Most Ludendorffa. Dlaczego zniszczono most na Renie

Dla Niemców zniszczenie mostu Ludendorffa było konieczne, dla aliantów – wygodne. Wszyscy woleli, by przestał istnieć, jednak musieli o niego walczyć.

Publikacja: 22.02.2024 21:00

Ilustracja ukazująca brawurowy atak na most Ludendorffa na Renie. 7 marca 1945 r. most został zdobyt

Ilustracja ukazująca brawurowy atak na most Ludendorffa na Renie. 7 marca 1945 r. most został zdobyty przez oddział amerykańskich żołnierzy

Foto: Granger Collection/BE&W

Gdyby ocalał, most na Renie w Remagen byłby pomnikiem szaleństwa Rzeszy. Ludendorff kazał go budować w 1916 r., by przyspieszyć zwycięstwo, jednak przęsła położono w sierpniu 1918 r., niemal w przeddzień odwrotu. Dwie nitki torów zbudowano rok później, lecz Kolejom Pruskim nie opłaciło się obsługiwać linii wiodącej donikąd; przeprawa za 2 mln marek rdzewiała bezużytecznie jako osobliwość turystyczna i kładka dla pieszych. Most ożył podczas następnej wojny tylko po to, by przyspieszyć upadek Rzeszy.

Zjawa na Renie

To historia trudu, jaki na zmianę wkładano w próby niszczenia i obrony mostu. Już projektanci zaopatrzyli go w elementy służące destrukcji, jednak wojska francuskie, gdy podczas I wojny zajmowały Nadrenię, prewencyjnie zabetonowały miejsca na środki burzące. Po 1936 r. Niemcy zbudowali nową infrastrukturę do wysadzenia mostu, kładąc instalację elektryczną do zapalników, z rozdzielnią prądu i zasobnikami na ładunki wybuchowe w kluczowych punktach, a dla bezpieczeństwa przewody schowano w stalowej rurze. Na wypadek gdyby wojna nie wypadła po myśli Hitlera, most po raz pierwszy zaminowano w 1939 r.

Po inwazji aliantów w Normandii dopóki Wehrmacht walczył na lewym brzegu, mosty na Renie były dla Niemców bezcenne do tego stopnia, że jesienią 1944 r. wszystkie rozminowali, żeby uniknąć przypadkowej eksplozji. Ściślej szło o incydent pod Düsseldorfem, gdzie aliancka bomba trafiła w materiały wybuchowe złożone pod mostem, niszcząc przeprawę. Na reńskich mostach ładunki burzące zdemontowano i usunięto, a w Remagen wręcz wywieziono za miasto. Rozkaz wykonano tym skrzętniej, że pięciu odpowiedzialnych oficerów stanęło przed plutonem egzekucyjnym. Dyrektywa zabraniała minować most, dopóki wróg nie podejdzie blisko, saperzy działali więc pod presją i bezpośrednim ostrzałem.

Czytaj więcej

Polskie skrzydła na niebie podczas D-Day

Tym zacieklej mosty atakowali alianci. Przeprawy stale bombardowano od października, ale niezbyt skutecznie, choć most Ludendorffa zaliczył bezpośrednie trafienie. Nawet skreślono go z listy celów, jednak został przez Niemców odbudowany. W grudniu kilkadziesiąt alianckich maszyn rzucało nań bomby przez tydzień, a operację powtórzono w styczniu i lutym. Lecz mimo intensywności naloty wyrządziły niewielkie szkody.

Co istotne, zdobycie mostów nie interesowało aliantów. Wystarczyła izolacja armii feldmarszałka von Rundstedta na lewym brzegu, a zdrowy rozsądek wykluczał przetrwanie choćby jednej przeprawy – Niemcy mieli dość czasu, by wszystkie wysadzić, co faktycznie zrobili na początku marca 1945 r.

Tym dziwniejszy był meldunek szpicy 9. Dywizji Pancernej, gdy 7 marca dostrzegła Ren z pagórka nad miasteczkiem Remagen. Zamiast pustych filarów i zatopionych przęseł zwiad widział luźne grupy wojska i ciżbę uchodźców uciekających całym – na pierwszy rzut oka – mostem. Kolejni alianccy dowódcy nie wiedzieli, co począć, gdyż wbrew pozorom odkrycie wszystko komplikowało.

