Nie chciałbym w jakikolwiek sposób mieszać się w ten doniosły spór między miłośnikami zwierząt a znakomitym autorytetem filologicznym. Mam jednak wrażenie, że obie strony tego sporu pomijają jego aspekt historyczny. Pod tym względem bezokoliczniki „zdychać” i „umierać” mają to samo znaczenie. Pierwszy wyraz jest zresztą w polszczyźnie starszy i nie zawsze odnosił się tylko do zwierząt. „Zdechnąć” jest bowiem przekształconą formą wyrażenia: „oddać ducha” lub „wydać ostatni oddech”. Pochodzące od staropolskiego bezokolicznika „zemrzeć” wyrazy „umrzeć” i „umieranie” są fonetycznym przekształceniem łacińskiego słowa „mortuus” oznaczającego „zmarłego”. Możemy zatem śmiało powiedzieć, że słowo to adaptowano w miejsce starszego określenia: „oddał ducha” lub „wydał ostatni oddech”. Jak widać z poprzedniego zdania, określenie „adoptować” wcale nie odnosi się wyłącznie do ludzkich dzieci, ale także do wyrazów, zwyczajów, tradycji itd. Czemu więc pochodzący od łacińskiego słowa „adoptio” polski wyraz „adopcja” nie mógłby oznaczać przyjęcia pod opiekę zwierzęcia? Pan profesor zapomniał wytłumaczyć, że słowo „adoptio” oznaczało w starożytnym Rzymie „usynowienie”. Jeżeli przyjmiemy taki rodowód tego wyrazu, to zastosowanie go w odniesieniu do zwierząt jest rzeczywiście co najmniej dyskusyjne. Semantyka utrudnia nam życie, choć słowa to tylko słowa, a uczucia to coś więcej.