Jest taki fragment w „Elegii dla bidoków” (2016) J.D. Vance’a, obecnego wiceprezydenta USA, który pozostaje w pamięci niczym niewybrzmiałe do końca echo. „Mamaw i Papaw nauczyli mnie, że żyjemy w najlepszym, najwspanialszym kraju pod słońcem. Ten fakt nadał sens mojemu dzieciństwu. Kiedy było ciężko, kiedy dramaty i zamieszanie moich młodych lat zaczynały przygniatać, wiedziałem, że nadejdą lepsze dni, bo żyję w kraju, który pozwala mi dokonać dobrych wyborów, choć inni tego nie czynią”.
Tak, ojczyzna dziadków wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych J.D. Vance’a, prostych ludzi z samego serca „pasa rdzy” w istocie przez dłużej niż sto lat była w świadomości nie tylko Amerykanów „najwspanialszym krajem pod słońcem”. Dziadkowie Vance’a mieli w co wierzyć i tę naiwną wiarę zdaje się powtarzać ich wnuk. Ale tylko tak się wydaje; tak naprawdę J.D. Vance nie umie tej prawdy wydusić z siebie do końca. A początkiem całej lawiny wątpliwości są słowa, którymi zamyka przytoczony cytat: „żyję w kraju, który pozwala mi dokonać dobrych wyborów, choć inni tego nie czynią”.
„Elegia dla bidoków” jako pedagogiczny poemat o nadziei
Ot, tu dotykamy istoty rzeczy: „inni tego nie czynią”. Dlaczego „nie czynią”? O tym jest ta książka. Dla jednych to przenikliwe studium amerykańskiego kryzysu, dla innych – opowieść o umierającym marzeniu. I ta warstwa „Elegii...” jest naprawdę najmocniejsza. Appalachy, z których Vance wyrwał się w świat, to niemal przedsionek piekła. Kiedyś były obszarem górniczym; dziś to tereny zapomniane, chylące się ku upadkowi. Z marną edukacją, nędzną infrastrukturą, zniszczoną gospodarką staczają się w społeczny i ekonomiczny niebyt.
Czytaj więcej
W swoim bestsellerze sprzed ośmiu lat J.D. Vance objawił światu los zapomnianych biedaków Ameryki. Paradoksalnie jako nowy wiceprezydent może ich wepchnąć w jeszcze większą nędzę.
O ile kiedyś kwitł wśród żyjących tu ludzi jakiś robotniczy etos, w końcu lat 90. XX w., czyli w czasie, gdy dorastał J.D. Vance, zastąpiła go degradacja elementarnych wartości, wielopoziomowy kryzys rodziny, gwałtowność, alkoholizm i narkotyki. Obrazy, w których dorastał jako dziecko, są porażające; tam, gdzie ostała się jeszcze jakaś sfera wartości, triumfują przemoc i chorobliwie rozumiany honor. To świat, z jakiego próbowali wyrwać się jego dziadkowie, legendarni Mamaw i Papaw, ale który ich także do końca wciągał jak bagno. Papaw, mimo że dla J.D. wzór i autorytet, w przeszłości był brutalnym alkoholikiem. Mamaw – jak sam o niej pisze – kompletną wariatką.