Pastelowy biznes w stolicy i w powiecie

W 1925 r. Witkacy zrywa z malarstwem istotnym, porzuca prawie całkowicie farby olejne, zawiedziony słabym odbiorem i brakiem zrozumienia u krytyków i publiczności. Odtąd chce się skoncentrować na portretach, które mogą stanowić źródło gotówki.

Publikacja: 27.03.2025 21:00

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Portret matki”, pastel z 1918 r.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Portret matki”, pastel z 1918 r.

Foto: Zbiory Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku

Tuż przed ślubem z Niną Stach zarzeka się, że nie może zrezygnować ze swoich istotnych zajęć, czyli uprawiania czystej sztuki, w myśl teorii Czystej Formy, w dramacie, teatrze i malarstwie. Poszukiwania Tajemnicy Istnienia są po prostu dla niego wyznacznikiem człowieczeństwa. Nie jest w stanie wyobrazić sobie nawet, by mógł zamienić dreszcz metafizyczny na szelest banknotów. Dla podniesienia standardu życia obiecuje narzeczonej, że ile mu sił wystarczy, będzie robił wszystko, ale równolegle z czystą sztuką. Jeśli obrazy i sztuki teatralne nie odniosą sukcesu, nie obniży lotów. Nie chce dla poklasku malować landszaftów, Marszałka na Kasztance jak Kossakowie ani pisać popularnych komedyjek dla teatrów jak Stefan Krzywoszewski. Schlebiać drobnomieszczańskim gustom nie zamierza, zdradziłby siebie i ojca.

Firma Portretowa „S. I. Witkiewicz”

Jedyne pole do kompromisu widzi w portretowaniu. Nie wkłada w nie całego serca ani umiejętności, a mimo to cieszy się dużym wzięciem. Potrafi tak narysować oczy, jakby się w nich mieściła i tylko jemu ujawniała cała osobowość modela. Wszyscy widzą i wykorzystują jego pastelowy geniusz – począwszy od kolegów z pułku w Piotrogrodzie, przez zakopiańskich znajomych, a kończąc na bywalcach stołecznych dancingów. Wizyty w Toruniu u Kazimiery Żuławskiej kończą się nie tylko prapremierą „W małym dworku” w tamtejszym Teatrze Miejskim, nawiązaniem wielu przydatnych kontaktów, ale przede wszystkim indywidualną wystawą sześćdziesięciu czterech Witkacowskich portretów w toruńskim Towarzystwie Sztuk Pięknych wiosną 1924 roku. Jest skazany na produkcję papierowych gębowzorów: „Mogę wywiesić szyld na ulicy – poza tym nic”.

W 1925 roku Stach zrywa z malarstwem istotnym, porzuca prawie całkowicie farby olejne, zawiedziony słabym odbiorem i brakiem zrozumienia u krytyków i publiczności. Radykalnie ogranicza dramatopisarstwo. Odtąd chce się skoncentrować na portretach, które mogą stanowić źródło systematycznych przypływów gotówki. Szyldu nad bramą, co prawda, nie wywiesza, ale zakłada jednoosobową Firmę Portretową „S. I. Witkiewicz”.

Stach ogłasza, że wykonuje portrety techniką mieszaną – węglem, kredkami i ołówkiem, ale do historii przejdzie jako mistrz pastelu

W ofercie wyróżnia siedem typów portretów, oznaczając je pierwszymi literami alfabetu. Typ A – najbardziej dopracowany, upiększony, jak sam mawia: „wylizany” – adresuje raczej do kobiet. W typie B, rysowanym mocniejszą kreską, chodzi o większe oddanie cech charakterystycznych twarzy, ale bez śladów karykatury. Trzeci rodzaj oznacza „B + d” – tu już nie chodzi o realizm ani o „wierność” ujęcia, a spotęgowanie wyrazu, na granicy karykatury. Głowa zyskuje nadnaturalny rozmiar, a cały portret ma sprawiać wrażenie demonicznego.

Najbardziej kontrowersyjny jest typ C, subiektywny, wykonywany po spożyciu alkoholu lub narkotyków: kokainy, eteru, heroiny, pejotlu, a także ich mieszanek. Do litery C dodaje odpowiednie symbole użytego dopalacza: Co., Et, H, Co + Et itp. Od razu jednak wyklucza możliwość odpłatnego zamawiania portretów tego rodzaju. Karykaturalne, efektowne deformacje rezerwuje dla przyjaciół – niektóre z nich to prawie abstrakcje. Tylko ten typ zasługuje zdaniem Stacha na miano Czystej Formy, czyli tylko ten – w wyjątkowych przypadkach – uznaje za sztukę. Typ D różni się od C tylko tym, że ten sam efekt powstaje na trzeźwo, bez używek. Gdy klient(ka) decyduje się na wizerunek w typie E, artysta ma prawo – i zadanie – swobodnie zinterpretować cechy osobowości, czyli stworzyć portret psychologiczny zupełnie według własnego uznania. Do tego musi mieć jednak odpowiednie warunki – natchnienie i humor, mówiąc krótko. Dlatego szczerze uprzedza, że ten rodzaj nie zawsze jest możliwy do wykonania. W tym typie mieszczą się także portrety pośmiertne, tworzone z pamięci lub na podstawie fotografii.

Czytaj więcej

„Witkacy. Biografia”: Celem tego spaceru są zaświaty

Chyba najprostszy do zrozumienia dla przeciętnych czytelników „Regulaminu” jest opis ostatniego typu, B + E. Chodzi o portrety dzieci. Nie powstaje ich wiele – z oczywistych względów. Pociechy przyprowadzane przez rodziców na sesje są jeszcze mniej cierpliwe niż malarz. Nie mogą lub nie chcą usiedzieć w miejscu, ale Witkacy stara się zazwyczaj, by stworzyć chociaż szkic. Raz zdarza się, że w 1936 roku Stachowi nie tylko udaje się ukończyć pełnoprawny portret małej dziewczynki, ale i ulec jej niezadowoleniu i prośbie o powtórkę! Nie jest to wszak istotka malarzowi nieznana. To córka bliskich zakopiańskich przyjaciół, Zofii i Józefa Fedorowiczów, sześcioletnia Julita. Strasznie jej się nie podoba pierwszy, naburmuszony, dlatego marudzi tak długo, aż wujcio Staś zgadza się na nowy portret. Za drugim podejściem wszystko idzie świetnie i modelka akceptuje dzieło. Będzie je z dumą pokazywała całemu światu aż do swojej śmierci w 2021 roku, będąc wówczas ostatnią kobietą pamiętającą rozmowy z Witkacym.

Rozbieżności cenowe są spore – od 100 do 350 złotych. Realia zmuszają jednak Stacha do częstych obniżek. Typ C, pozbawiony regulaminowej ceny, tworzy niejako prywatnie, na spotkaniach towarzyskich. Zdeformowane wizerunki, okolone zagadkowymi inskrypcjami, rozpalają wyobraźnię osób postronnych, wywołują plotki i pomówienia o uczestnictwo malarza w najwymyślniejszych, wyuzdanych praktykach seksualnych. Efektem artystycznej prowokacji i dystansu Witkacego do samego siebie są narodziny jego czarnej legendy dewianta, ćpuna, degenerata z Krupówek. Nie omieszka skomentować bzdur opowiadanych na jego temat przy okazji wydania w 1932 roku „Narkotyków”, czyli zbioru esejów pod przydługim tytułem „Nikotyna – Alkohol – Kokaina – Peyotl – Morfina – Eter + Appendix”: „Stanowczo odpieram zarzuty co do nałogowego używania wyżej wymienionych preparatów, przyznając się do sporadycznego używania peyotlu i meskaliny, pierwszego wyrobu dr Rouhier, a drugiej fabrykacji wspaniałej firmy Merck. Również przeczę przy sposobności, jakobym oddawał się homoseksualizmowi, do którego czuję wstręt najwyższy; jakobym żył płciowo z moją syjamską kotką, Schyzią (Schizofrenią, Isottą, Sabiną, którą bardzo lubię, ale nic poza tym) i jakoby nierasowe zresztą kocięta z niej zrodzone były do mnie podobne; jakobym miał stragan portretowy na Wystawie Poznańskiej i robił dziesięciominutowe portrety po dwa złote (czego te dranie nie wymyślą!); jakobym był blagierem i rzucał się na kobiety przy lada sposobności; jakobym uwodził mężów żonom, chodził we fraku (nigdy nie miałem fraka w ogóle) na Giewont, pisał sztuki sceniczne dla kawału, nabierał i kpił, i nie umiał rysować. Wszystko to są plotki wymyślone przez jakieś obskurne baby, kretynów i idiotów, a nade wszystko przez draniów chcących mi zaszkodzić. Odpieram te znane mi plotki i z góry te wszystkie, które krążyć jeszcze o mnie w Zakopanem i jego przysiółkach będą. Szlus”.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Tadeusz Miciński pochylony nad kobiecą dłonią”, pastel z 1917 r.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Tadeusz Miciński pochylony nad kobiecą dłonią”, pastel z 1917 r.

Foto: zbiory Instytutu Badań Literackich PAN

Świetną reklamą na otwarcie Firmy Portretowej jest „Wystawa Obrazów Tymona Niesiołowskiego i Portretów Stanisława Ignacego Witkiewicza” w warszawskim Salonie Czesława Garlińskiego. Oprócz 24 obrazów Niesiołowskiego na ekspozycję trafiają aż 73 pastelowe portrety narysowane przez Stacha. Z okazji wernisażu w kwietniu 1925 roku prasa publikuje zapowiedzi i relacje okraszone reprodukcjami. Katalog wystawy zawiera wstęp autorstwa Witkacego: „Parę dość stosunkowo luźnych uwag o portretach w ogóle i moich portretach w szczególności”. W tym tekście po raz pierwszy ogłasza typologię portretów i zasady obowiązujące klientów. „Regulamin” w formie broszurki wydaje w 1928 i 1932 roku – drugie wydanie zawiera o jeden paragraf więcej. Drukuje także specjalny afisz. Wszystko po to, by nie musieć klarować w nieskończoność wszystkim klient(k)om swoich warunków współpracy.

Mistrz pastelu

Stach ogłasza, że wykonuje portrety techniką mieszaną – węglem, kredkami i ołówkiem, ale w powszechnej świadomości przejdzie do historii jako mistrz pastelu. Rysuje na kartonach i papierach o różnych kolorach, dzięki czemu uzyskuje ciekawsze i bardziej efektowne kompozycje. Niektóre z używanych przez niego barwników, przede wszystkim czerwonych, błękitnych i zielonych, przy dziennym świetle dają zaskakujące, mocne efekty. Jasna kreska na portretach o ciemniejszym tle wydaje się fluorescencyjna, jak neonowa rurka. Robią niesamowite wrażenie na klient(k)ach i przyjaciołach malarza. Ponieważ pastel stopniowo się osypuje, a papier pod wpływem promieni słonecznych blaknie, portrety nie powinny być długo eksponowane, zwłaszcza na mocno oświetlonych ścianach. Mało kto jednak zdejmuje obrazy, by miesiącami przechowywać je w pozycji leżącej. W końcu chodzi o to, by na co dzień chwalić się i cieszyć udanym wizerunkiem, uchwyconym podobieństwem i tajemniczymi dopiskami artysty. Po kilkudziesięciu latach będzie przez to trudno znaleźć portret, który zachowa oryginalne nasycenie barw, kontrasty i pierwotne tło. Papier wypłowieje, na wielu pracach zmieni wręcz kolor. Można się tylko domyślać, jak mocno piekliłby się Witkacy, gdyby dożył późnej starości i oglądałby skalę destrukcji swoich dzieł na wystawach i aukcjach. Tymczasem może tylko apelować o odpowiedni transport i oprawę gotowych portretów.

Nie traktuje wyrobów swojej Firmy jak sztuki. Raczej jak rzemiosło. W końcu to wyroby standaryzowane! Mają one być stałym źródłem wysokich zarobków dla niego, sposobem na zapewnienie godnego, a może i wygodnego życia żonie i matce. Od zwykłej chałtury pastelowy biznes różni się dbałością wykonania. Ogromny talent Witkacego w przenoszeniu na papier ludzkiego oblicza powoduje, że to właśnie te – wykonywane dla pieniędzy – dzieła staną się najbardziej rozpoznawalną częścią jego dorobku. Publika uzna je za sztukę, nie bacząc na to, co sam twórca o nich sądził i z jakiego powodu powstały.

Czytaj więcej

85. rocznica śmierci Stanisława Ignacego Witkiewicza. Wyczekując katastrofy

Jak to się dzieje w życiu większości przedsiębiorców i rzemieślników, szybko zaciera się granica między czasem prywatnym i zawodowym Stacha. Choć stara się z całych sił panować nad rozkładem swoich codziennych zajęć, klientów dyscyplinuje koniecznością przestrzegania „Regulaminu Firmy Portretowej”, to jednak realia grożą popadnięciem w pracoholizm. Nie tylko przecież jednoosobowo ucieleśnia dział produkcji – jego zajęcia obejmują i analizę rynku, i komunikację wewnętrzną, i public relations. Poszukując najodpowiedniejszych kredek i kartonów czy wymyślając regulaminowe typy, staje się własnym działem projektów, badań i rozwoju. Poza tym kieruje dystrybucją i budżetowaniem. Jakim cudem znajduje czas na wszystkie pozostałe formy aktywności twórczej i życie towarzyskie? To ostatnie powoli, lecz nierozerwalnie, przenika do działalności Firmy. Portretami Stach zaczyna płacić szewcom i dentystkom, a tak-że przyjaciołom za wikt i opierunek.

Rysunki, którymi obdarowuje znajomych, zwłaszcza w czasie pejotlowych orgii, są oczywiście atrakcyjnym prezentem, ale i fantastycznym wabikiem na następnych klientów Firmy. Ulubioną modelką Witkacego okazuje się Nena Stachurska, której nadaje tytuł klientki honorowej. Wręcza jej nawet egzemplarz „Regulaminu” z wklejonym jej zdjęciem. Ogromny zbiór portretów gromadzi młodziutka Inka Turowska, w której Stach na początku lat trzydziestych zakochuje się i którą nawet próbuje poślubić! Nie można się dziwić oburzeniu jej matki, gdy ta przegania postrzelonego adoratora – jest przecież o ćwierć wieku starszy od wybranki i żonaty! Gdy Inka w tajemnicy przed Stachem wychodzi za jego przyjaciela Jana Leszczyńskiego, dochodzi do zerwania stosunków. Dopiero po kilku latach godzą się i wtedy Witkacy znów uwiecznia pastelami całą rodzinę. Bywa w majątku Tarnowiec koło Jasła, odziedziczonym przez Janka. Student filozofii, przyszły profesor, szykuje na przyjazdy Stasia beczkę „pyfka”, a ten tworzy w jego dworku ponad sto portretów.

Witkacy w Zakopanem i Warszawie

Ponieważ do Zakopanego zjeżdżają się ludzie głównie zimą i latem, Witkiewicz, uzależniony od zamówień, zaczyna dzielić kalendarz na pory roku – sezony turystyczne spędzane z matką pod Tatrami oraz te wiosenne i jesienne z żoną w Warszawie. Gdy przyjeżdża na Bracką, za każdym razem niemal z miejsca bierze się z Niną do pracy firmowej, czyli szukania klientów. Nie ma dnia do stracenia. Siadają razem przy stole i na zabawkowej drukarence z dzieciństwa gumowymi czcionkami odbijają na pocztówkach i wizytówkach: „Firma St. I. Witkiewicz zawiadamia o swoim przybyciu do Warszawy, Bracka 23 m. 42, tel. 227–18, dzwonić 10–1”. Innym razem zmieniają tylko godziny, na przykład od 9:00 do 10:30. Tak samo zresztą dzieje się na „występach gościnnych” w Krakowie – tam Witkacy zaprasza klientów do mieszkania profesora Stefana Szumana, z którego gościny korzysta. Za jednym zamachem rozsyłają nawet do pięćdziesięciu anonsów. To już masowa reklama, spamowanie niezamówionej informacji handlowej! Wtedy jest jeszcze legalna. Chyba jednak nie wszystkim przypada do gustu, bo w Regulaminie pojawia się na ten temat usprawiedliwiający paragraf:

§ 16. Przesyłanie przez firmę dawnym klientom zawiadomień o jej przybyciu do danego miejsca nie ma na celu wymuszania na nich nowych portretów, tylko ułatwia zamówienia tychże tym znajomym klientów, którzy na podstawie widzianych prac mieliby ochotę na coś podobnego.

To, co dzieje się po kilku dniach od wysyłki, Nina nazywa kołowrotkiem – rozdzwaniają się telefony, zaczynają wizyty obcych i znajomych. A to tylko planowanie przyszłych sesji. Jeszcze więcej zachodu jest choćby z wystawami, a przecież udział w nich to wspaniała promocja Firmy! Stach najczęściej zajęty lub nie ma go nawet w Warszawie. Obowiązki spadają na Ninę, czego artysta czasem zdaje się nie dostrzegać. Przed wystawą Towarzystwa „Sztuka Podhalańska” w Zachęcie w kwietniu 1926 roku traktuje żonę jak obiboka i darmozjada. Z Zakopanego śle dyspozycje nieznoszące sprzeciwu. Problem polega na tym, że udział Witkacego w tej imprezie oznacza konieczność zorganizowania dostawy kilkudziesięciu obrazów przez ponad trzydzieści osób. Wszystkie prace są bowiem czyjąś prywatną własnością, a ramy nie gwarantują zabezpieczenia pasteli w transporcie. Całe to przedsięwzięcie ma koordynować Nina, tyle że mąż impertynent nie umie albo nie chce jej grzecznie o to poprosić. Wysyła – ni to zabawny, ni to bezczelny – list o następującej treści:

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Portret Leona Reynela. Zmęczona Tajemnica Wschodu”, pastel z 1924 r.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Portret Leona Reynela. Zmęczona Tajemnica Wschodu”, pastel z 1924 r.

Foto: Muzeum Narodowego w Warszawie

„Nie mogę posyłać stąd (duże bez szkła). Oni błagają. Pisać tyle listów też koszt wielki. A u was tielefon, grafinia […]. Poproś moich następujących klientów, aby do 6 V dostarczyli do Zachęty portrety, oczywiście za pokwitowaniem. […] lepiej spytaj po tielefonu sekretariat Zachęty i jeśli trzeba, daj ode mnie listę tych, co dadzą rysunki [tu lista około 30 osób]. […] Można zostawić ten rozkaz komuś, a nie dodzwaniać się do osoby. Pomyśl, ile listów musiałbym napisać (koszt), a Ty nie masz co robić”.

„Regulamin”, czyli zasady realizowania portretów

Kalendarz rodzinny trzeba dostosować do terminów odpowiadających widzianym często po raz pierwszy urzędnikom, żonom oficerów, dzieciom hurtowników herbaty, aktorkom, pianistom, całym rodzinom bogatych fabrykantów, a czasem i znanym politykom. Zasadą jest przyjmowanie chętnych w mieszkaniu Niny, ale sporadycznie, w wyjątkowych przypadkach, Stach umawia się też u klientów. Grunt, by każda „morda” uważnie przestudiowała i zaakceptowała „Regulamin”, co jest jednoznaczne z zawarciem umowy.

Wykluczone jest komentowanie pracy malarza, techniki, kwestionowanie sensowności którychkolwiek zapisów „Regulaminu”, dyskutowanie o oprawie, żądanie zniszczenia obrazu, krytykowanie portretu zarówno w trakcie pracy, jak i po ukończeniu, pytanie autora o opinię: „jak wyszło”. Zresztą klientom trudno wyrazić opinię również z powodu innego punktu „Regulaminu”, który zabrania im oglądania niegotowego portretu. Krytykować nie mogą też osoby postronne, bo zwyczajnie ich nie ma – „Regulamin” gwarantuje Firmie rysowanie bez świadków. Witkacy wyklucza możliwość żądania poprawek, ale zdarzają się klientki, które ryzykując gniew artysty i natychmiastowe zerwanie stosunków, dopominają się a to o ładniejszy owal twarzy, a to o mocniejsze wylizanie.

§ 3. Portret może się klientowi nie podobać, ale firma nie może dopuścić do najskromniejszych nawet uwag, bez swego specjalnego upoważnienia. Gdyby firma pozwoliła sobie na ten luksus: wysłuchiwania zdań klientów, musiałaby już dawno zwariować. […] Do krytyki należy również konstatowanie podobieństwa względnie niepodobieństwa; uwagi co do tła, zakrywanie ręką części narysowanej twarzy w celu dania do zrozumienia, że ta część właśnie się nie podoba, powiedzenia takie, jak: „Jestem za ładna”, „Czy ja jestem taka smutna?”, „To nie jestem ja”, w ogóle wszystko, a to tak pod względem dodatnim, jak ujemnym. Po namyśle, ewentualnie poradzeniu się osób trzecich, klient mówi tak (lub nie) i koniec – po czym podchodzi (lub nie) do tak zwanego „okienka kasowego”, to znaczy po prostu wręcza firmie umówioną sumę. Nerwy firmy, ze względu na niesłychaną trudność zawodu tejże, muszą być szanowane.

Czytaj więcej

Witkacy i Bartók na ratunek komunie

Artysta od razu uprzedza, że portret to dzieło wymagające zazwyczaj więcej niż jednej sesji portretowej. Może nie mieć weny danego dnia, być zmęczonym innymi zajęciami. Przede wszystkim jednak uchwycenie podobieństwa, nie tylko fizycznego, ale i psychologicznego, wymaga skupienia i mozolnej pracy. Wszelkie znaki szczególne na twarzy modeli, wymyślne fryzury, okulary, wyraźne asymetrie wydłużają czas realizacji zamówienia. Czasem koniecznych jest i pięć posiedzeń. Spóźnialskim nie wybacza. „Pacjent(ka)” może przyjść w najdziwniejszym stroju – choćby i bez – ale punktualnie. Najrzadziej zamawiane, najdroższe, duże portrety pełnopostaciowe wymagają nawet kilkunastu spotkań i indywidualnych negocjacji umowy. Wyjątkowo pracochłonne są dłonie. Stach nie znosi ich rysować, dlatego za każdą rękę dolicza jedną trzecią ceny. Tyle samo muszą dopłacać panie za uwiecznienie obnażonej szyi i ramion. Samo prowadzenie grafiku w takiej firmie to ciężka praca – w tym oczywiście pomaga żona. Nie wszystkie spotkania da się przewidzieć, niektóre przechodzą do historii: „Portrety tzw. wylizane robił w trzy albo nawet cztery posiedzenia, męskie typu B z dodatkami przeważnie w dwa, najlepsze, typu E, raczej szkicowe, w jedno posiedzenie, trwające przeważnie jedną–półtorej godziny. Zdarzały się jednak rekordowe portrety. Kiedyś przyjechał do Warszawy Artur Rubinstein i jak zwykle zatelefonował do Stasia, aby się z nim zobaczyć. Przyszedł na Bracką, zapowiadając z góry, że może poświęcić jedynie pół godziny […] wyrażając wątpliwość, czy uda się w tak krótkim czasie zrobić portret. Po wypiciu mocnej herbaty Staś zabrał się do pracy i w przeciągu 20 minut skończył wspaniały portret na ciemnoszarym papierze typu B + E, niesłychanie podobny i charakterystyczny. Rubinstein, choć nieraz już pozował Stasiowi, oniemiał z zachwytu”.

Witkacy próbuje zachęcić niezdecydowanych klientów tym, że jeśli nie zaakceptują swojego portretu, mogą go wbrew zwyczajom zostawić artyście. Przepada im w takich sytuacjach wpłacony na wstępie zadatek, równy jednej trzeciej umówionej kwoty. Dotyczy to tylko czystych typów A, B i E, bez dodatku (d), czyli „przesadnej charakterystyki”, która jest po prostu czasochłonna. Tyle teoria i „Regulamin”, w praktyce jednak trudne jest wyegzekwowanie całej należności nawet wtedy, gdy portret się podoba i klient(ka) zabiera go do domu. Stach zresztą sam sugeruje rozkładanie płatności na raty, przyjmuje weksle, niechętnie, ale zgadza się na rabaty, byle tylko Firma prosperowała. Wychodzi z założenia, że każdy portret będzie od razu oglądany przez znajomych i rodziny klientów – to najlepsza reklama jego talentu. W ten sposób, drogą pantoflową, rozchodzą się wieści i zjawiają się kolejne zainteresowane osoby.

Fragment książki Przemysława Pawlaka „Witkacy. Biografia”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Iskry. Lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji

Witkacy. Biografia Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2025

Witkacy. Biografia Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2025

Tuż przed ślubem z Niną Stach zarzeka się, że nie może zrezygnować ze swoich istotnych zajęć, czyli uprawiania czystej sztuki, w myśl teorii Czystej Formy, w dramacie, teatrze i malarstwie. Poszukiwania Tajemnicy Istnienia są po prostu dla niego wyznacznikiem człowieczeństwa. Nie jest w stanie wyobrazić sobie nawet, by mógł zamienić dreszcz metafizyczny na szelest banknotów. Dla podniesienia standardu życia obiecuje narzeczonej, że ile mu sił wystarczy, będzie robił wszystko, ale równolegle z czystą sztuką. Jeśli obrazy i sztuki teatralne nie odniosą sukcesu, nie obniży lotów. Nie chce dla poklasku malować landszaftów, Marszałka na Kasztance jak Kossakowie ani pisać popularnych komedyjek dla teatrów jak Stefan Krzywoszewski. Schlebiać drobnomieszczańskim gustom nie zamierza, zdradziłby siebie i ojca.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Wyprawa z Malinowskim i wojenne losy Witkacego
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Historia Polski
W Ciepielowie upamiętnieni zostaną zamordowani Polacy, którzy pomagali Żydom
Historia Polski
Liberałowie, czyli Polskę trzeba było zmienić. Debata w rocznicę śmierci Mirosława Dzielskiego
Historia Polski
Jak budowano w Polsce kapitalizm
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Historia Polski
Akcja pod Arsenałem bez legendy
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście