbyt dużej przestrzeni, odpowiadającej raczej teatralnej scenie niż ciasnej celi. Sokrates ma muskularne ciało oraz gęste, siworude włosy i brodę. Nie ma łysiny, być może przykrywa ją umiejętna „pożyczka”. David wyszlachetnił nawet fizjonomię filozofa i nie przypomina on łysego, zaniedbanego staruszka o grubych rysach i perkatym nosie, jak go przedstawiali starożytni.

Już w tym obrazie widać pochlebczy talent późniejszego oficjalnego artysty rewolucji francuskiej, przyjaciela Robespierre’a i nadwornego malarza Napoleona – piewcy epoki i rządzących, za sprawą których Francja, a potem i cała Europa spłynęły krwią. Malarz był zresztą aktywnym uczestnikiem tych wydarzeń. Jako deputowany Konwentu głosował za skazaniem Ludwika XVI na śmierć, wskutek czego po restauracji monarchii Burbonów musiał uciekać z Francji i ostatnie lata życia spędził w Belgii.

Wróćmy jednak do obrazu. Filozof sięga prawą dłonią po kielich z cykutą, jakby chciał wznieść toast, po wyrazie twarzy jego przyjaciół wiemy jednak, że to mowa pożegnalna. Jego ciało jest nienaturalnie wyprostowane, palec wskazujący lewej dłoni skierowany jest w górę, jakby filozof pragnął zwrócić na siebie uwagę. Scena tchnie nieznośnym patosem, tak sprzecznym z filozofią Sokratesa. Przecież jej istotą była „eironea”, ironia – przeciwstawiona chełpliwej próżności rozmówcy („alazoneia”). Z „Fedona”: wiemy, że żadnej mowy pożegnalnej ani wielkich słów nie było. Wziąwszy kielich z trucizną z rąk egzekutora, Sokrates spytał go, czy może odlać kilka kropel na cześć bogów. Kat odpowiedział, że trucizny nie ma ani więcej, ani mniej, niż to konieczne. Filozof odrzekł, że w takim razie jedynie pomodli się do bogów o szczęśliwą przeprowadzkę na tamten świat. Wypił całą porcję duszkiem i bez skrzywienia.

„Śmierć Sokratesa” – obraz Philipa-Josepha de Saint-Quentina z 1762 r.

„Śmierć Sokratesa” – obraz Philipa-Josepha de Saint-Quentina z 1762 r.

Foto: Beaux-Arts de Paris/Wikimedia Commons

Na stronie internetowej Metropolitan Museum of Art anonimowy autor podkreśla symboliczne znaczenie obrazu wyrażającego opór wobec niesprawiedliwej władzy na dwa lata przed wybuchem Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Taka interpretacja pasuje może do intencji Davida, biorąc pod uwagę jego późniejsze zaangażowanie polityczne. Jednak nie oddaje postawy Sokratesa. Filozof nie buntował się przeciw władzy, ale poddał się niesprawiedliwemu wyrokowi z szacunku dla państwa i prawa. Wyjaśnia to w dialogu „Kriton”, kiedy odpowiada przyjacielowi na propozycję ucieczki: „(…) gdybyśmy tak mieli stąd uciekać, czy jak tam to zechcesz nazwać, a tu by prawa przyszły i państwo we własnej osobie, stanęłyby nam nad głową i zapytały: Słuchaj, Sokratesie, co ty zamyślasz zrobić? Chyba nic innego, tylko tym czynem, który podejmujesz, myślisz nas, prawa, zgubić i całe państwo, o ile w twojej mocy? Czy sądzisz, że potrafi jeszcze istnieć i nie wywrócić się do szczętu państwo, w którym wydane wyroki mocy żadnej nie mają, ale im ludzie prywatni władzę odejmują i ważność?”.

