Po 81 latach od operacji „Most III” przypominamy, jak przebiegały alianckie loty dwustronne do okupowanej Polski: kto je organizował i jakie informacje oraz osoby przewożono w ich trakcie.
Jeszcze w roku 1940 gen. Stefan Rowecki „Grot” informował w Londynie, że dotychczasowe metody łączności z rządem RP na uchodźstwie są niewystarczające i zbyt niebezpieczne. Zmieniający się krajobraz okupowanej Europy, wzmożona kontrola granic i potrzeba szybkiego przerzutu informacji i ludzi sprawiły, że pojawiła się idea misji powietrznych. Początkowo były to zrzuty – ludzi i materiałów. Z czasem wyłonił się plan odważniejszy: bezpośrednie lądowania alianckich samolotów na prowizorycznych lądowiskach w Polsce.
Ten pomysł wymagał czegoś więcej niż śmiałości – wymagał precyzji wojskowej i logistycznej w warunkach konspiracji. Tereny pod lądowiska musiały być płaskie, mieć twardą nawierzchnię o wymiarach co najmniej 1000 × 1000 metrów i być oddalone od niemieckich garnizonów. Po identyfikacji takiego miejsca jego dane przesyłano do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie, skąd trafiały do Brytyjczyków. Ostatecznie powstała sieć dziewięciu punktów o kryptonimach: „Bąk”, „Biedronka”, „Motyl”, „Komar”, „Ważka”, „Pająk”, „Giez”, „Świetlik” i „Osa”.
Poczet sztandarowy 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej z nowym sztandarem brygady. Tuż za nim proporzec ofiarowany Polakom przez spadochroniarzy brytyjskich. 15 czerwca 1944 r.
Organizacja lądowisk nie ograniczała się jednak tylko do wyboru miejsca. Wokół każdego z nich musiano utworzyć sieć placówek pomocniczych: punktów łączności, zabezpieczenia, zwiadu oraz stacji meteorologicznych. Na miejscu działali wyszkoleni konspiratorzy odpowiedzialni za oświetlenie pasa, zabezpieczenie lądowania i natychmiastowe rozładowanie maszyny. W razie potrzeby – również za jej odkopanie z błota.