Nie chciałbym w jakikolwiek sposób mieszać się w ten doniosły spór między miłośnikami zwierząt a znakomitym autorytetem filologicznym. Mam jednak wrażenie, że obie strony tego sporu pomijają jego aspekt historyczny. Pod tym względem bezokoliczniki „zdychać” i „umierać” mają to samo znaczenie. Pierwszy wyraz jest zresztą w polszczyźnie starszy i nie zawsze odnosił się tylko do zwierząt. „Zdechnąć” jest bowiem przekształconą formą wyrażenia: „oddać ducha” lub „wydać ostatni oddech”. Pochodzące od staropolskiego bezokolicznika „zemrzeć” wyrazy „umrzeć” i „umieranie” są fonetycznym przekształceniem łacińskiego słowa „mortuus” oznaczającego „zmarłego”. Możemy zatem śmiało powiedzieć, że słowo to adaptowano w miejsce starszego określenia: „oddał ducha” lub „wydał ostatni oddech”. Jak widać z poprzedniego zdania, określenie „adoptować” wcale nie odnosi się wyłącznie do ludzkich dzieci, ale także do wyrazów, zwyczajów, tradycji itd. Czemu więc pochodzący od łacińskiego słowa „adoptio” polski wyraz „adopcja” nie mógłby oznaczać przyjęcia pod opiekę zwierzęcia? Pan profesor zapomniał wytłumaczyć, że słowo „adoptio” oznaczało w starożytnym Rzymie „usynowienie”. Jeżeli przyjmiemy taki rodowód tego wyrazu, to zastosowanie go w odniesieniu do zwierząt jest rzeczywiście co najmniej dyskusyjne. Semantyka utrudnia nam życie, choć słowa to tylko słowa, a uczucia to coś więcej.
„Zdychać” czy „umierać”? Ewolucja, a nie rewolucja języka
Wielu z nas zamienia słowo „zdychać” na „umierać”, bo ten pierwszy wyraz ma po prostu bardzo negatywny wydźwięk (zwłaszcza gdy użyjemy go wobec człowieka). Język powinien się jednak zmieniać ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie. Preorientacja wyrazów nadających zwierzętom cechy ludzkie oznacza, że zmierzamy ku nadawaniu im także praw ludzkich, a co za tym idzie, także odpowiedzialności. To pułapka, w którą dawno temu wpadli nasi przodkowie. Cierpienie zwierząt może wynikać także z ich uczłowieczenia. Przykładem los rzymskich psów. W 390 r. przed Chrystusem Galowie postanowili wedrzeć się nocą do Wiecznego Miasta, kiedy jego głodni i znużeni obrońcy zasnęli na murach obronnych. Rzymskie psy nie wyczuły skradających się intruzów. Dopiero czujne gęsi trzymane w świątyni bogini Junony na wzgórzu kapitolińskim zbudziły obrońców. Rzymianie zdołali obronić miasto i uznali gęsi za święte ptaki. Za to psy oskarżono o zdradę i powieszono je lub ukrzyżowano.
Seria kuriozalnych procesów zwierząt
Na przełomie XIII i XIV w. przez Europę przetoczyła się fala kuriozalnych procesów czworonogów, a nawet robactwa oraz „wszelkich szkodników”, rzekomo odpowiedzialnych za śmierć ludzi. Przed takim trybunałem stawiane były nie tylko szczury, myszy czy nornice niszczące zbiory, ale nawet ślimaki czy gąsienice.
Czytaj więcej
- Nie chodzi tylko o zwierzęta futerkowe, nie chodzi o ubój rytualny, to chodzi o pewną ideologię...
W 1386 r. w normandzkim mieście Falais na ławie oskarżonych posadzono trzyletnią maciorę, którą oskarżono o zamordowanie niemowlęcia. „Przesłuchaniu” i zeznaniom świadków przyglądała się publiczność złożona z ludzi i ich świń. Maciora została uznana za winną popełnionej zbrodni i skazana na śmierć, którą poprzedzić miały cierpienia podobne do tych, jakich doznało pokrzywdzone dziecko. Sąd nakazał, żeby torturom i egzekucji przyglądał się właściciel świni zbrodniarki oraz… inne świnie, które miały „wyciągnąć odpowiednie wnioski na przyszłość”.