Sokrates swoim wyborem potwierdza prymat państwa i prawa jako podstawy ładu społecznego, także w świetle indywidualnego wyboru i praw jednostki. Jeśli korzystaliśmy z przywilejów, jakie zapewnia nam praworządne państwo, nie możemy odrzucać jego ciężarów, nawet jeśli miałaby to być śmierć. Pozostając wierny swoim poglądom, musi zatem odrzucić ucieczkę jako fundamentalnie z nimi sprzeczną. Niektórzy badacze uważają, że sędziom Sokratesa nie chodziło wcale o zgładzenie wiekowego filozofa, ale właśnie o jego upokorzenie i zmuszenie do ucieczki. O to, żeby sam pokazał, iż głoszone przez niego poglądy są nic niewarte wobec lęku przed śmiercią. Po wydaniu wyroku, a przed jego wykonaniem, filozof nie był pilnie strzeżony i gdyby chciał, mógłby łatwo uciec, o czym właśnie mówi dialog „Kriton”. Sokrates okazał się jednak konsekwentny i, tak jak zapowiedział w swojej mowie po wydaniu wyroku, jego skazanie i śmierć ściągnęły hańbę na Ateny.

Lęk przed śmiercią…

Jest wpisany w system nerwowy od samego początku jego ewolucyjnego istnienia. Już u najprostszych zwierząt sieć powiązanych ze sobą komórek nerwowych służy przede wszystkim trwaniu indywidualnego życia. Odbiera bodźce z otoczenia, rozpoznaje te, które niosą informacje o zagrożeniu, a następnie uruchamia odpowiednią reakcję – atak, obronę, ucieczkę, schowanie się do muszli lub skorupy. Przez wiele lat uważano, że u większości zwierząt ten lęk nie jest świadomy, ponieważ poza człowiekiem świadome swojego indywidualnego istnienia miałyby być jedynie małpy, walenie, słonie, ptaki krukowate i papugi. Rozpoznanie samoświadomości u zwierząt jest niełatwe, ponieważ jest to uczucie subiektywne, a tym samym trudne do zbadania. Zazwyczaj wykorzystuje się w tym celu test lustra. Jeśli zachowanie zwierzęcia pokazuje, że rozpoznaje ono siebie w lustrze, na przykład sprawdza namalowaną na ciele kropkę, której nie zauważyłoby bez lustra, to przyjmujemy, że to zwierzę ma samoświadomość. W wypadku człowieka test lustra przechodzą dwuletnie dzieci. Jednak część badaczy krytykuje test lustra, argumentując, że pokazuje on raczej, czy zwierzę rozumie, jak działa lustro. Nowsze badania udokumentowały, że test lustra przechodzą niektóre ryby, które widzą swoje lustrzane odbicie w tafli wody. Psy wprawdzie oblewają ten test, ale postawione przed zadaniem, w którego wykonaniu przeszkadza im własne ciało, potrafią to zauważyć. Pies stojący na kocyku, który dostaje polecenie, aby go przenieść, rozumie, że musi z niego zejść – a zatem ma świadomość własnej odrębności, nie jest kartezjańską maszyną. Co ciekawe, samoświadome gatunki są często społeczne. Badacze sądzą, że właśnie w sytuacjach społecznych zdolność ta jest ważna – jako świadomość własnego „ja” przeciwstawionego innym członkom wspólnoty. Ale może jedynie u gatunków społecznych (albo przynajmniej żyjących w grupach) potrafimy tę cechę badać?

Jest grupa organizmów, która zaprzecza społecznemu znaczeniu świadomości. To ośmiornice. Należą do mięczaków, podobnie jak ślimaki i małże. O ile jednak trudno mówić o inteligencji ostryg, nie znamy bowiem żadnych jej przejawów, o tyle inteligencja głowonogów jest legendarna. Znana jest historia o ośmiornicy Inky z nowozelandzkiego oceanarium, która wyszła ze swojego akwarium przez niedomkniętą pokrywę, a następnie przecisnęła się przez kratkę ściekową i rurami kanalizacyjnymi uciekła do morza. W eksperymentach laboratoryjnych ośmiornice wykazują się niezwykłymi umiejętnościami rozwiązywania problemów, jeśli nagrodą jest pokarm. Uczą się nie tylko metodą prób i błędów, ale też przez obserwację i naśladownictwo, co jest unikatowe w świecie zwierząt. Jednak nie liczmy na to, że kiedykolwiek zaprzyjaźnimy się z ośmiornicą. Nie jest ona zainteresowana kontaktem z nami.

