Weteran pakistańskiego reportażu politycznego Zahid Hussein na kartach książki „Frontline Pakistan” pisał: „Zza przyciemnionych szyb pędzącego mercedesa prezydent Musharraf mógł zobaczyć vana zmierzającego w stronę prezydenckiego konwoju z naprzeciwka, przejeżdżającego policjanta, który wybiegł na drogę, próbując zatrzymać auto. Było święto narodowe, szosa była pusta. Kilka sekund później van wybuchł, uderzając w wóz ochroniarzy w ogonie konwoju. Zapadła ciemność, kierowca odruchowo nacisnął hamulce. »Przyspieszaj! Nie zatrzymuj się!« – krzyknął na niego prezydent. Przejechali jakieś 150 jardów, kiedy kolejne auto wpadło w samochód tuż za prezydencką limuzyną, detonując 60 funtów materiałów wybuchowych. Trzy z czterech opon limuzyny pękły od tej eksplozji. Na karoserię chlusnęła krew i spadły skrawki ciał. Ale kierowca naciskał pedał gazu i dojechał do siedziby prezydenta na jedynej pozostałej oponie”. – Było blisko – wspominał potem Musharraf.
Blisko było kilka razy, ponieważ zamachowcy – przeważnie dżihadystowskiej proweniencji – próbowali dopaść Musharrafa kilkakrotnie, w grudniu 2003 r. nawet dwa razy. Opisany wyżej zamach skończył się fiaskiem, być może dlatego, że trzeci wóz zamachowców nie dotarł na miejsce. O ironio, kilkanaście lat po odebraniu Musharrafowi władzy, niespełna dekada jego rządów (1999–2008) uchodzi w oczach Pakistańczyków za stosunkowo stabilną. Jeszcze jeden dowód słabości ludzkiej pamięci? Może i tak, ale też dowód na to, że bezpardonowa polityczna młócka i wywoływane nią emocje czy chaos instytucjonalny mogą męczyć przeciętnego człowieka bardziej niż zagrożenie wojną czy terroryzmem.
Junta z cywilną fasadą
W sumie można to zrozumieć. „Jednym z największych problemów Pakistanu jest to, że nasi demokraci próbowali być dyktatorami, a nasi dyktatorzy – demokratami. W efekcie demokratyczne rządy nie rozwijały demokracji, a dyktatury nie rozwijały kraju. A to ostatecznie zmuszało ich do bycia jeszcze bardziej dyktatorskimi” – taką opinię anonimowego pakistańskiego biznesmena przytacza w swojej książce „Pakistan. A Hard Country” (Trudny kraj) Anatol Lieven, politolog z londyńskiego King’s College, specjalizujący się we współczesnych dziejach Azji.
Opinia tyleż lapidarna, co trafna. Kraj, który zrodził się z rozpadu kolonialnych Indii, w założeniu miał charakter demokratyczny: zadbali o to muzułmanie uciekający z terytoriów, które w 1948 r. przypadły Hindusom – w sporej mierze wielkomiejskie elity, często wykształcone na Zachodzie, a przynajmniej w brytyjskich uczelniach na subkontynencie. Koncepcje pluralizmu politycznego, wielopartyjny system, wolne wybory czy niezależność władzy sądowniczej to idee, które zostały wpisane w pakistański system polityczny (pomimo faktu, że Pakistan jest z nazwy „Republiką Islamską”) i do dzisiaj w wielu środowiskach są żywe w nie mniejszym stopniu niż w krajach zachodnich.
Spalenie kukły Musharrafa podczas demonstracji w pobliżu ambasady Pakistanu w New Delhi, 27 grudnia 2000 r.