Operacja „Market Garden” wybiła z głowy Montgomery’ego ryzykowne manewry i ekstrawagancje, szczególnie zaś wiarę w mosty. Planując ofensywę przez Ren, marszałek nie zostawił miejsca improwizacji i zbiegom okoliczności. Zamierzał forsować rzekę uderzeniem 30 dywizji, z rozmachem podobnym do lądowania w Normandii, przy gigantycznym wsparciu artyleryjskim, lotnictwa i zasłony dymnej podczas desantu, korzystając z floty amfibii, mostów pontonowych i barek, a nawet marynarki wojennej. Problem w tym, że operacja „Plunder” startowała 23 marca, tymczasem amerykańskie czołgi mogły przejść Ren w ciągu godziny – dwa tygodnie przed ofensywą.

Jednak dywizja miała jasne rozkazy: zdobycie mostu było czystą niesubordynacją. Zarzut nieistotny w razie sukcesu, lecz wejście w głąb Niemiec, na główne siły Wehrmachtu, z perspektywą odcięcia na prawym brzegu, mogło być uznane za samowolną brawurę i przyczynę klęski. Rezygnacja zaś mogła przejść do historii jako jeden większy z błędów całej wojny – wybór wahał się między chwałą a sądem wojennym. Z nadzieją wyczekiwano wysadzenia mostu, lecz Niemcy uparcie zwlekali. Zdetonowali tylko ładunek pod rampą wjazdową, żeby wyrwa utrudniła wjazd czołgom. Czas mijał, a most irytująco istniał – ktoś wprost rzucił pomysł, by go ostrzelać z armat czołgowych.

Gorliwość i asekuracja

Decyzję wziął na siebie gen. William M. Hoge ze sztabu dywizji, każąc zdobyć przeprawę. Próbę podjął nowy dowódca plutonu, mianowany zaledwie poprzedniej nocy.

Misja należała do samobójczych: należało przebiec 400 merów otwartej przestrzeni przed niemieckimi karabinami maszynowymi, schowanymi w bastionie na wschodnim przyczółku. Nikt nie znał siły Niemców czekających za Renem – zwłaszcza że za mostem tory znikały w tunelu pod górą, opadającą ostrym klifem do rzeki. Poza tym most obwieszony trotylem czekał na wysadzenie, z czym Niemcy zapewne czekali na Amerykanów, by ich pogrzebać w ruinach. Czysto teoretycznie pluton czekała zagłada.

Żołnierze i sprzęt amerykańskiej 9. Dywizji Pancernej w tunelu przed zdobytym przez nich mostem Lude

Żołnierze i sprzęt amerykańskiej 9. Dywizji Pancernej w tunelu przed zdobytym przez nich mostem Ludendorffa, 11 marca 1945 r.

Foto: William Spangle (165th Signal Company)/U.S. National Archives [175539143]

Źródła determinacji porucznika wyjaśnia nazwisko, gdyż nazywał się Karl Heinrich Timmermann. Nie dość, że miał niemieckie korzenie, to uchodził za syna zdrajcy – urodził się we Frankfurcie, gdy ojciec Johann zdezerterował z sił okupacyjnych po Wielkiej Wojnie. Niesława wlokła się za rodziną w Nebrasce, dlatego tym gorliwiej młody Timmermann manifestował swój patriotyzm.

Widziano, jak wystawiony na ciężki ostrzał, zrywał przewody i ciskał z mostu ładunki burzące. Reszta plutonu biegła na drugi brzeg, skacząc między dźwigarami konstrukcji, gdy nareszcie wschodnia część mostu eksplodowała. Ogłuszeni żołnierze sądzili, że jest po wszystkim, lecz gdy dym opadł, przeprawa wciąż stała – prócz zarwanej kładki i zgiętych belek. Atak kontynuowano i warto wspomnieć, że pierwszy na wschodni przyczółek wbiegł sierżant Drabik, syn emigrantów spod Inowrocławia. Chudy rzeźnik z Ohio pędził tak prędko, że zgubił hełm, lecz Niemców nie zastał, gdyż uciekali w głąb tunelu za mostem. Żeby uniknąć szturmu z podziemi, część Amerykanów weszła na wzgórze i obeszła tunel, blokując wylot ogniem z karabinu maszynowego. Kilka wrzuconych granatów starczyło, by z ciemności wyłoniła się biała flaga.

Katastrofę na Niemców sprowadził dowódca mostu, prosząc o wsparcie regularnym batalionem piechoty. Uznając, że oficer sobie nie radzi, zamiast oddziału przysłano mu gorliwego, lecz pojedynczego majora, co kapitan Bragte też przyjął z wdzięcznością, gdyż zdjęło z niego odpowiedzialność.