Poczucie zagrożenia należy do naszego podświadomego dziedzictwa biologicznego. Towarzyszy mu wyrzut do krwi adrenaliny – hormonu strachu, walki i ucieczki – która mobilizuje organizm do działania. Rozszerza oskrzela, podwyższa ciśnienie krwi i przyspiesza bicie serca, zapewniając tym samym lepsze dotlenienie mięśni, a także powoduje uwalnianie do krwi glukozy, która jest paliwem dla mięśni. Ten zespół reakcji organizmu nazywamy stresem. Dziś zazwyczaj używamy terminu „stres” w znaczeniu pejoratywnym, ponieważ często nam przeszkadza normalnie funkcjonować i prowadzi do bezsenności, nerwicy lub depresji. Dlaczego zatem natura wyposażyła nas w ten mechanizm? Albo, unikając antropomorfizacji przyrody, dlaczego powstał on w toku ewolucji? Odpowiedź jest oczywista – organizm, który nie unika sytuacji grożących śmiercią, przedwcześnie zginie i się nie rozmnoży. Współcześnie istnieją jedynie organizmy, których przodkowie przez miliardy lat wykazali się skutecznością w przeżywaniu i pozostawianiu potomstwa.

Biologia określa jeszcze inną cechę naszej psychiki – niezaspokojenie. Aby przekazać swoje geny następnym pokoleniom, organizm musi zgromadzić odpowiednie zasoby, które przeznacza na rozmnażanie. Rośliny muszą zebrać dużo cukrów uzyskanych drogą fotosyntezy, aby wytworzyć kwiaty i nasiona. Ptaki znoszą jaja, a potem wysiadują i wychowują potomstwo, co jest dużym wydatkiem energii. Im więcej zasobów, tym wyższy sukces rozrodczy. Oczywiście takie zachowanie jest podświadome. Jego biologiczna natura nie oznacza, że my, ludzie, zawsze mu ulegamy, ponieważ nasze postępowanie jest także w dużym stopniu warunkowane przez kulturę, która nakłada się na biologiczne wzorce. Niemniej jednak chcemy zwykle wciąż więcej, a każda satysfakcja i zaspokojenie są przejściowe. Ewolucja wyposażyła istoty żywe, w tym człowieka, w niezaspokojenie, ponieważ zasobów zwykle było za mało, a te organizmy, które zgromadziły ich więcej, zostawiały więcej potomstwa.

Niezaspokojenie i strach przed śmiercią, te dwa wyznaczniki ludzkiego niepokoju egzystencjalnego, są zwykłymi biologicznymi instynktami, produktem doboru naturalnego. Póki żyjemy i gromadzimy dobra, zasoby, doświadczenia itd., póty możemy przyczynić się do propagacji naszych genów w następnych pokoleniach, tak jak to skutecznie czynili nasi przodkowie. Bo zawsze jeszcze możemy mieć dzieci albo wnuki, zawsze jeszcze może się w naszym życiu coś wydarzyć. Ale nie u ośmiornicy. Ośmiornice rozmnażają się tylko raz w życiu. Po zapłodnieniu samica składa dziesiątki tysięcy jaj w odpowiednio wybranej rozpadlinie, przyklejając je do skały, a następnie strzeże ich oraz czyści je i wachluje, aby zapewnić dopływ tlenu rozwijającym się zarodkom. Po wykluciu się ośmiorniczek z jaj życie ich matki dobiega naturalnego kresu. Skończyła już definitywnie swoją rolę reproduktorki i nic się już więcej nie wydarzy. Jest zaspokojona i nie musi się bać śmierci, bo więcej potomstwa już i tak nie zostawi. Przestanie się odżywiać i wkrótce zginie.

