Stany Skłócone Ameryki. Podział na północ i południe USA

W 1861 r., wraz z wybuchem wojny secesyjnej, Ameryka rozpadła się na dwa państwa. Ale czy tak naprawdę kiedykolwiek była jednolitym tworem narodowym, kulturowym i politycznym?

Publikacja: 27.02.2025 21:00

Trwające pomiędzy sierpniem a październikiem 1858 r. debaty kandydatów do Senatu USA – republikanina

Trwające pomiędzy sierpniem a październikiem 1858 r. debaty kandydatów do Senatu USA – republikanina Abrahama Lincolna i demokraty Stephena A. Douglasa – podzieliły Amerykanów wokół problemu niewolnictwa i pośrednio przyczyniły się do późniejszej wojny secesyjnej

Foto: William Marsh, Springfield, IL zlam na/Wikimedia Commons

Koncepcja utworzenia suwerennej wspólnoty państwowej 13 brytyjskich prowincji w Ameryce Północnej zrodziła się z przyczyn czysto pragmatycznych. W latach 1775–1783 tylko Armia Kontynentalna składająca się z ochotników ze wszystkich 13 prowincji, wspierana finansowo i logistycznie przez Hiszpanię i Francję, mogła zaryzykować konfrontację zbrojną z wojskami brytyjskimi wspieranymi przez Ligę Irokezów oraz doborowe wojska najemne z kilku niemieckich księstw. Wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych wymusiła jedność wśród kolonistów, mimo podziałów w obszarze światopoglądowym i gospodarczym. Po zwycięstwie nad Brytyjczykami wcześniej czy później musiało dojść do rozłamu młodej republiki. Ten nadszedł pod koniec lat 50. XIX w., kiedy politykę i kraj podzielił spór o przyszłość niewolnictwa. W tym czasie świat coraz szybciej wkraczał w epokę wielkiej rewolucji industrialnej. Wszystko się zmieniało. Tylko nie niewolnictwo stanowiące fundament gospodarki rolnej stanów południowych.

Pierwsze firmy telekomunikacyjne na północy

Stany północne, w których dominującą gałęzią gospodarki stawał się przemysł, postawiły przede wszystkim na rozwój techniczny. Jak wielka różnica dzieliła Północ i Południe USA, świadczyć może postęp komunikacyjny. Pod koniec lat 50. XIX w. na północy powstawały pierwsze firmy telekomunikacyjne. W sierpniu 1858 r. zakończono nawet kładzenie na dnie Oceanu Atlantyckiego kabla telegraficznego. 1 września tegoż roku w Nowym Jorku zorganizowano paradę, w której udział wzięło 15 tys. osób.

Czytaj więcej

Królestwa bawełny w XIX-wiecznej Ameryce

Na jednym z transparentów ktoś napisał: „Rozdzieleni 4 lipca 1776 r. – połączeni 12 sierpnia 1858 r.”. Chodziło o Amerykanów i Brytyjczyków. Dla tych ludzi był to pierwszy krok w procesie, który później nazwano globalizacją. Nagle świat się skurczył. Brytyjczyk nie był już postrzegany jako wróg czy opresor. Anglosasi po dwóch stronach Oceanu Atlantyckiego stali się poważnymi partnerami handlowymi. Od tej pory Wall Street nie musiała już oczekiwać kilka dni lub tygodni na notowania z Giełdy Londyńskiej. Tego samego dnia czytelnicy amerykańskich gazet mogli się dowiedzieć, co się dzieje w parlamencie brytyjskim, a handlowcy przyjąć zamówienie na określoną ilość towarów przeznaczonych na eksport do Europy.

Skoro ludzie odlegli o setki lub nawet tysiące kilometrów mogą w ciągu kilku minut poznać swoje myśli, to nie będzie już nieporozumień.

