Lądowanie w Normandii. Inwazja, która musiała się udać

Lądowanie wojsk alianckich na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r. było pokazem sprawności gigantycznej anglo-amerykańskiej machiny logistycznej, zaradności alianckich żołnierzy, kreatywności sztabowców i przebiegłości służb wywiadowczych. Niemcy wykazali się głównie brakiem wyobraźni i elastyczności.

Publikacja: 06.06.2024 04:30

Lądowanie na plaży Omaha: „Stosunek siły między Luftwaffe i aliantami 6 czerwca 1944 r. wynosił 1:25

Lądowanie na plaży Omaha: „Stosunek siły między Luftwaffe i aliantami 6 czerwca 1944 r. wynosił 1:25. Alianci w powietrzu panowali” – raportował niemiecki gen. Blumentritt

Foto: Everett Collection/shutterstock

Wczesnym rankiem 6 czerwca 1944 r. gen. Dwight Eisenhower, Naczelny Dowódca Alianckich Sił Ekspedycyjnych w Europie (SHAEF), nerwowo oczekiwał na raporty mówiące o przebiegu lądowania na normandzkim wybrzeżu. Próbował ukoić nerwy, czytając westerny. Nie był jednak w stanie skupić się na lekturze. Na wypadek klęski miał już przygotowany komunikat. „Naszemu lądowaniu w rejonie Cherbourg-Hawr nie udało się uzyskać zadowalającego oparcia i wycofałem wojska. Moja decyzja, aby zaatakować w tym czasie i w tym miejscu, wynikała z najlepszych informacji, jakie były osiągalne. Wojska lądowe, siły powietrzne i marynarka wojenna zrobiły wszystko, czego mogły dokonać waleczność i poświęcenie dla służby. Jeżeli wiąże się z tą próbą jakikolwiek zarzut lub błąd, dotyczy to tylko mnie”.

Lądowanie w Normandii: Operacja D-Day

Lądowanie w Normandii: Operacja D-Day

PAP

Nie tylko on się wówczas denerwował. Wszyscy pamiętali krwawe fiasko pierwszej, „próbnej” inwazji na kontynent, czyli próby opanowania francuskiego portu Dieppe w sierpniu 1942 r. Pamiętano również o tym, że we wrześniu 1943 r. pod Salerno uderzenie niemieckich czołgów niemal zepchnęło amerykańskie oddziały inwazyjne do morza. Przyczółek został wówczas uratowany przez nawałę ogniową z alianckich okrętów. W styczniu 1944 r. lądowanie pod Anzio przebiegło, co prawda, bez większych problemów, ale później wojskom alianckim nie udało się wyrwać z przyczółka, na którym zostały de facto oblężone. Również podczas lądowania w Normandii tysiące rzeczy mogło pójść nie tak, jak oczekiwano.

Czytaj więcej

Plaże, które spłynęły krwią

A jednak się udało! Gdy do Eisenhowera zaczęły spływać pierwsze fragmentaryczne raporty z lądowań, był już niemal pewny, że sukces jest bliski. O 9.35 czasu londyńskiego jego oficer prasowy, płk Ernest Dupuy, nadał w świat komunikat: „Pod dowództwem generała Eisenhowera sojusznicze siły morskie przy wsparciu sił powietrznych rozpoczęły dziś rano lądowanie armii sojuszniczych na północnym wybrzeżu Francji”.

Papierowy Wał Atlantycki i „szparagi Rommla”

Grupa Armii B, czyli wojska niemieckie mające powstrzymać aliancką inwazję, dowodzona była przez feldmarszałka Erwina Rommla. Ów wsławiony w Afryce dowódca bardzo mocno wierzył w siłę swoich wojsk i w słabość aliantów. „Nadal ani śladu Brytyjczyków i Amerykanów… My zaś z każdym dniem, z każdym tygodniem stajemy się silniejsi… Z ufnością czekam bitwy… może dojdzie do niej 15 maja, a może pod koniec miesiąca” – pisał 6 maja do swojej żony Lucie-Marii. Fragmenty jego korespondencji wyraźnie sugerują, że zbyt mocno wierzył w propagandę swojego kraju. „Morale w Anglii złe… strajk następuje tam po strajku, a okrzyki »Precz z Churchillem i Żydami«, wołania domagające się pokoju, rozlegają się coraz głośniej… nie są to dobre wróżby dla przyszłej ofensywy” – wskazywał w liście z 26 kwietnia. Spodziewał się, że do inwazji dojdzie, ale zastanawiał się też, czy w czerwcu uda mu się na kilka dni wyrwać do rodziny, do Rzeszy.

4 czerwca główny meteorolog niemieckiej Floty Powietrznej orzekł, że kiepska pogoda na Kanale La Manche uniemożliwi alianckie lądowanie w północnej Francji przez następne dwa tygodnie.

Na kilka dni przed alianckim lądowaniem w Normandii przesłał tygodniowy raport Grupy Armii B do kwatery feldmarszałka Gerda von Rundstedta, będącego OB West, czyli głównodowodzącym na Zachodzie. W raporcie tym wskazywał, że alianci „osiągnęli wysoki stopień gotowości” oraz że zwiększyła się liczba radiogramów wysyłanych do francuskiego ruchu oporu, ale „biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia, nie świadczy to o zbliżaniu się inwazji”. 4 czerwca główny meteorolog niemieckiej Floty Powietrznej orzekł, że kiepska pogoda na Kanale La Manche uniemożliwi alianckie lądowanie w północnej Francji przez następne dwa tygodnie. Uspokojony tym Rommel wyjechał więc 5 czerwca do Niemiec, by następnego dnia móc świętować... urodziny swojej żony. Alianci mieli natomiast lepsze dane meteorologiczne, wskazujące, że 6 czerwca sztorm na kanale La Manche się uspokoi, a inwazja będzie możliwa.

Rommel był również inspektorem fortyfikacji zachodnich. Jego zadanie na tym stanowisku polegało na sprawdzaniu stanu umocnień nadbrzeżnych na sporej części francuskiego wybrzeża oraz inicjowaniu budowy nowych dzieł fortyfikacyjnych. Poświęcał więc wiele uwagi budowie bunkrów, kładzeniu pól minowych i najróżniejszych stalowych przeszkód na plażach. Na polach i łąkach kazał stawiać drewniane zaostrzone paliki nazywane „szparagami Rommla”. Miały one utrudniać lądowanie alianckim szybowcom i spadochroniarzom. Wszystko to było częścią Wału Atlantyckiego – pasa niemieckich umocnień nadbrzeżnych rozciągającego się od Norwegii aż po hiszpańską granicę. „Gdy inwazja się zacznie, nasze własne linie zaopatrzenia nie będą w stanie przerzucać samolotów, benzyny, rakiet, czołgów, dział i pocisków z powodu wrogich ataków lotniczych. To wykluczy wszelkie wielkie bitwy lądowe. Nasza jedyna szansa będzie na plażach. To tam wróg jest zawsze najsłabszy” – powiedział Rommel generałowi Wilhelmowi Meise, dowódcy swoich wojsk saperskich.

Amerykańskie okręty desantowe zbliżają się do plaż Normandii, 6 czerwca 1944 r.

Amerykańskie okręty desantowe zbliżają się do plaż Normandii, 6 czerwca 1944 r.

Shutterstock

Owe wysiłki Rommla w umacnianiu francuskich plaż były jednak syzyfowymi pracami. Choć na umocnienia Wału Atlantyckiego przeznaczano ogromne ilości pieniędzy, betonu i stali, to i tak środki te okazały się niewystarczające. W praktyce raz na kilkaset kilometrów wybrzeża budowano potężne umocnienia, a pomiędzy nimi zadowalano się bardziej prymitywnymi bunkrami. Niemcom brakowało też ludzi, by te umocnienia porządnie obsadzić. Co więcej, fortyfikacje Wału Atlantyckiego często budowano w bezsensowny sposób: „Projekt oraz plan rozmieszczenia fortyfikacji zostały powierzone inżynierom z Organizacji Todta, którzy nie mieli doświadczenia taktycznego ani strategicznego, nie mieli wiedzy o ogólnej sytuacji wojennej oraz doświadczenia kooperacji z siłami zbrojnymi. Nie było szansy na system obronny, który byłby wspólnie uzgodniony pomiędzy armią, marynarką wojenną i Organizacją Todta” – skarżył się po wojnie gen. Hans Speidel, szef sztabu Rommla.

„Latem 1944 r. Wał Atlantycki istniał tylko w Pas de Calais. W innych miejscach był tylko łańcuch mocno oddalonych od siebie bastionów, z których część była wykończona tylko w połowie. Tylko niektóre z nich miały baterie ciężkich dział, które były odpowiednio chronione lub nawet w ogóle były wyposażone. Większość ich wyposażenia stanowiły zdobyczne wrogie działa, całkowicie nieodpowiednie do zwalczania celów morskich z powodu ich kalibru oraz braku systemów kierowania ogniem” – wskazywał niemiecki autor Paul Carell.

Czytaj więcej

Amerykanie u wrót Pragi

„Podczas gdy Niemcy zostawiali coraz więcej zabitych na szlakach odwrotu z Rosji, było im coraz trudniej obsadzić Wał Atlantycki. By przebić się na brzeg, musieliśmy tylko skoncentrować siły przeciwko pojedynczemu punktowi na tej linii. Przy sile ognia, jaką dysponowaliśmy, mogliśmy przebić w tej linii dziurę i przecisnąć przez nią nasze siły” – pisał amerykański generał Omar Bradley.

I tak się właśnie stało 6 czerwca 1944 r. „Wszystkie fortyfikacje, które pracowicie kopaliśmy i budowaliśmy przez tygodnie, zostały zmiecione jak dziecięce babki z piasku. 75-milimetrowe działo przeciwpancerne stało się kupą poskręcanego metalu. Działa 88 mm otrzymały mocne ciosy. Dwa bunkry amunicyjne wyleciały w powietrze. Gniazda karabinów maszynowych zostały zasypane lawinami piaskowymi. Straty ludzkie były na szczęście małe, gdyż ludzie siedzieli w bunkrach. Owszem, bunkry zostały trafione, ale bomby nie przebiły się przez ich wzmocnione stropy” – wspominał atak alianckich bombowców ppor. Arthur Jahnke, dowódca plutonu grenadierów z 242. Dywizji Piechoty na plaży Utah.

Przebicie się przez niemieckie umocnienia na plaży Omaha kosztowało Amerykanów nawet 6 tys. zabitych, rannych i zaginionych.

Później nadleciały samoloty szturmowe i ostrzelały bunkry rakietami. „Gdy atak się skończył, zarówno bunkry, jak i działa były tylko gruzami i złomem. Ich załogi były zabite bądź poważnie ranne” – opisywał Jahnke. Później nastąpiło bombardowanie morskie, a potem lądowanie wojsk amerykańskich. „Do południa 6 czerwca jedynie kilka sporadycznych kul było wystrzeliwanych ze zmieszanych okopów na tej diunie – bezużyteczne karabiny przeciwko czołgom, które stały naprzeciw wału przeciwpancernego. Tak jakby były na ćwiczeniach, strzelały z przyłożenia do naszego punktu umocnionego” – dodał Jahnke.

Krwawy bój o plażę Omaha

Zupełnie inaczej było na plaży Omaha, której zdobycie zostało pokazane m.in. w „Szeregowcu Ryanie” (1998 r., reż. Steven Spielberg). Przebicie się przez niemieckie umocnienia kosztowało Amerykanów nawet 6 tys. zabitych, rannych i zaginionych. Amerykanie mieli tam przeciwko sobie bardziej doświadczoną niemiecką 352. Dywizję Piechoty. Zawiodło tam również alianckie lotnictwo. Zrzuciło bomby za pasem niemieckich umocnień, dając tym samym Niemcom szansę na zorganizowanie twardej obrony. Spora część czołgów przeznaczonych do wspierania natarcia utonęła. Jednak i tam zdołano zdobyć przyczółek. Pomogły w tym alianckie okręty, które mocno zbliżyły się do brzegów (ryzykując utknięcie na mieliznach), by z bliskiej odległości ostrzeliwać niemieckie bunkry. Przełomowe okazały się też: determinacja, zimna krew, umiejętności i bohaterstwo amerykańskich żołnierzy i dowódców z kolejnych fal lądujących na plaży.