„Jak ośmiornica po reprodukcji”

Wróćmy jednak do Sokratesa. Jego wrogowie najpewniej liczyli, że ów jakże naturalny lęk przed śmiercią oraz nadzieja, iż w życiu coś ważnego się jeszcze przydarzy, skłonią filozofa do ucieczki z Aten. Przede wszystkim miał żonę i trzech synów, w tym jednego nowo narodzonego, za których powinien czuć się odpowiedzialny. Sędziowie pozbyliby się kłopotu, nie obciążając sobie jednocześnie sumień. Sokrates jednak nie zachował się jak normalny ssak, ale jak ośmiornica po reprodukcji. Odrzucił biologiczne instynkty, a otoczony swoimi „filozoficznymi dziećmi” przyjął śmierć spokojnie. Zgodnie z wyznawanymi przez niego poglądami filozof nie powinien się bronić przed śmiercią, ponieważ nie ma czego żałować i czego się bać. Nie jest rzeczą filozofa dbać o takie przyjemności, jak pokarmy i napoje, miłość cielesna oraz inne dogadzanie ciału – filozof odwraca się od ciała, a kieruje ku duszy. O ile jeszcze w swojej mowie obrończej przed ateńskimi sędziami Sokrates dopuszczał, że śmierć jest nicością, snem bez marzeń sennych, to w ostatniej rozmowie z przyjaciółmi i uczniami rozwija myśl o duszy nieśmiertelnej, związanej z ciałem przez gwałtowne uczucia: „każda rozkosz i każdy ból niby gwoździem duszę do ciała przybija i niby szpilkami ją do niego przyczepia, i cielesne cechy jej nadaje; potem jej się zdaje, że to jest prawda, co tylko jej ciało podyktować zechce”.

Filozof „odwiązuje, jak tylko może, duszę od wspólności z ciałem”. Filozofia to ukochanie mądrości, a nie ciała. Śmierć jest wyzwoleniem z nierozumu ciała, jeśli tylko dusza wyjdzie z niej czysta, nieskalana emocjami. Jeśli odrzucimy wszystkie pożądania cielesności, śmierć jest czymś oczywistym. Życie filozofa jest nieustannym dążeniem ku śmierci. Należy jednak zaznaczyć, że nie do końca wiadomo, ile w tym poglądów Sokratesa, a ile autora dialogu – Platona.

Sokrates uczy, jak się przygotować do śmierci, nie mówi jednak, jak znieść cierpienie. W jego rozważaniach o śmierci cierpienie zdaje się nie istnieć. Ból, jeśli występuje, ma jedynie wymiar egzystencjalny i jest niepogodzeniem się z utratą tego, co kochaliśmy i co nam sprawiało przyjemność. A co z bólem fizycznym towarzyszącym umieraniu? Nie bez przyczyny już od starożytności modlono się o dobrą śmierć – szybką i bez bólu. Jednak ileż razy czytaliśmy o wymyślnych sposobach egzekucji, stosowanych na przestrzeni dziejów, kiedy to istotą kary nie było pozbawienie skazańca życia, ale przedłużenie jego cierpienia, odarcie go z resztek godności, aż stanie się bezkształtną, ale wciąż świadomą kupą mięsa, kości i krwi, błagającą o litościwą śmierć, która jednak nie jest dana. To nieprawda, że cierpienie uszlachetnia – ono upadla. Czy Sokrates tak łatwo zgodziłby się na śmierć, gdyby wiedział, że umrze w męczarniach?

Jaką śmiercią zmarł Sokrates?

Przyjrzyjmy się obrazowi, który namalował w 1762 r., a zatem 25 lat przed Davidem, Philip-Joseph de Saint-Quentin. Jakże inne jest to przedstawienie! W ciemnej, ponurej celi, oświetlonej jedynie przez okrągłe zakratowane okno, widzimy filozofa już po wypiciu trucizny. Jest brzydki, łysy, ma kartoflany nos, a jego twarz jest opuchnięta jak u alkoholika. Tak go przedstawiano od starożytności, nawet Rafael na swoim fresku „Szkoła ateńska” w stanzach watykańskich nie odważył się go upiększyć. Pusty kielich po cykucie leży na podłodze, jakby właśnie wypadł z drżącej ręki skazańca.