Major Scheller miał bronić ostatniej nitki łączącej rozbitą 15. Armię z Rzeszą, lecz dotarł trzy godziny przed amerykańskimi czołgami – w sam raz, by dostrzec brak sił i środków. Rzekomy garnizon liczył 36 rekonwalescentów po leczeniu szpitalnym, geriatryczny oddział Volkssturmu, nieco dzieci z Hitlerjugend i kompanię saperów, już zajętą minowaniem przeprawy. Teoretycznie istniała jeszcze bateria armat Flak 88 mm, ale nie tam, gdzie były potrzebne, a do tego połowa obsługi uciekła.

Czytaj więcej

Wielcy rywale. Patton kontra Rommel

Mimo to, zamiast wysadzić most, Scheller biegał w kółko jak kurczak bez głowy, dowodząc nieistniejącą obroną. Ciżba maruderów na moście, zajętych ucieczką z lewego brzegu, ignorowała go w żywe oczy, a Hitlerjugend i Volkssturm rozpłynęły się w amerykańskiej zasłonie dymnej. Także oficerowie byli asekurantami najwyższej próby; Amerykanie już biegli mostem, gdy kpt. Bragte gonił z kartką nieuchwytnego Schellera, by wydał pisemny rozkaz zniszczenia mostu.

Unikając śmierci za wysadzenie przeprawy, Bragte i dowódca saperów przeoczyli odwrotny scenariusz – zdobyli podpis majora, ale współpracy odmówiły elektryczne detonatory. Nie ma jasności, czy kable zerwał amerykański pocisk czołgowy, czy zapalniki wymontowali robotnicy przymusowi z Polski, jak mówią niepotwierdzone plotki. Tak czy inaczej kapral saperów pod ostrzałem gnał mostem, żeby ręcznie podpalić lonty. Choć wywołał eksplozję, narażał się na próżno. Zdetonowany materiał starczyłby do zwalenia dwóch przęseł, gdyby użyto wojskowego trotylu, lecz nawet tego zabrakło. W zastępstwie dostarczono połowę słabszy górniczy donaryt, czego nie uwzględnili inżynierowie destrukcji.

Mimo to stan mostu był zbyt niepewny, by puścić nim czołgi. Miniaturowy oddział piechoty został na prawym brzegu bez wsparcia, łatwy do wybicia przez pierwszy kontratak. W napięciu czekano do rana, jednak Niemcy nie przyszli. Za to alianccy saperzy zyskali noc, by po naprawach przeprawić mostem pierwszych dziewięć shermanów i niszczyciel czołgów. Do wieczora niemiecką ziemię za Renem deptało 8 tys. amerykańskich żołnierzy, a nazajutrz ruszyły promy.

Zniszczyć, zbombardować, rozstrzelać!

Jak obawiał się gen. Hoge, sukces 9. Dywizji nie zachwycił dowództwa. Most budził zakłopotanie, gdyż nic nie ułatwiał, a wręcz demolował plan operacji „Plunder”. Tego odcinka Renu nie zamierzano forsować – Remagen leżało poza zainteresowaniem sztabowców. Most nie otwierał drogi do strategicznych celów w Zagłębiu Ruhry – przeciwnie, wiódł w łatwe do obrony bezdroże z trudnym terenem. Nawet Niemcy dostrzegli bezsens ofensywy z tej strony, stąd słaba obrona mostu. Żeby utrzymać przeprawę, należało zasilić przyczółek w dodatkowe oddziały, dawno zagospodarowane i pilniej potrzebne gdzie indziej, robiąc wyrwę w liniach ataku 23 marca.

Z drugiej strony porzucenie mostu po bohaterskim, pełnym poświęcenia ataku mogło być źle przyjęte, dlatego Eisenhower niechętnie wysłał do Remagen pięć następnych dywizji. Zaznaczył jednak, że więcej nie będzie – za Renem muszą być zdane na siebie.

Amerykańscy żołnierze na zdobytym, ale mocno zniszczonym moście, który zawalił się do Renu 17 marca

Amerykańscy żołnierze na zdobytym, ale mocno zniszczonym moście, który zawalił się do Renu 17 marca 1945 r.

Foto: U.S. National Archives [NLR-PHOCO-A-837(156)]/US National Archives bot/wikipedia/domena publiczna

W znacznie gorszym nastroju był Hitler, gdy powiedziano mu o moście. W szale kazał rozstrzelać zdrajców, do czego z frontu wschodniego wezwał fanatycznego mordercę, gen. Hübnera. Zaufany nazista, będąc zarazem sędzią, obrońcą i prokuratorem, jednomyślnie skazał na śmierć sześciu oficerów niemieckich, z majorem Schellerem na czele, który całą noc po utracie mostu jechał rowerem, by zaalarmować dowództwo. Strzału w kark uniknął tylko kpt. Bragte, gdyż trzeźwo poddał się Amerykanom, przywołując z pamięci parę angielskich słów z przedwojennego filmu.

Zadanie wyparcia przyczółku dostał gen. Fritz Bayerlein, lecz też nie miał środków. Jego pancerne dywizje, z legendarną Panzer Lehre na czele, były sztucznie podtrzymywaną fikcją. Resztki czołgów stały bez paliwa sto kilometrów od mostu, lecz feldmarszałek Walther Model zabraniał czekać, aż dotrą. Ze strachu lub żeby się przypodobać, wszyscy dowódcy kłamali, Hitler więc w najlepsze dowodził nieistniejącymi armiami. Po tygodniu rozproszonych ataków przyczółek pęczniał od tysięcy niemieckich jeńców.

Lotnictwo także nie sprostało zadaniu. Precyzyjne, lecz wolne „stukasy” nie miały szans w zderzeniu ze ścianą obrony przeciwlotniczej, przewidująco skupionej przy moście. Nawet alianckie samoloty unikały przeprawy, gdyż strzelcom kazano strącać wszystko, co lata, nim rozpoznają cele. W ten sposób Niemcy stracili siedem prototypowych bombowców odrzutowych Ar 234, teoretycznie zbyt szybkich do zestrzelenia, jednak w rzeczywistości prędkość utrudniała celowanie bombami. Konającemu Luftwaffe ubyło nad Remagen aż 150 maszyn, choć żadna nie dosięgła przeprawy. Gdy wszystko zawiodło, podobno Göring werbował pilotów do samobójczych ataków. Zawiódł też Otto Skorzeny, ponieważ jego nurków schwytano lub wystrzelano – jeśli wcześniej nie zmarli z zimna. Przy okazji ślepli od blasku nowatorskich, ultramocnych reflektorów stroboskopowych, pierwszy raz użytych nad Renem. Nie sprawdziły się nawet spławiane rzeką tratwy z materiałami wybuchowymi.

Paranoja dosięgła szczytu, gdy most ostrzelano pociskami balistycznymi. Startującym z Holandii pociskom V2 umykał cel wielkości Londynu, zatem trafienie z 200 km tak nieznacznego obiektu byłoby cudem. Z 11 wystrzelonych rakiet ledwie jedna wybuchła kilkaset metrów od mostu, inna uderzyła w niemiecką wioskę, najdalsza chybiła celu o „drobne” 63 km.

Lepiej wiodło się artylerii lufowej, choć specjalnie dostarczona koleją olbrzymia haubica Karl-Batterie 600 mm zepsuła się po 14 wystrzałach. Jednak haubice 210 mm dokonały spustoszeń, zwłaszcza po trafieniu na moście ciężarówki z amunicją. Tajemnicą skuteczności byli niemieccy obserwatorzy, ukryci w przyczółku – po ich likwidacji celność ostrzału spadła.

Ostatecznie most Ludendorffa, tak długo bombardowany, ostrzeliwany i wysadzany, zwalił się do rzeki 17 marca, równo dziesięć dni po zdobyciu, grzebiąc ponad 30 saperów. Jego rolę zdążyły już przejąć mosty polowe – dwa stalowe i pontonowy – zdolne unieść najcięższe czołgi.

Celowość zdobycia mostu trudno ocenić. Formalnie przyczółek niewiele zyskał, docierając najdalej 11 km od Renu. Mimo to wywołał potężny chaos, dezorganizując niemiecką obronę. Twierdzono wręcz, że skrócił wojnę o dwa tygodnie, choć budzi to wątpliwości. Jednak most Ludendorffa utwierdził gen. Pattona w przekonaniu, że ceregiele „Monty’ego” są stratą czasu wobec jawnej słabości Niemców. Generał ruszył za Ren przed oficjalną ofensywą – bez fajerwerków, przygotowania artyleryjskiego i zasłony dymnej. Stojąc w amfibii pośrodku nurtu, ostentacyjnie wypróżnił pęcherz do świętej niemieckiej rzeki, manifestując, że dla niego pieśń „Die Wacht am Rhein” (pol. „Straż na Renie”) nic nie znaczy.

Historia świata
Ojcowie wielkiej rewolucji naukowej.
Historia świata
Ameryce naprawdę zagrażał komunizm
Historia świata
Przewodnik średniowiecznego obieżyświata: zwiedzanie Jerozolimy
Historia świata
Tysiąc kilometrów adrenaliny na Karakorum Highway
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Historia świata
Chiński smok w złotych kajdanach partii