Zaczynała się era szybkiej komunikacji. Jeden z jej prekursorów, słynny współtwórca alfabetu swojego imienia, wówczas 67-letni Samuel Finley Breese Morse, twierdził, że telegrafia rozpocznie erę światowego pokoju. Skoro ludzie odlegli o setki lub nawet tysiące kilometrów mogą w ciągu kilku minut poznać swoje myśli, to nie będzie już nieporozumień. Niestety, wielki wynalazca się mylił, ponieważ to właśnie m.in. telegraf miał wkrótce przyczynić się do wybuchu wojny o rozmiarach nieznanych Amerykanom.

„Murzyn nie jest mi równy...”

Kiedy latem 1858 r. kładziono kabel telegraficzny na dnie Atlantyku, w stanie Illinois odbyła się pierwsza z serii debat nad przyszłością niewolnictwa pomiędzy republikańskim kongresmenem Abrahamem Lincolnem a demokratycznym senatorem Stephenem Arnoldem Douglasem. Prasa brukowa drwiła sobie z rozmówców, ponieważ senator Douglas był niskim krępym mężczyzną, którego fizjonomia wypadała komicznie przy wysokim i chudym Lincolnie. Nikt jednak nie żartował sobie z tematu dyskusji. Douglas wierzył, że niewolnictwo, choć samo w sobie jest zjawiskiem nagannym, powinno być utrzymane, ponieważ taka była wola obywateli stanów południowych.

Czytaj więcej

Kolonizacja Ameryki Północnej. Trudne początki amerykańskiego snu

Ich wybór określał mianem suwerenności obywatelskiej (popular sovereignty). Lincoln był zdecydowanym przeciwnikiem niewolnictwa, choć w czasie jednej z debat zapytany o to, co sądzi o niższości rasy czarnej, odpowiedział: „Zgadzam się z sędzią Douglasem, że Murzyn nie jest mi równy pod wielu względami, z pewnością nie pod względem koloru i może nie pod względem poziomu moralnego lub intelektualnego. Ale w prawie jedzenia chleba [...], na który zapracuje własnymi rękami, jest mi równy i równy sędziemu Douglasowi oraz równy każdemu żyjącemu człowiekowi”. Ten pogląd był trudny do zaakceptowania przez zwykłych obywateli, a co dopiero przez plantatorów z Południa.

Z pomocą telegrafu wypowiedź senatora Lincolna dotarła tego samego dnia na szpalty gazet amerykańskiego Południa. Większość mieszkańców Północy, gdzie niewolnictwo było zakazanie, wierzyła, że posiadanie niewolników jest po prostu grzechem. Nikt jednak nie zamierzał akceptować jakiejkolwiek formy zrównywania czarnych i białych. Nawet abolicjoniści głosili pogląd, że Afrykanie powinni powrócić do Afryki, ale nigdy nie powinno dojść do mieszania rasy białej i czarnej. Pod tym względem poglądy Lincolna jawiły się nie tylko jako radykalnie liberalne, ale wręcz libertyńskie i zdeprawowane. Lincoln uważał, że: „nie ma absolutnie żadnego powodu, aby Murzyn nie mógł korzystać na równi z człowiekiem białym ze wszystkich praw naturalnych wymienionych w Deklaracji Niepodległości: z prawa do życia, wolności i dążenia do szczęścia”. A to było trudne do zrozumienia nawet dla tolerancyjnych mieszkańców Nowej Anglii.

Kiedy w czasie debaty z Lincolnem senator Douglas zapytał publiczność: „czy jesteście za nadaniem Murzynom praw i przywilejów obywatelskich?”, na sali zapanowała wrzawa. Po chwili rozjuszony tłum zaczął skandować: „Nie, nie chcemy!”.

Spór o kolor skóry

Rasizm jest zatem kwintesencją amerykańskiego rozłamu. Od niego zaczynają się wszystkie wielkie problemy Amerykanów i na nim zawsze się kończą. Amerykański historyk, profesor William C. Davis, pisał: „(…) korzeni ideologicznych Skonfederowanych Stanów Południa można szukać w nauczaniu Arystotelesa, który stwierdził, że różnice, jakie powstają między rasami ludzkimi i ich wrodzone zdolności, wynikają głównie z ich regionalnego pochodzenia”. Ludzie zatem różnią się nie osobowościowo, ale dlatego, że pochodzą z różnych regionów planety i różne bodźce oddziaływały na ich rozwój intelektualny.