Filozof łapie się lewą dłonią za serce, a prawą zdaje się odpychać duszący go ciężar. Ciało jest wygięte w skurczu nagłego bólu. Sokrates cierpi, śmierć nie przychodzi bezboleśnie. Ten obraz nie jest jednak zgodny z relacją Platona w „Fedonie”. Po wypiciu cykuty Sokrates chodził po celi do chwili, kiedy poczuł drętwienie nóg. Kat sprawdził postęp zatrucia, szczypiąc skazańca w stopę i goleń, co nie wywołało reakcji. Odrętwienie postępowało coraz wyżej, moment śmierci zaznaczyło drgnięcie ciała. Kriton, uczeń i przyjaciel, zamknął zmarłemu usta i oczy. Objawy bardzo przypominały zatem przypadek Duncana Gowa. Koniina ze szczwołu zablokowała przekazywanie impulsu nerwowego w synapsach, powodując paraliż mięśni, ale jednocześnie blokując odczuwanie bólu. Śmierć była łaskawa. Skąd zatem wątpliwości, czy ateńską trucizną był szczwół, czy szalej?

W starożytności nazwą „kôneion” określano zapewne różne rośliny. W II wieku p.n.e. grecki poeta, lekarz i gramatyk Nikander z Kolofonu napisał poemat „Alexipharmaca”, traktujący o truciznach i odtrutkach, w którym opisał gwałtowne objawy zatrucia „kôneion”. Były one jednak na tyle mało specyficzne, że można je przypisać wielu roślinom. Mógł to być silnie trujący tojad lub szalej jadowity, ale raczej nie szczwół. Niektórzy badacze sugerują, że rośliną, której skutki opisuje Nikander, był „krokeanon”, czyli spokrewnione z szalejem kropidło szafranowe („Oenanthe crocata”), również zaliczane do rodziny selerowatych. (…) Rośliny spokrewnione mają zwykle podobne metabolity wtórne. Po wspólnym przodku odziedziczyły bowiem te same szlaki metaboliczne, czyli serie przemian związków chemicznych, jednak przemiany te ulegały zazwyczaj modyfikacjom w trakcie ewolucji. Związki, które są końcowym produktem tych szlaków, mogą się zatem różnić. Taka sytuacja występuje w wypadku szaleju i kropidła. Kilka gatunków kropidła, w tym kropidło szafranowe, zawiera enantotoksynę, podobną pod względem budowy chemicznej i działania do cykutoksyny z szaleju. Kropidło szafranowe występuje m.in. na Sardynii. W II wieku n.e. grecki podróżnik i geograf Pauzaniasz opisał swoje wędrówki po Helladzie, w tym po koloniach greckich. Odwiedził również Sardynię, o której pisze, że jest pozbawiona roślin trujących prócz jednej, podobnej do selera, rosnącej w pobliżu źródeł. Ci, którzy ją zjedli, umierali z grymasem ust przypominającym uśmiech, od nazwy Sardynii nazwanym przez Homera śmiechem sardonicznym. Koloniści feniccy na Sardynii podawali podobno owo sardyńskie ziele („herba sardonica”) osobom starym i zniedołężniałym oraz skazańcom – po czym zrzucali ich ze skały. Niesławną rośliną było właśnie kropidło szafranowe. Enantotoksyna wywołuje skurcz mięśni mimicznych twarzy, powodując ów charakterystyczny grymas. Warto zauważyć, że ta roślina – w odróżnieniu od innych gatunków kropidła, a także od szczwołu – ma zdumiewająco przyjemny zapach i smak, łatwo zatem było niepostrzeżenie podać truciznę w winie lub potrawie.

Teofrast, uczeń Arystotelesa, a tym samym duchowy wnuk Platona i prawnuk Sokratesa, opisuje „kôneion”, ale opis ten nie wyjaśnia wątpliwości. Liście podobne do pietruszki sugerują raczej szczwół i kropidło niż szalej, natomiast pusta i mięsista łodyga jest silnie wyrażona u szaleju, choć cechuje też inne baldaszkowate. Botanik pisze, że sok z korzenia jest bardziej trujący niż z owoców, co pasuje do szaleju i kropidła, nie zaś do szczwołu. Opisuje także sposoby przygotowania „kôneion”, aby wywołać łatwą i bezbolesną śmierć. Powołuje się na Trasjasza z Mantinei, który zaleca zmieszać tę roślinę z makiem i podobnymi ziołami. Kombinacja szczwołu oraz opium pozyskiwanego z maku najbardziej pasowałaby do ateńskiej trucizny. Morfina zawarta w opium ma bowiem nie tylko bardzo silne właściwości przeciwbólowe, ale powoduje depresję ośrodka oddechowego, a tym samym wzmacnia działanie koniiny.

