Atomowe cesarstwo

Niewykluczone, że amerykański uranowy ładunek, który eksplodował nad Hiroszimą, miał być częścią japońskiej bomby jądrowej.

Publikacja: 07.02.2025 04:30

Atomowe cesarstwo

Japonia

Foto: Adobe Stock

Pod koniec marca 1945 r. Kilonia leżała w gruzach, gdy podmiejski port opuścił samotnie U-234 – bodaj największa jednostka floty podwodnej Doenitza. Pozbawiony torped, faktycznie bezbronny i ze zredukowaną załogą, okręt miał dotrzeć do Wysp Japońskich, ale wojna w Europie skończyła się, nim okręt podwodny opuścił Atlantyk, dlatego kpt. Fahler trzeźwo nadał meldunek o kapitulacji.

Amerykanie nie dowierzali, co wpadło im w ręce, gdy marynarze niszczyciela USS „Sutton” weszli pod pokład. Okręt był po kiosk wyładowany frachtem z cudowną bronią Hitlera. W skrzyniach był kompletny myśliwiec odrzutowy, silniki rakietowe i eksperymentalne pociski, ale wśród szkła optycznego, kosztowności i chemikaliów większą uwagę przykuł inny ładunek – zasobniki z ołowiu zawierały 560 kg tlenku uranu. Za mało, aby zbudować bombę, ale dość, by zaniepokoić wywiad.

Przeznaczenia uranu nie zdradzili dwaj japońscy inżynierowie z okrętu, gdyż obaj się zabili przed kapitulacją. Niczego nie wiedział też gen. Kessler z Luftwaffe, wysłany do szkolenia japońskich pilotów, ani dr Heinz Schlicke z Kriegsmarine, gdyż był specjalistą od maskowania okrętów przed radarami (wkrótce pracował w amerykańskiej armii). Tym większe było pole do niepokojących domysłów, gdyż wbrew rasowym przesądom Japończycy znali fizykę jądrową nie gorzej od naukowców niemieckich, amerykańskich czy duńskich.

Istotnie, przed wojną światek nauki był globalną wioską. Fizycy czytali te same pisma, rozwiązywali te same równania i pracowali w jednych laboratoriach, uczelniach i salach konferencyjnych, w czym Japonia aspirowała do światowego szczytu. I nie bezzasadnie, gdyż miała mocny fundament.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta

Podstawą był Riken – otwarty w 1917 r. Instytut Badań Fizyki i Chemii – konglomerat badań podstawowych, gdzie już w 1931 r. istniało Laboratorium Jądrowe. Stworzył je prof. Yoshio Nishina, istotna postać laboratoriów Cambridge, Getyngi i Kopenhagi, współautor prac Oskara Kleina i partner Bohra. To Japonia zbudowała drugi na świecie cyklotron, czyli akcelerator cząstek – zaraz po Amerykanach, a tuż przed Niemcami. Także w Riken, niezależnie od Enrico Fermiego, prof. Tadashi oszacował moc rozszczepienia atomu.

Toteż w 1938 i następnym roku, gdy Niemcy potwierdzili rozbicie jądra, a Meitner i Frisch uznali reakcję łańcuchową za wykonalną, Japonia była gotowa na wnioski. A zrozumiała je w naturalny sposób za start wyścigu po bombę.

Trzeba wierzyć na słowo, że w Japonii wysocy generałowie przypadkiem wpadają na wybitnych fizyków w pociągach, co miało się zdarzyć w 1940 r., gdy prof. Nishina spotkał w przedziale gen. Takeo Yasudę, zbiegiem okoliczności szefa badań w lotnictwie wojskowym. W krótkiej podróży Nishina otworzył generałowi oczy na bezmiar korzyści z rozbicia atomu – od napędu okrętów i wielkich bombowców, po niewyobrażalnie potężne bomby. Pod wrażeniem rozmówcy Yasuda miał rozkazać pułkownikowi Suzuki, także absolwentowi europejskich uczelni, aby sporządził raport o szansach budowy broni jądrowej. Rzecz jasna raport oparł się na analizach Riken, lotnictwo pociągnęło więc za sznurki ministerialne, dając Nishinie laboratoria i cesarskie błogosławieństwo.

