Niestety, jak to w Polsce bywa, ciężką pracę twórców państwa podziemnego zakłóciła polityka krajowa. 13 listopada 1939 r. generał Tokarzewski wysłał naczelnemu wodzowi raport o powstaniu i działalności Służby Zwycięstwu Polski. Bohater spod Bzury wybrał jednak niewłaściwego adresata. Sprawozdanie wysłał do Edwarda Śmigłego-Rydza. Prawdopodobnie nie wiedział, że od 7 listopada 1939 r. naczelnym wodzem i generalnym inspektorem Sił Zbrojnych był już generał broni Władysław Sikorski. Co prawda, Rydz przekazał list Sikorskiemu, ale Tokarzewski został uznany w środowisku skupionym wokół nowego premiera za stronnika „odpowiedzialnej za klęskę wrześniową” frakcji sanacyjnej związanej ze Śmigłym-Rydzem i Sławojem-Składkowskim. Pałający nienawiścią do Piłsudczyków nowy naczelny wódz rozwiązał Służbę Zwycięstwu Polski, a w jej miejsce powołał Związek Walki Zbrojnej. Jak to bywało i nadal jest w Polsce, politykierstwo – nawet w obliczu największej humanitarnej katastrofy w naszych dziejach – przyczyniło się do rozpadu i częściowej dezintegracji polskiego ruchu oporu na liczne frakcje o różnym zabarwieniu ideologicznym.

Dlatego w zależności od sympatii politycznych powojenni historycy spierali się, do jakiego stopnia SZP, przeobrażona w ZWZ, a następnie przekształcona w Armię Krajową, była reprezentatywna dla całego społeczeństwa. Czy formacja ta miała prawo uważać się za następczynię Wojska Polskiego? Poddając się tego typu legitymistycznym deliberacjom, pamiętajmy, że 17 września 1939 r. Rzeczpospolita Polska jako struktura państwowa przestała istnieć, kiedy jej władze cywilne i wojskowe zostały zmuszone do ucieczki z kraju. Jedynym rozsądnym krokiem do zachowania jakiejkolwiek, nawet czysto symbolicznej, spójności państwa polskiego, było stworzenie podziemnej armii do obrony narodu pozostawionego na łaskę okupanta. Jednak w warunkach konspiracyjnych utrzymanie wojskowej dyscypliny i hierarchii dowodzenia jest ekstremalnie trudne. W latach 1939 i 1940 oznaczało to także wyłączenie z walki na Zachodzie dużej liczby oficerów, którzy zaczęli zresztą zasilać konkurencyjne zbrojne ramiona coraz bardziej skłóconych ze sobą organizacji politycznych.

Czytaj więcej

Hitlera można było zatrzymać. Czy gdyby Stalin dał się namówić, historia potoczyłaby się inaczej?

Czy SZP spełniła swoją misję? Stanowiła pomost pomiędzy Wojskiem Polskim a Armią Krajową, która wyłoniła się ze Związku Walki Zbrojnej. Był to eksperyment organizacyjny niemający swojego odpowiednika w dotychczasowej historii. Światowa literatura i kino utrwaliły skojarzenie antyniemieckiego ruchu oporu w czasach II wojny światowej z francuskim La Résistance. Jednak wielkość i złożoność Polskiego Państwa Podziemnego z jego Armią Krajową nie miała sobie równych w okupowanej przez Niemców Europie.

Ale czy to pozwala nam uznać te organizacje za reprezentatywne dla całego narodu? Pod koniec 1939 r. Polacy w kraju nie postrzegali przegranej wojny obronnej jedynie w kategorii klęski militarnej Wojska Polskiego, ale dosłownie końca ich świata, którego nie potrafili obronić sanacyjni kabotyni i blagierzy. Ludzie utracili wiarę we własne państwo i jego elity. Nawet w środowisku oficerskim z oburzeniem przyjęto nadesłany z Paryża status ZWZ, który wprowadzał nierealne regulacje poborowe, nakazujące traktowanie żołnierzy ZWZ jak żołnierzy frontowych. Dokument ten wskazywał, że nikt na Zachodzie nie rozumie realiów niemieckiej i sowieckiej okupacji. Dopiero raporty przemycone w następnych miesiącach i latach przez kurierów uświadomiły politykom gabinetu Sikorskiego, że Polska została zamieniona dosłownie w niemiecką rzeźnię, przez co utrzymanie jakiejkolwiek zorganizowanej formy oporu wobec okupanta było karkołomnym zadaniem. Tym bardziej nasz podziw może budzić fakt, że jednak Siły Zbrojne w kraju w szczytowym okresie swojego istnienia liczyły (według różnych szacunków) między 100 a 380 tys. żołnierzy – spośród nich 60 tys. nie przeżyło wojny.