Aby zamknąć kwestię identyfikacji „kôneion”, zajrzyjmy do wiedeńskiej i neapolitańskiej kopii „De materia medica” Dioskurydesa. Wprawdzie sporządzono je kilka wieków po powstaniu oryginału, ale lepszych źródeł nie mamy. Niestety, ilustracje baldaszkowatych są tam dość schematyczne, a rośliny z tej rodziny różnią się drobnymi cechami, nie zawsze dobrze przedstawionymi na uproszczonych obrazkach. Najważniejszą cechą jest budowa systemu korzeniowego. Kropidło i szalej mają wspólną i charakterystyczną cechę, bardzo rzadko występującą u innych baldaszkowatych, a częstą u roślin wodnych. Nie wyrasta u nich korzeń główny, jak u marchwi lub pietruszki, ale wiązka korzeni przybyszowych, zawiązujących się u nasady łodygi. Korzenie roślin wodnych lub bagiennych nie potrzebują bowiem sięgać w głąb gleby, aby pobierać z niej wodę, natomiast muszą zakotwiczać roślinę w niestabilnym podłożu. U szaleju takie korzenie przybyszowe wyrastają z krótkiego, grubego kłącza, które może być przez mało wprawnego obserwatora wzięte za korzeń. Kiedy jednak taki „korzeń” przekroimy, widzimy, że jest to przekształcona łodyga typowa dla baldaszkowatych – z wyróżnionymi pustymi międzywęźlami oraz pełnymi węzłami (podobnie jak w pędach bambusów). Natomiast szczwół ma korzeń palowy, ale niezbyt gruby, ponieważ roślina ta jest jednoroczna, a zatem nie musi gromadzić zapasów. Inną ważną cechą rozróżniającą te trzy gatunki jest sposób podziału liści. U kropidła i szczwołu liście są drobno podzielone, tak jak u pietruszki, stąd te tragiczne w skutkach pomyłki. Natomiast liście szaleju są okazałe i nie tak silnie podzielone jak u dwóch pozostałych gatunków. Spójrzmy teraz na ilustracje. Roślina podpisana jako „kônion” u Dioskurydesa ma wyraźny korzeń palowy. Nie jest to przeoczenie, ponieważ wiązkowy system korzeniowy możemy zauważyć na innych obrazkach roślin, a zatem nieznany ilustrator Dioskurydesa rozróżniał te typy korzeni. Na tej podstawie możemy wykluczyć kropidło szafranowe. Korzeń ten jest silnie zgrubiały i bardziej przypomina kłącze szaleju niż nieduży korzeń szczwołu. Kształt liści także bardziej pasuje do szaleju niż szczwołu. Czy zatem spór pozostanie nierozstrzygnięty? Nie bądźmy tak pesymistyczni. Pokazaliśmy już wszak, że opis śmierci Sokratesa przekazany nam przez Platona jest wiarygodny, a objawy po wypiciu „pharmacon” odpowiadają działaniu szczwołu. To, że „kônion” u Dioskurydesa jest prawdopodobnie szalejem, nie oznacza, że to z niego wytwarzano ateńską truciznę. Sokratesowi najpewniej oszczędzono cierpienia.

Dobra śmierć to po grecku „euthanasia”. Śmierć bez cierpienia, oczekiwana w stanie pogodzenia się ze sobą, światem, nieuchronnym kresem, po uporządkowaniu wszystkich spraw doczesnych. O dobrą śmierć chrześcijanie modlili się już od starożytności, jej patronem był m.in. Święty Krzysztof, opiekun podróżnych. Wiadomo, podróż była dawniej niebezpieczna, chociażby z uwagi na grasujących po drogach rozbójników, nieuczciwych karczmarzy, choroby. Dobra śmierć starożytnych Greków nie była jednak eutanazją w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Sam Sokrates, choć głosił, że najważniejszą rolą filozofii jest przygotowanie do dobrej śmierci, uważał samobójstwo za niezgodne z wolą bogów.