Czytaj więcej

Rocznica lądowania w Normandii. Będzie też mnóstwo suwenirów

„Wzdłuż »Dog Green« i »Dog White« chodził dużymi krokami, tam i z powrotem, w samym środku ognia, szorstki w obejściu, 51-letni generał nazwiskiem Norman Cota. Wymachując swym coltem, wrzeszczał na żołnierzy, żeby się wynosili z plaży. Żołnierze zaś, przykucnięci wśród nadmorskich kamieni, za obwałowaniem i w ostrej nadmorskiej trawie u stóp urwiska, skuleni ramię przy ramieniu przyglądali się generałowi, nie mogąc wprost uwierzyć, że człowiek ten chodzi wyprostowany i jeszcze żyje. (…) Generał Cota, zastępca dowódcy 29. Dywizji, dawał przykład niemal od pierwszej chwili, kiedy stanął na plaży. Dowodził prawą połową sektora 29. Dywizji, lewą zaś komenderował pułkownik Charles D. Canham, dowódca 116. pułku. Z pokrwawioną chustką, którą przewiązał zraniony nadgarstek, Canham szedł wśród zabitych i konających, dając znak grupkom żołnierzy, żeby szli naprzód. – »Wymordują nas tutaj! – wołał. – Idźmy dalej i sami mordujmy!«. Starszy szeregowiec Charles Ferguson spojrzał ze zdziwieniem w górę na mijającego go pułkownika. – »Kim, do diabła, jest ten s…syn?« – zapytał. Ale po chwili podniósł się, a wraz z nim inni żołnierze, i ruszyli ku urwiskom” – pisał Cornelius Ryan w książce „Najdłuższy dzień”.

Ci, którzy się przebili przez górujące nad plażą urwiska, pokazali Niemcom swoją złość. Wykurzali ich z bunkrów za pomocą miotaczy ognia i granatów. „Dochodząc do szczytu urwiska w Vierville ranger, starszy szeregowiec Carl Weast i dowódca jego kompanii kapitan George Whittington dostrzegli gniazdo karabinu maszynowego obsługiwanego przez trzech Niemców. Kiedy Weast i kapitan okrążali je ostrożnie, jeden z Niemców odwrócił się nagle i zobaczywszy obu Amerykanów, zakrzyknął: »Bitte! Bitte! Bitte!«. Whittington zaczął strzelać. Zabił wszystkich trzech. Odwracając się do Weasta, zapytał: – Co to znaczy »bitte«?” – opisywał Ryan.

Rekonstruktorzy na plaży Omaha w ramach obchodów 80. rocznicy lądowania w Normandii

Rekonstruktorzy na plaży Omaha w ramach obchodów 80. rocznicy lądowania w Normandii

LOIC VENANCE / AFP

Niemiecka organizacja i aliancka hucpa

Rommel nie łudził się, że same umocnienia nadbrzeżne wystarczą, by odeprzeć inwazję. Uważał, że przeciwko lądującym wojskom alianckim trzeba będzie szybko rzucić wojska pancerne, które stoczą z nimi walkę na przyczółkach i zepchną do morza. Dywizje pancerne powinny więc stacjonować blisko spodziewanych miejsc inwazji. Zwierzchnik Rommla, feldmarszałek von Rundstedt, był jednak zdania, że oddziały te należy trzymać w rezerwie w okolicach Paryża, skąd będzie można łatwo je przetransportować tam, gdzie zostanie stoczona walna bitwa. Jego zdaniem atak czołgami na wojska zgromadzone na plażach zostałby szybko powstrzymany przez aliancką artylerię okrętową. Wiosną 1944 r. Hitler rozstrzygnął ten spór w sposób, który nikogo nie zadowolił. Dał Rommlowi do dyspozycji trzy dywizje, cztery pozostawił von Rundstedtowi, a jedną przekazał Grupie Armii G strzegącej wybrzeża śródziemnomorskiego i atlantyckiego. Nieoficjalnie jednak uznawano, że w przypadku inwazji potrzebne rezerwy zostaną przekazane wojskom Rommla. W praktyce skończyło się jednak na chaosie decyzyjnym.

Rankiem 6 czerwca gen. Walter Warlimont z oddziału operacyjnego OKW (Najwyższego Dowództwa Wehrmachtu) zadzwonił do swojego zwierzchnika, gen. Alfreda Jodla, i zameldował mu, że dostał prośbę o zgodę na wykorzystanie Dywizji Panzer Lehr i 12. Dywizji Pancernej SS „Hitlerjugend” do walki z alianckim lądowaniem w Normandii. Jodl odparł, że desant w Normandii jest prawdopodobnie uderzeniem pozorowanym, że OB West dysponuje już odpowiednimi rezerwami, a użycie tych dwóch dywizji jest zależne od uzyskania zgody Hitlera. Tymczasem Hitler spał do południa i nikt nie chciał go obudzić. Von Rundstedt był „purpurowo wściekły” i miotał niezrozumiałe bluzgi. Nie zdobył się jednak na to, by zadzwonić do Hitlera. Jego szef sztabu dostał natomiast ostrą reprymendę z OKW, że OB West ośmieliło się postawić obie dywizje w stan gotowości bojowej. Wszyscy zapomnieli o Rommlu, który spokojnie spał w swoim domu w Niemczech. O inwazji dowiedział się więc dopiero po kilku godzinach, a do swojej francuskiej kwatery zdołał wrócić dopiero koło godz. 22. Tymczasem w owej kwaterze panował optymistyczny nastrój. Służący w niej oficerowie byli w ciągu dnia pewni, że wojska alianckie uda się zepchnąć do morza. W optymizmie pogrążona była też kwatera 7. Armii. Po jednym meldunku z 352. Dywizji, mówiącym o dużych stratach Amerykanów na plaży Omaha, uznała ona, że inwazja została odparta. Niemieccy dowódcy byli tego dnia dziećmi zagubionymi we mgle…

Czytaj więcej

Lądowanie w Normandii. Dzień, który rozpoczął upadek Rzeszy

To, że zlekceważyli lądowanie alianckich wojsk w Normandii, było w dużym stopniu skutkiem udanej operacji dezinformacyjnej prowadzonej przez aliantów – przekonującej, że celem prawdziwego desantu będą okolice Calais. Niemcy trzymali tam znaczne siły w okresie walk w Normandii, wciąż oczekując na „prawdziwą inwazję”. W przekonywaniu ich do tego wykorzystano bardzo wielu podwójnych agentów karmiących hitlerowców fałszywymi wiadomościami. Jednym z kluczowych uczestników tej gry był major Roman Czerniawski, funkcjonariusz polskich służb wywiadowczych. Zdołał stworzyć bardzo skuteczną siatkę wywiadowczą we Francji, ale w wyniku zdrady trafił do aresztu. Tam zgodził się na współpracę z Abwehrą, która w lipcu 1942 r. zainscenizowała jego ucieczkę z konwoju więziennego. Po przedostaniu się do Wielkiej Brytanii poinformował Oddział II Sztabu Naczelnego Wodza o swojej grze z Niemcami. Odtąd jako agent „Brutus” wysyłał Abwehrze niezwykle wiarygodnie wyglądające raporty dotyczące alianckich planów inwazji na kontynent. Ich fragmenty odczytywano Hitlerowi. Oczywiście były one sprytnie spreparowaną dezinformacją, mającą na celu przekonanie Niemców, że główna inwazja odbędzie się w okolicach Calais.

By wzmocnić ten przekaz dezinformacyjny, alianckie służby stworzyły nawet fikcyjną 1. Grupę Armii Stanów Zjednoczonych, na której czele oficjalnie postawiono generała George’a Pattona. Ów bardzo bojowy i błyskotliwy dowódca był sfrustrowany, że musi odgrywać rolę dowódcy nieistniejącej armii. Ten „awans” został jednak uznany przez Niemców jako dowód, że w Anglii powstaje silne zgrupowanie mające dokonać „prawdziwej inwazji pod Calais”. Patton był trzymany na tym stanowisku aż do 9 lipca. W brytyjskich gazetach pojawiały się artykuły opisujące np., że Patton kogoś obraził, że coś kontrowersyjnego powiedział. Te „fake newsy” miały być dowodem na to, że Patton naprawdę uwija się przy tworzeniu silnej armii, która wkrótce trafi na kontynent.

Na tym etapie wojny Niemcy nie mogli się równać z siłą amerykańskiej machiny przemysłowej i logistycznej. III Rzesza nie miała już szans ani na zwycięstwo, ani na korzystny rozejm.

Alianci skazani byli na zwycięstwo

Gdyby nawet niemieckie dywizje pancerne 6 czerwca 1944 r. uderzyły w alianckie przyczółki na plażach Normandii, to nikt nie gwarantowałby im sukcesu natarcia. Owszem, zabiłyby wielu amerykańskich, brytyjskich i kanadyjskich żołnierzy, ale przecież walczyłyby nie tylko z piechotą. Do akcji włączyłyby się z pewnością działa z alianckich okrętów. Mowa o 1213 okrętach bojowych, w tym pięciu pancernikach i 20 krążownikach. Nad francuskim wybrzeżem przelatywałyby też fale bombowców i szturmowców. Straty niemieckie byłyby z pewnością duże i trudne do uzupełnienia. Straty alianckie zostałyby szybko uzupełnione przez kolejnych żołnierzy wyładowanych na brzeg.

„Stosunek siły między Luftwaffe i aliantami 6 czerwca 1944 r. wynosił 1:25. Alianci mieli nie tylko supremację w powietrzu, ale również kompletnie w nim panowali, co nosiło dla nas wszelkie z tym związane konsekwencje. W całym obszarze odpowiedzialności OB West marynarka wojenna posiadała tylko 12 niszczycieli. Nie pamiętam liczby U-Bootów. Były tylko bardzo ograniczone zapasy min morskich” – raportował niemiecki generał Blumentritt.

Czytaj więcej

Najbardziej niedoceniona bitwa frontu zachodniego

Na tym etapie wojny Niemcy nie mogli się równać z siłą amerykańskiej machiny przemysłowej i logistycznej. Nawet gdyby lądowanie w Normandii nie poszło aliantom, tak jak oczekiwali, to za jakiś czas uderzyliby jeszcze większymi siłami w innym miejscu, wcześniej dbając o to, by jeszcze bardziej zmiękczyć niemiecki opór za pomocą bombardowań. III Rzesza nie miała już wówczas szans ani na zwycięstwo w wojnie, ani na korzystny dla niej rozejm. W tym kontekście może dziwić zaciekły opór, który stawiali aliantom w Normandii, pod Falaise, Arnhem, w Ardenach czy pod Akwizgranem. Wszak dla zwykłego żołnierza Wehrmachtu najkorzystniej było się poddać i iść do amerykańskiej niewoli.

Wczesnym rankiem 6 czerwca 1944 r. gen. Dwight Eisenhower, Naczelny Dowódca Alianckich Sił Ekspedycyjnych w Europie (SHAEF), nerwowo oczekiwał na raporty mówiące o przebiegu lądowania na normandzkim wybrzeżu. Próbował ukoić nerwy, czytając westerny. Nie był jednak w stanie skupić się na lekturze. Na wypadek klęski miał już przygotowany komunikat. „Naszemu lądowaniu w rejonie Cherbourg-Hawr nie udało się uzyskać zadowalającego oparcia i wycofałem wojska. Moja decyzja, aby zaatakować w tym czasie i w tym miejscu, wynikała z najlepszych informacji, jakie były osiągalne. Wojska lądowe, siły powietrzne i marynarka wojenna zrobiły wszystko, czego mogły dokonać waleczność i poświęcenie dla służby. Jeżeli wiąże się z tą próbą jakikolwiek zarzut lub błąd, dotyczy to tylko mnie”.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Złoty wiek Ameryki. Dwight Eisenhower, cz. IV
Historia świata
Leopold Mozart - ojciec, który odkrył talent syna
Historia świata
Gdy świat zostawił Saamów samych
Historia świata
Feldmarszałek Hindenburg kontra kapral Hitler
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Historia świata
Krwawiący czarnoziem. Lwów, spleciona historia Ukraińców i Polaków