To wciąż nie dowód, że Nishina był fanatycznym entuzjastą broni jądrowej, czemu zaprzeczali także amerykańscy znajomi. Profesora miał zbałamucić akademicki pragmatyzm; w każdej dziedzinie badań – a zwłaszcza obłędnie kosztownych – pieniądze najskuteczniej przyciąga zainteresowanie wojskowych.

Program jądrowy, schowany za kryptonimem „Ni-Go”, startował więc późno, bo równocześnie z projektem „Manhattan”. Amerykanie podjęli program wskutek ostrzeżeń Einsteina i Leó Szilárda przed niemiecką bombą, choć fizycy pisali list w 1939 r., a zatem trzy lata wcześniej. W rzeczywistości, gdy USA i Japonia stawały w blokach startowych, Niemcy już porzucili atomowe marzenia, za co jedni winią niechęć Hitlera do „żydowskiej nauki”, a drudzy – spiętrzenie trudności. Zbyt skromne środki, nadto rozproszone w wielu ośrodkach, sprowadziły badania – jak te na zamku Haigerloch – do chałupniczych eksperymentów.

W zasadzie Nishina na starcie mierzył się z tym samym problemem, gdyż różne kompetencje armii i rządu osłabiały wysiłek. Nie mógł wiedzieć, a zwłaszcza na początku wojny, że pod kryptonimem „F-Go” nad energią jądrową pracuje ktoś inny. Własne badania prowadziła bowiem Marynarka Cesarska, jak się zdaje bardziej zainteresowana napędem (skądinąd, na tym skupiali się przed projektem „Manhattan” Amerykanie, bomba zaś była do 1942 r. brytyjską domeną).

Dopiero Komisja Badań nad Zastosowaniem Fizyki Jądrowej połączyła zespoły, gdy wskutek klęski Midway marynarka zamknęła program „F-Go”. Odtąd na czele projektu stał Bunsaku Arakatsu, uczeń Rutherforda i Einsteina z Cambridge oraz Berlina, a niewątpliwą gwiazdą był prof. Hideki Yukawa, który badaniem cząstek elementarnych zasłużył na Nagrodę Nobla z fizyki w 1949 r.

Program toczył się jednak bez wiary, lecz narastającą nadzieją, że w obliczu trudności Japonii i porażki Niemiec Amerykanom także się nie powiedzie. Wprawdzie potwierdzały się założenia o wykonalności bomby jądrowej, ale nie dostępnymi siłami – narosła pewność, że zabierze to całą dekadę. Mimo to zespół nie spieszył z gaszeniem nadziei armii, głównie w interesie nauki i własnym – program podtrzymał badania, a przy tym ocalił cennych uczonych przed mobilizacją. Ale nikt nie miał złudzeń, że gdyby bomba powstała, żaden naukowiec, wliczając Nishinę, nie zawahałby się przed jej użyciem, bez względu na liczbę ofiar.

Czytaj więcej

Japonia, Polska i niezmywalne ślady wojny

Jednak do tego Japonii brakło niemal wszystkiego, zarówno czasu, jak i uranu. Na japońskim archipelagu kopalina w zasadzie nie występuje, a starania gen. Yasudy o zdobycie surowca w okupowanej Birmie i Chinach niewiele dały. A nawet tę ilość uranu, jaką dysponował Nishina, trudno było zmienić w rozszczepialny izotop. W teorii istniało kilka metod technicznych, ale przed 1942 r. żadnej nie sprawdzono praktycznie. Z braku środków Japonia postawiła na dyfuzję termiczną, szczególnie mało wydajną.

Finalnie powstały trzy dyfuzory, z czego jeden spłonął w ruinach tajemniczego Budynku 49, kiedy amerykańskie B-29 równały Tokio z powierzchnią ziemi (8 kwietnia 1942 r.). Gdy stwierdzono, że wirówka z prędkością 60 tys. obrotów będzie sprawniejsza, dopiero w marcu 1945 r. powstał niezbędny projekt, z zapowiedzią uruchomienia prototypu przez firmę Tokyo Keiki już 19 sierpnia 1945 r. Całkowita produkcja ciężkiej wody – w zasadzie możliwa tylko w Korei – nie przekraczała 20 gramów miesięcznie.

Projekt okazał się trudniejszy, niż mamiono wojskowych, a z całą pewnością bomby nie mógł zbudować szalony geniusz w stodole. Naprawdę tylko USA było stać na konieczny rozmach technologiczny i finansowy. W programie Nishiny uczestniczyło 100 naukowców, projekt „Manhattan” wspierał olbrzymi przemysł, zatrudniający razem 130 tys. ludzi, całe fabryki powstałe tylko dla bomby i potężne ośrodki obliczeniowe. Mimo to – i relatywnej obfitości uranu z Afryki – izotopy wyodrębnione w setkach amerykańskich wirówek starczyły tylko na cztery bomby. Japonia nie miała żadnej. W tym tkwi jedyne źródło klęski ambicji atomowych Japonii i Rzeszy.

Komisja Nishiny nie była jednak całkiem bezużyteczna, gdyż 8 sierpnia 1945 r. jej autorytet naukowy mógł potwierdzić wybuch bomby atomowej nad Hiroszimą...

Jeśli zatem niemiecki uran z okrętu U-234 zdaje się niepokojący, to nie miał szans zmienić losów wojny. Choćby Japonia miała dziesięć wirówek, pół tony tlenku uranu starczało na 3,5 kg materiału rozszczepialnego, czyli ułamek niezbędnej ilości. A zapewne, mimo atrakcyjnej legendy, transport nie był przeznaczony na bombę, lecz z braku ropy był katalizatorem w produkcji syntetycznego paliwa dla samolotów. Jednak po przejęciu okrętu uran faktycznie uległ przeróbce na izotop – w projekcie „Manhattan”, nie sposób więc wykluczyć z niezachwianą pewnością domieszki niemieckiego uranu w bombie nad Hiroszimą. Z drugiej zaś strony, czy bez projektu „Ni-Go” Japonia mogła być tuż po wojnie atomową potęgą?

Pod koniec marca 1945 r. Kilonia leżała w gruzach, gdy podmiejski port opuścił samotnie U-234 – bodaj największa jednostka floty podwodnej Doenitza. Pozbawiony torped, faktycznie bezbronny i ze zredukowaną załogą, okręt miał dotrzeć do Wysp Japońskich, ale wojna w Europie skończyła się, nim okręt podwodny opuścił Atlantyk, dlatego kpt. Fahler trzeźwo nadał meldunek o kapitulacji.

Amerykanie nie dowierzali, co wpadło im w ręce, gdy marynarze niszczyciela USS „Sutton” weszli pod pokład. Okręt był po kiosk wyładowany frachtem z cudowną bronią Hitlera. W skrzyniach był kompletny myśliwiec odrzutowy, silniki rakietowe i eksperymentalne pociski, ale wśród szkła optycznego, kosztowności i chemikaliów większą uwagę przykuł inny ładunek – zasobniki z ołowiu zawierały 560 kg tlenku uranu. Za mało, aby zbudować bombę, ale dość, by zaniepokoić wywiad.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Druga wojna secesyjna
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Historia świata
Rewolucja technologiczna w Helladzie
Historia świata
„Rządy Scholza? Największa katastrofa RFN po 1949 r.”
Historia świata
Na krańcach asyryjskiego imperium
Historia świata
Masakra sowieckich spadochroniarzy. Operacja dnieprzańska w 1943 r.