Czytaj więcej

„Elegia dla bidoków”. Wybudzeni z amerykańskiego mitu

Davis podkreśla, że światopogląd ojców założycieli Konfederacji był wynikiem lektury „Polityki” Arystotelesa. Skonfederowane Stany Południa swoim ustrojem politycznym miały nawiązywać do zaproponowanej przez tego wielkiego greckiego filozofa idei tzw. czwartego monarchy, czyli ustroju społeczno-politycznego, w którym rządy sprawują uznani przez białą większość oligarchowie dzierżący władzę w oparciu o zasadę ochrony lepszej krwi i wyższych zdolności intelektualnych rasy europejskiej.

Wojna domowa była dla nich niezbędnym instrumentem do utrzymania tego porządku. Nie potępiali jej, jak Cyceron rzymską wojnę domową, która o mało nie rozbiła jedności Republiki Rzymskiej w 48 r. p.n.e., ale uważali za formę oczyszczenia moralnego i politycznego narodu. Przywódcy Południa przyjęli maksymę wyrażoną pięć wieków wcześniej przez wielkiego chińskiego pisarza i myśliciela Lo Kuan-czunga w monumentalnym dziele „Kronika Trzech Królestw”: „Cesarstwa rozkwitają i chylą się ku upadkowi, państwa jednoczą się lub oddzielają”. Istnieje też inne tłumaczenie tej sentencji: „To, co zjednoczone, musi się rozpaść, to, co się rozpadło, musi się zjednoczyć”. Bywa, że wojna domowa jest dziejowym katharsis. W historii Polski 11 konfliktów zbrojnych uznaje się za wojny domowe. Wszystkie one prowadziły ostatecznie do zjednoczenia i zgody narodowej.

Skonfederowane Stany Ameryki

Ale czy amerykańska wojna secesyjna, najkrwawsza wojna w dziejach Ameryki Północnej, ostatecznie doprowadziła do zjednoczenia i zgody narodowej? Kto tak naprawdę ponosi winę za jej wybuch? Jakże często zapomina się o sprawcach pośrednich, bez których nigdy nie doszłoby do różnych nieszczęść w dziejach. Takim człowiekiem był prezydent USA James Buchanan, który popierał kompromis z 1850 r. i uważał, że ruch abolicjonistyczny jest destrukcyjny dla Ameryki. Nie znosił radykalizmu Lincolna. Nie postrzegał niewolnictwa przez pryzmat ludzkiego cierpienia, ale jako pewną składową ustroju państwa, w którym się urodził. Taki był porządek jego świata, a abolicjoniści zdawali się go burzyć i prowadzić ku katastrofie. Swoim jawnym poparciem dla utrzymania niewolnictwa zyskał sobie sympatię przedstawicieli stanów południowych.

Czytaj więcej

Jerzy Waszyngton. Ojciec nie wszystkich Amerykanów

Jednak 6 listopada 1860 r. załamały się wszystkie jego nadzieje na utrzymanie jedności. Decyzją 1  866 452 wyborców (180 głosów elektorskich) Lincoln został prezydentem. Wszelkie próby znalezienia kompromisu w Kongresie zakończyły się porażką. W reakcji na wybór Lincolna na prezydenta 20 grudnia 1860 r., 84 lata po podpisaniu Deklaracji Niepodległości, nastąpił rozpad amerykańskiej Unii. Karolina Południowa ogłosiła wystąpienie ze wspólnoty. Niewiele później w jej ślady poszło sześć stanów: Missisipi, Teksas, Georgia, Floryda, Alabama i Luizjana. Cztery inne stany ogłoszą secesję dopiero w czasie trwania wojny. 4 lutego 1861 r. „rebelianci” – jak ich nazywała propaganda Północy – zawiązali na konwencji w Montgomery (Alabama) Konfederację Stanów Ameryki (Confederate States of America; CSA), która cztery dni później przyjęła własną konstytucję.

Czy podział Ameryki na północ i południe nadal istnieje?

Czy CSA było tworem nielegalnym? Odpowiedź na to pytanie dzieli konstytucjonalistów i historyków do dzisiaj. Ale wojna nie wybuchła jedynie z powodu ogłoszenia secesji. Niektórzy historycy uważają, że winę za wybuch wojny ponosi wspomniany poprzednik Lincolna, prezydent Buchanan. On to bowiem złamał umowę zawartą z władzami Karoliny Południowej i nie przekazał kontroli nad znajdującym się w Karolinie Południowej Fortem Sumter. Dlatego 12 kwietnia 1861 r. wojska Konfederacji ostrzelały tę warownię, co uznano za zbrojną napaść na Stany Zjednoczone. Tak rozpoczęła się wojna, w której po stronie Południa walczyło 880 tys. żołnierzy, podczas gdy Unia formalnie powołała do służby wojskowej 776 829 żołnierzy. Nikt nie liczył jednak dziesiątków tysięcy zwerbowanych za grosze żołnierzy kontraktowych, rekrutujących się głównie spośród nowo przybyłych imigrantów z Europy, którzy zazwyczaj nie mieli nawet pojęcia, o co walczą. 

Czytaj więcej

Geneza systemu dwupartyjnego w USA

Trwająca cztery lata wojna zakończyła się bezwarunkową kapitulacją wojsk CSA. Państwo to uznano za nielegalne i wręcz bandyckie, jego władze za zdrajców i zbrodniarzy, większość obywateli zaś za zwykłych rebeliantów. Ta rana na duszy Ameryki goiła się przez dekady. Dopiero napływ milionów nowych imigrantów niepamiętających wojny domowej i sporu, który ją rozpoczął, zasypał wielki rów dzielący Północ i Południe. Ale płomień rozłamu na bazie podziałów rasowych nadal się tli, podziały etniczne wciąż istnieją i co jakiś czas przypominają o sobie ze zdwojoną siłą. To także spór o politykę, wizję demokracji, rolę rządu federalnego, praworządności i Ameryki jako światowego supermocarstwa i gasnącego lidera cywilizacji zachodniej.

Koncepcja utworzenia suwerennej wspólnoty państwowej 13 brytyjskich prowincji w Ameryce Północnej zrodziła się z przyczyn czysto pragmatycznych. W latach 1775–1783 tylko Armia Kontynentalna składająca się z ochotników ze wszystkich 13 prowincji, wspierana finansowo i logistycznie przez Hiszpanię i Francję, mogła zaryzykować konfrontację zbrojną z wojskami brytyjskimi wspieranymi przez Ligę Irokezów oraz doborowe wojska najemne z kilku niemieckich księstw. Wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych wymusiła jedność wśród kolonistów, mimo podziałów w obszarze światopoglądowym i gospodarczym. Po zwycięstwie nad Brytyjczykami wcześniej czy później musiało dojść do rozłamu młodej republiki. Ten nadszedł pod koniec lat 50. XIX w., kiedy politykę i kraj podzielił spór o przyszłość niewolnictwa. W tym czasie świat coraz szybciej wkraczał w epokę wielkiej rewolucji industrialnej. Wszystko się zmieniało. Tylko nie niewolnictwo stanowiące fundament gospodarki rolnej stanów południowych.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Kolonizacja Ameryki Północnej. Trudne początki amerykańskiego snu
Historia świata
Pierwsze konklawe. Od kiedy papieża wybierają kardynałowie?
Historia świata
„Elegia dla bidoków”. Wybudzeni z amerykańskiego mitu
Historia świata
Królestwa bawełny w XIX-wiecznej Ameryce
Historia świata
Zmarł agent Secret Service uwieczniony na zdjęciach z zamachu na Kennedy'ego
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”