W komedii Arystofanesa „Żaby” Dionizos, poszukujący drogi do Hadesu, odrzuca radę Heraklesa, aby przenieść się tam „bardzo uczęszczaną drogą”, przez skruszenie w moździerzu łodyg cykuty. Tą drogą poszedł jednak Sokrates i choć jego śmierć była wynikiem wyroku sądu skorupkowego, to poddanie się temu wyrokowi było świadomym wyborem filozofa. Porcja trucizny nie była zresztą najgorszą karą w starożytnych Atenach. Czy Sokrates równie niewzruszenie odmówiłby ucieczki, gdyby alternatywą była egzekucja nie przez podanie szybkodziałającej trucizny, ale przez przykucie skazańca do deski za pomocą metalowych obręczy, w tym jednej zaciskającej szyję ofiary? Czy nie wzruszyłby go los pozostawionej żony i dzieci, gdyby wiedział, że jego rodzina zostanie pozbawiona własności, a dom zburzony? (Notabene, trzej synowie Sokratesa – Lamprokles, Meneksenus i Sofroniskus – nie odziedziczyli po ojcu bystrości umysłu. Arystoteles określa ich jako głupich i nudnych). Pytania te są retoryczne. Na zawsze pozostaniemy już z obrazem śmierci Sokratesa utrwalonym przez Platona jako godnej prawdziwego filozofa.

„Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie, że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej?”… Po egzekucji filozofa do Ateńczyków dotarło, co uczynili, i na znak żałoby zamknęli wszystkie palestry i gimnazja, wygnali także oskarżycieli Sokratesa. Jego pamięć uczcili posągiem z brązu wykonanym przez słynnego rzeźbiarza Lizypa. Ale nawet gdyby wizerunek był ze złota, jak chciał Norwid, hańby Aten nic nie zmaże. Nie można bowiem zapomnieć, że filozofa stracono nie mocą decyzji obłąkanego, okrutnego tyrana, ale wolą 361 obywateli Aten, podczas gdy za jego uniewinnieniem głosowało zaledwie 140 sędziów. Zabito go wolą ludu, czyli „demosu”, co pokazuje, że demokracja nie jest wartością samą w sobie, jeśli postrzegamy ją jedynie jako rządy większości. Ta większość może być bowiem głupia, zawistna, mściwa, podatna na manipulację. Demokracja jest wartością jedynie wtedy, kiedy wynika z poszanowania praw jednostki – kiedy ograniczeniem indywidualnej wolności jest równoważna wolność innych. Inaczej łatwo zmienia się w truciznę.

o autorze

prof. Krzysztof Spalik

Autor jest profesorem nauk biologicznych, dziekanem Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego i dyrektorem Instytutu Biologii Ewolucyjnej UW

W oskarżeniu zarzucano Sokratesowi występowanie przeciw uznanym przez państwo ateńskie bogom oraz psucie młodzieży. Głównym powodem tak surowego wyroku były jednak niechętny stosunek filozofa do wiary w zbiorową mądrość ludu jako podstawy ustroju Aten oraz jego postawa, wyrażona stwierdzeniem „Wiem, że nic nie wiem”. To zdanie, choć prawdopodobnie z ust Sokratesa nigdy nie padło, odzwierciedla sens jego filozofii w zakresie poznania – zakres naszej wiedzy wytycza nie to, co już poznaliśmy, ale to, czego jeszcze nie wiemy. Zawsze znajdzie się pytanie, na które nie mamy odpowiedzi. W odróżnieniu od współczesnych mu sofistów Sokrates nie twierdził, że naucza wiedzy, ale że prowadzi uczniów drogą do niej.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
error code: 520
historia filozofii
Sokrates i sofiści: pomieszanie słów
Historia świata
„Niewola awiniońska”. Jak papieże nie odwiedzali Rzymu
Historia świata
Historia Krymu do prostych nie należy. Do kogo należał półwysep na przestrzeni dziejów?
Historia świata
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Historia świata
Ukraińscy bracia w powstaniu warszawskim. Historia jak z „Szeregowca Ryana”
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne