Czesław Miłosz powiedział kiedyś o języku polskim, że jest jak bluszcz, który oplata znaczenia. W przypadku Borowskiego tym bluszczem była historia, która oplotła go tak szczelnie, że musiał się udusić. Ile miał wtedy lat? Dwadzieścia osiem. Był absolutną literacką gwiazdą swojego pokolenia. Poetą laureatem. Klasykiem za życia. Zarazem do końca pozostał człowiekiem z wytatuowanym na przedramieniu numerem 119198. Miał poczucie, że jest więźniem po stokroć. Więźniem systemów, przyzwoitości, samego siebie. Urodził się w Związku Sowieckim w 1922 r. W Żytomierzu na Ukrainie. Kto zna losy Polaków w ZSRR w tamtym czasie, ten wie, że były niemal bez wyjątku naznaczone traumą aresztowań, wywózek, egzekucji. Nie inaczej było z rodziną Borowskich. Ojciec, przed wojną w POW, został aresztowany przez sowieckie OGPU i wywieziony do łagru w Karelii. Cztery lata później z horyzontu synów (starszego Juliusza i młodszego Tadeusza) zniknęła matka, wysłana z konwojem nad Jenisej. Odtąd chłopców wychowywało państwo sowieckie, kijem wbijające do głowy komunistyczne miazmaty. Gdy Tadeusz miał dziesięć lat, udało im się wyrwać z ZSRR dzięki Czerwonemu Krzyżowi i łasce Stalina, który zgodził się na wymianę dzieci łagierników na siedzących w sanacyjnych więzieniach komunistów.