Generał Włodzimierz Muś był komunistą jeszcze przedwojennym. W 1939 r. budował bramy triumfalne dla sowieckiego najeźdźcy, a później w mundurze czerwonoarmisty bronił Leningradu. Z Armii Czerwonej skierowano go do berlingowskiego wojska, a po wojnie dowodził m.in. pułkiem specjalnym ochrony rządu. Służył w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czyli formacji powołanej z myślą o walce z polskim podziemiem. W 1951 r. został dowódcą KBW i pozostał na tym stanowisku do końca 1964 r. Pod koniec życia, udzielając Lechowi Kowalskiemu wywiadu do jego książki „Generałowie”, pozwolił sobie na zdumiewające wyznanie. „Tak, my, komuniści, byliśmy wspierani przez Armię Radziecką, inaczej strona przeciwna by nas zwyciężyła. Byli lepiej zorganizowani, przewyższali nas taktyką walki w mieście i w lasach, mieli duże poparcie społeczne, byli lepiej wyszkoleni i sprawniejsi w działaniu. Mieli lepsze kadry. Uważam, że dziś nikt nie ma prawa mówić o stronach walczących źle – my o nich: bandyci, a oni o nas: komuna. Zwyciężyliśmy, lecz oni nigdy nie przegrali” – mówił o żołnierzach wyklętych. W 1993 r. zginął śmiercią samobójczą. Walczył z nieuleczalną chorobą, ale też musiał mieć świadomość klęski ideologii, której służył całe życie.